Co roku w Zaduszki

cmentarz, groby, nagrobki fot. www.sylvii.com
Tak wielu straciłam już przyjaciół i bliskich. Zdecydowanie zbyt wcześnie odeszli. W moim sercu pozostała pustka, ale i świadomość tego, co im zawdzięczam.
/ 31.10.2016 22:39
cmentarz, groby, nagrobki fot. www.sylvii.com

W ten dzień odwiedzam bliskich i znajomych na cmentarzu. Rozmawiam z nimi, zapalam znicze.Każdego roku w Dniu Wszystkich Świętych i Zaduszki odwiedzam bliskich, których już nie ma wśród nas. Rozmawiam z moim ukochanym tatą, mam ochotę przytulić się do babci jak za czasów dzieciństwa i uśmiecham się do mojej sympatycznej bratowej, która odeszła tak niedawno i zbyt młodo. Odwiedzam także moich kolegów, zapalam znicze i jak dawniej z każdym muszę choć trochę pogadać.
Najpierw idę do Jarka, najlepszego kumpla z dzieciństwa. Mieszkaliśmy w tym samym domu, ja na trzecim piętrze, a on na piątym. Chodziliśmy do tej samej klasy i ściągaliśmy od siebie prace domowe.
– Cześć, Jarek – mówię, zapalając znicz. – Myślisz czasem o mnie? No pewnie, jakżeby nie! Lubiłeś mnie. A wiesz, Jarek, że niedawno widziałam cię w telewizji? Tak, tak! Powtarzali ten stary film "Szatan z siódmej klasy". W scenie zbiorowej w klasie z innymi chłopakami akurat ty najgłośniej wrzeszczysz i skaczesz po ławkach jak małpa! Bomba film. Ile razy jest w telewizji, to wypatruję ciebie i śmieję się do ciebie, wiesz? No jasne, że wiesz.

A ta heca z twoim ślubem! Myślałam, że takie rzeczy pokazują tylko w filmach, a nam się trafiło naprawdę! Byłam wtedy w ciąży z Edytką, a tak nawiasem mówiąc, to wiesz, Jarek, że Edytka ma męża i już dwoje dzieci? Późno już było bardzo, gdy wracałam ze spaceru i spotkaliśmy się na dole, przy windzie, pamiętasz? Taszczyłeś wielką pakę z jedzeniem i winem, a ja chciałam iść pieszo. Myślałam, że nie zmieścimy się razem do tej małej windy, ty, ja, twoje zakupy i mój brzuch. Ale się jakoś upchnęliśmy. I gdzie to się stało? Między 3. a 4. piętrem chyba... Gdy utknęliśmy, myślałam najpierw, że to ty dla kawału nacisnąłeś guzik. A ta stara zaraza naprawdę stanęła! Tak się śmialiśmy, aż rękoma trzymałam swój brzuch, bo myślałam, że go zgubię! A ty! Okryłeś mnie swoją ślubną marynarką. Zawsze szarmancki! Po godzinie to już musieliśmy jakoś usiąść, więc usadziłeś mnie w pozie jak do rodzenia, a sam usadowiłeś się obok mnie, opierając swoje nogi wysoko o ścianę, nad moimi, pamiętasz? Ale była uczta! Z twojej torby zajadaliśmy wędliny, sery i pieczonego kurczaka! No, ja wina nie mogłam pić, ale ty wyżłopałeś wtedy z gwinta ze dwie szklaneczki. Nigdy później nie jadłam tak pysznego baleronu, jak wtedy! Wędzony baleron popijany oranżadą!
W końcu zacząłeś walić pięściami w drzwi windy i tak wrzeszczałeś, że cały dom nas usłyszał! No i uratowano nas z opresji, chociaż po długim czasie. Mnie zdrętwiały nogi, a ty zaklinowałeś się w poprzek kabiny. Niech to! Do dzisiaj nie korzystam z windy.
No to cześć, Jarek. Wpadnę znowu na pogaduszki, gdzieś tak za tydzień. Przyjdę posprzątać. Cześć! Pa, pa... Co mówisz, Jarek? Ach, pozdrowić Elżunię od ciebie! Jasne, przecież się znaliście. Ty byłeś na ekonomii, a my na prawie, blisko siebie.
A wykłady z ekonomii kapitalizmu i socjalizmu mieliśmy w waszej auli. Ale sala! Jak na amerykańskim filmie "Coma", identyczna. No, to pa! Zajrzę do Elżuni na króciutko, przekażę twoje pozdrowienia.

Grób Elżuni jest śliczny i tragicznie smutny. "...odeszła w 24. wiośnie życia..." Tak naprawdę, nie powinno się to stać. Po bokach leżą jej rodzice.
– Witaj, Elżuniu – mówię z uśmiechem i łzami. – Widzisz – pociągam nosem – przy tobie się zawsze rozklejam. Ale już dobrze. Witam najładniejszą dziewczynę na naszym roku studiów. Teraz pewnie by cię od razu wzięto do filmu, a przynajmniej do jakiejś reklamy telewizyjnej.
Wiesz, że do dzisiaj mam twoje notatki z "Zobowiązań" profesora Szpunara? Dzięki nim zdałam egzamin na czwórkę!
To chyba jacyś starożytni mawiali, że "wybrańcy bogów umierają młodo". Nieraz się nad tym zastanawiałam i nie rozumiałam. Teraz myślę, że coś w tym jest. Nikt nigdy nie zobaczy na twojej ślicznej buzi zmarszczek ani siwizny na skroniach. Boże jedyny! Dla nas jesteś młoda, piękna i zgrabna, i na zawsze taka zostaniesz.


Pamiętasz Jarka? Tak, tak, to ten przystojniak z ekonomii. Pamiętasz, Elżuniu, jak się sprzeczali studenci prawa i ekonomii? A te skróty pamiętasz? Dla prawników "kk" to był "kodeks karny", a dla nich "kraje kapitalistyczne". A pamiętasz "ks"? Omal się nie udusiłyśmy ze śmiechu! Ekonomiści myśleli, że mówimy o "krajach socjalistycznych", a my dyskutowaliśmy o karze śmierci. No tak, wtedy się nie rozmawiało, tylko dyskutowało. To były czasy! Pa! Idę do Wojtka. Nie, nie znałaś go, to kolega z pracy, też prawnik. Pa!

Spaceruję dłuższy czas ścieżkami wśród brzóz, nim znajduję wreszcie grób Wojtka. To znaczy, wiem, gdzie jest, ale trzeba go wypatrzyć. Skromny nagrobek, wciśnięty pomiędzy wielkie grobowce. Ale Wojtek też był skromny. Uczciwy, miły i skromny.
– Jestem, przyjacielu – mówię do Wojtka i zapalam znicz. – Niedawno widziałam twoją żonę i obu synów. Takie same przystojne dryblasy, jak ty. Wiesz, Wojtek – gadam dalej – pamiętam moje pierwsze wrażenie, gdy mi ciebie przedstawiono. Przystojny facet – pomyślałam – i ma takie zadbane piękne dłonie. Wypolerowane paznokcie, równiutko opiłowane. Takie wręcz "niesocjalistyczne". Bo wtedy można było mieć łapska chropowate, spracowane i szorstkie. A ty ciągle wyglądałeś jak z salonu. Trochę zazdrościłam ci twoich ładnych dłoni i paznokci. Sama mam brzydkie, bo je w dzieciństwie przytrzasnęłam ciężką szufladą. Jak są polakierowane, to tego specjalnie nie widać.
Oj, Wojtek – śmieję się – tak nam ciebie brakuje. Musiałeś tak szybko odejść? Jak się spotykamy u kogoś na imieninach, wspominamy cię zawsze serdecznie. Cały czas jesteś z nami. Jesteś i będziesz.
No to cześć, Wojtek – mówię głaszcząc płytę nagrobka. – Jeszcze zajrzę do Stasia! Tak, do naszego radcy prawnego. No, chyba się już na niego nie gniewasz o te jego psikusy? Stasio zawsze robił komuś kawały. A że podczas kontroli z centrali podał ci nieźle osoloną kawę... No... dobrze, wiem, że go lubisz! Pa!

Idę do grobu Stasia wolno, coraz wolniej. Staram się uśmiechać, ale serce zawsze boli. Pamiętam pierwsze dni mojej pracy. Byłam po studiach, pełna zapału i ideałów, ale kompletnie bez doświadczenia. Sporo starszy radca prawny onieśmielał mnie. Ale się myliłam! Nie miałam w pracy bliższego od niego przyjaciela!
Kochany Stasiu – pochylam się nad płytą i zapalam znicz. – Ty dla mnie zawsze żyjesz. Tyle lat wspólnej pracy i śmiechu, trudów i radości. To nie studia prawnicze, tylko ty nauczyłeś mnie zawodu. A poczucie humoru miałeś nie z tej ziemi!
Pamiętasz, jak zgubiłeś teściową na zakręcie? – uśmiecham się. – Jechałeś motorem z przyczepą, w której siedziała twoja teściowa. To się nazywało "motor z koszem". Na zakręcie kosz się odczepił, a ty nieobecność szanownej teściowej zauważyłeś dopiero po jakichś trzech kilometrach. Wróciłeś po nią i przepraszałeś, ale tak przy tym ryczałeś gromkim śmiechem, że przez rok mówiła do ciebie – "on"! Niech on przyniesie suchą pieluszkę. On nie widzi, że dziecko ma mokro? Do dzisiaj się z tego śmieję.

Albo ten numer ze mną, gdy zaspałam do pracy. Raz jedyny. Śpię sobie, a tu nagle telefon dzwoni i dzwoni! Wariat jakiś czy co, budzić mnie przed świtem! – Słucham? – zaspana warknęłam do słuchawki. – Co jest? Co jest? – usłyszałam twój zadowolony głos. – Jest dziewiąta godzina! Wojtek już szykuje kawę! Przyjdź, bo teraz tobie soli dosypię!
Rany Julek – poderwałam się. – Stasiu! Nie mogłeś mnie wcześniej obudzić? – Mogłem, ale po co? I tak byś nie zdążyła na ósmą. Powiedziałem szefowi, że kazałem ci iść prosto z domu do sądu sprawdzić akta i na dziesiątą wrócisz.
Drogi Stasiu, uratowałeś mi wtedy tyłek i portfel. Mało, że nie dostałam nagany za spóźnienie, to jeszcze dostałam nagrodę za dobrą pracę! Powiedz mi, Stasiu, czy tam, gdzie jesteś, policzono ci to na plus?
A te twoje papierosy! Niech je szlag! – uśmiecham się przez łzy. – Tyle razy cię prosiłam, byś rzucił to świństwo, a ty nic! I to świństwo zwyciężyło, ciebie rzuciło tutaj!
Muszę już iść – obcieram oczy – bo się całkiem rozkleję. I tak przyjdę niedługo, czy chcesz tego, czy nie. Odwiedzam cię często, ale pewnie czasem akurat śpisz i mnie nie widzisz. Następnym razem to ja obudzę ciebie – śmieję się i powoli odchodzę. – Pa, Stasiu – dyskretnie daję znak dłonią – cześć, drogi przyjacielu, śpij spokojnie, teraz ja poczuwam! Pa!
Odchodzę, ale długo jeszcze spaceruję alejkami cmentarza. Czuję obecność moich Bliskich, kochanych, tych spokrewnionych i tych niby "obcych". Nigdy Was nie zapomnę. Śpijcie w pokoju... Wieczny Odpoczynek racz im dać, Panie...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA