Dziś Anna, tuląc swojego synka w ramionach, mówi: – Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że mam go przy sobie... Że to mi się nie śni... Ale słyszę przecież, jak woła „mamo”! Nie wiem, kiedy mój synek zaczął chodzić, na co chorował, czy był szczepiony... Dopiero teraz poznaję jego ulubione smaki, zabawy. Cierpię, kiedy pomyślę, że nie było mnie przy nim, kiedy miał gorączkę, stłukł kolano, bolał go brzuszek. Nie widziałam, jak rósł. Nie mogłam zapisać jego pierwszych dziecięcych słów. Czytam mu bajki po polsku, pokazuję obrazki, słucha bardzo uważnie...
Synek Anny ma już sześć lat. Posługuje się językiem arabskim, bo tylko takiego go nauczono. Czasem się złości, że mama go nie rozumie. Czasem oboje sobie popłaczą. Anna wie, że bez pomocy psychologa się nie obędzie. Nie może sobie darować, że dała się tak oszukać. Nie jest przecież pierwszą naiwną. Za mąż wychodziła z miłości..
Oszałamiał bajkowym życiem
Tarek Morsy, Egipcjanin, był oszustem tak sprytnym, że wywiódł w pole nie tylko ją, ale też inną młodą kobietę, ich rodziny i znajomych, polskie i nie tylko polskie urzędy. Z Anną wziął ślub w USC na sfałszowany paszport swojego brata. Z tym paszportem wielokrotnie przekraczał granice. Na jego podstawie podjął w Lublinie działalność gospodarczą. Na ten paszport w końcu, posługując się danymi personalnymi brata, zapisał swoje dzieci. Przedstawiał się jako wykształcony biznesmen, z matką dziennikarką w Paryżu, bratem biznesmenem w Londynie i eleganckim apartamentem w najlepszej dzielnicy Kairu. Oszałamiał perspektywą bajkowego życia. W rzeczywistości pochodził z ubogiej, wielodzietnej rodziny. Nauczył się pisać i czytać, kręcił się przy kairskich bazarach za zarobkiem, uciekł przed wojskiem i biedą do Europy. Był tu już jego starszy brat. Za nimi przybył kolejny. Ale przypomnijmy, jak doszło do porwania...
Anna poznała pana Morsy przypadkowo na wakacjach we Francji (kończyła wtedy studia). Zauroczył ją egzotyką ojczyzny faraonów, a potem dzwonił codziennie i zaczął przyjeżdżać do Polski z wizytą. Pobrali się po dwóch latach znajomości. Dwa lata po ślubie urodził im się synek. Anna, zajęta pracą zawodową i domem, nie wnikała w interesy męża, który otworzył bar „Alibaba”. W tym barze pracę znalazła Edyta, młoda dziewczyna po szkole gastronomicznej. Dojeżdżała ze swojego miasteczka 30 km. Pan Morsy płacił niewiele i nie ubezpieczał, ale zawsze to lepsze niż nic. Od początku się do niej zalecał, zimą zaczął ją odwozić do domu i wpraszał się na herbatę. Twierdził, że jest rozwiedziony, bardzo ją kocha i pragnie się z nią ożenić. W końcu czerwca 2000 roku dziewczyna oznajmiła rodzicom, że jest w szóstym miesiącu ciąży i wyjeżdża z narzeczonym do jego matki w Paryżu. Rodzice błagali, by wstrzymała się z wyjazdem do porodu. Nie posłuchała.
To był prawdziwie diabelski plan
Znakomicie grał podwójną rolę czułego męża i jeszcze czulszego narzeczonego. Żonie Annie zaproponował wakacje w Kairze. Wyjechali z Lublina 30 czerwca autobusem. 1 lipca dotarli do Frankfurtu nad Menem. Pan Morsy wynajął pokój w hotelu, bo podobno tego dnia nie było dogodnego połączenia lotniczego. On nosił przy sobie pieniądze i paszporty. Tylko on wiedział, co miało się zdarzyć. Czekał...
1 lipca do Frankfurtu wyruszyła Edyta. Ona wiedziała tyle, że narzeczony wyjechał wcześniej, aby kupić auto, którym pojadą do Paryża.
Jest więc wieczór 2 lipca. Edyta już dojechała. Anna w hotelowym pokoju zdrzemnęła się po męczącym dniu. Nie przeczuwała niczego złego. Bo co złego może być w tym, że mąż wziął syna na ręce i wyszedł na spacer...?
Edyta zobaczyła w aucie trzech mężczyzn – narzeczonego z dzieckiem, jego brata i kierowcę o ciemnej karnacji. Pan Morsy wyjaśnił, że jego wredna żona porzuciła dziecko, którym on musi się teraz opiekować. Edyta uwierzyła... Po przekroczeniu granicy francuskiej odebrał jej paszport, komórkę, pieniądze. Mieszkali po różnych hotelikach – norach i u arabskich znajomych. Pieniądze się skończyły, nie było co jeść. Edyta, bita i upokarzana, nie wiedziała, jak uciec. Nie znała języka, nie miała paszportu. Dwa dni rodziła sama, zanim zawiózł ją do szpitala. 1 października urodziła córkę. Narzeczony obiecał w końcu powrót do Polski. Pakowała się, kiedy wziął syna i córkę do lekarza na szczepienia. Więcej ich nie zobaczyła. Jej córka miała wtedy miesiąc i 11 dni.
Na kairskich bazarach i u szefów policji
Uciekał z Francji do Belgii, z Belgii do Szwajcarii, a stamtąd do Egiptu. Policja kilku państw ruszyła śladem porywacza, ale nim dopełniono różnych formalności, zdążył ukryć się z dziećmi w Kairze. W mieście labiryncie, zamieszkanym przez 20 milionów ludzi.
Anna wynajęła detektywa Rutkowskiego, wrócił z niczym. My jednak, lecąc cztery lata temu do Kairu z Anną i Edytą, liczyliśmy na to, że pan Morsy wyjrzy z kryjówki, kiedy zobaczy matki. ...Przedzieramy się przez tłum na bazarach, zaglądamy w ciasne uliczki. Wciąż mamy wrażenie, że ktoś nas śledzi. Wiemy, że porywacz klepie biedę, nie ma mieszkania, dziećmi zajmuje się jego siostra. Czatujemy pod jej domem w dzielnicy slumsów. Nasz przyjaciel z polskiej ambasady, Ahmed el Zomor, Egipcjanin, człowiek wykształcony, z arystokratycznej kairskiej rodziny, sam ojciec małych bliźniaków, jest oburzony na swojego krajana. Prosi siostrę porywacza, by pozwoliła matkom wejść do mieszkania. Nie pozwoliła. Dzięki Ahmedowi docieramy do szefów kairskiej policji i różnych ważnych osobistości. Dzwoni do nas sam minister spraw wewnętrznych, obiecując, że znalezienie porywacza to tylko kwestia czasu. Dostajemy z sądu nakaz rewizji w mieszkaniu jego rodziny. Kilka razy jesteśmy o krok od ujrzenia dzieci. W końcu, za radą ówczesnej ambasador, pani Joanny Wroneckiej, decydujemy się oddać sprawę do egipskiego sądu... Ahmed el Zomor wyszukał nam adwokata, chrześcijanina. Anna i Edyta dały mu swoje pełnomocnictwa, przetłumaczone na arabski i opatrzone pieczęciami polskiej ambasady.
Pierwsza rozprawa odbyła się jesienią 2001 roku. Tarek Morsy nie stawił się przed oblicze sądu. Nie stawiał się i na kolejne rozprawy. W końcu go doprowadzono. Zaczęło się sprawdzanie dokumentów i niekończące się przesłuchiwanie świadków. Pełnomocnictwo okazało się nieważne. Sąd zażyczył sobie innego. Potem świadectwa moralności obu kobiet, danych o sytuacji materialnej... Czas nie zatrzymał się w miejscu. Dzieci rosły bez matek. „Przyjaciółka” wysyłała kurierem do Egiptu żądane dokumenty, wydzwaniała do konsula i ponaglała sąd przez adwokata. Polskie władze – policja, prokuratura, sądy, ministerstwa – były bezradne. Egipt nie podpisał konwencji haskiej dotyczącej uprowadzenia dzieci. Nie uznaje też orzeczeń sądu polskiego w sprawach rodzinnych. Anna i Edyta płakały. Każdego wieczoru... Na widok dziecka o ciemniejszej karnacji... Na myśl, że zbliżają się kolejne urodziny... Z lęku, że może jest bite, głodne, poniewierane... Wyobraźnia matek podsuwała najstraszniejsze rzeczy. I jak z tym można było normalnie żyć?
To jest twoja mamusia
Pierwsza naprawdę pomyślna wiadomość nadeszła w grudniu 2004 roku. Sąd egipski w końcu zdecydował, że dzieci mają wrócić do matek. Ale ojciec się odwołał. Potem zażyczył sobie pieniędzy za utrzymanie dzieci...
Anna pierwsza poleciała do Kairu po synka. W kwietniu tego roku. – To jest twoja mamusia... – powiedział po arabsku do prawie 6-letniego chłopca Ahmed el Zomor. Urządził spotkanie matki z dzieckiem w swoim domu, aby odbyło się w godnych warunkach. – Tuliłam synka i nie mogłam powstrzymać łez... – opowiada Anna. Po powrocie do Polski zmieniła imię i nazwisko dziecka. Zmieniła swój adres i telefon. Obawia się zemsty byłego męża. Chłopiec szybko uczy się polskiego i nie lubi rozstawać się z mamą. – Wiesz – mówi Anna – mój synek uśmiecha się już przed snem...
W końcu lipca Edyta leci do Kairu po swoją córkę.
A my dziękujemy serdecznie ambasadzie polskiej w Kairze, panu konsulowi Kazimierzowi Werze i jego małżonce, panu Ahmedowi el Zomor i jego żonie za trud i troskę o małe dzieci. Dziękujemy wszystkim naszym sprzymierzeńcom w tej ponadtrzyletniej walce o to, by dzieci mogły wrócić do matek.
W islamie panuje prawo mężczyzny i ojca!
W sądzie w Egipcie, gdzie szczególne znaczenie mają świadkowie, zeznanie jednego mężczyzny równe jest zeznaniom dwóch kobiet. Niemuzułmanin nie może świadczyć przeciw muzułmaninowi. W prawie cywilnym opartym na Koranie nie ma wspólnoty majątkowej, a żona nie przyjmuje nazwiska męża. On według prawa może mieć 4 żony, które powinny być traktowane równo, ale w praktyce wygląda to różnie. Dziecko ojca muzułmanina zawsze będzie muzułmaninem. Małymi dziećmi opiekują się matki, ojciec ma jednak nad nimi bezwzględną władzę. Egipcjanki dopiero 5 lat temu uzyskały formalne prawo do rozwodu. Mężatki nadal jednak nie mogą wyjechać za granicę bez zgody męża.
Egipcjanie lubią cudzoziemki, gdyż te nie żądają mieszkania i biżuterii, nie oczekują ślubnego kontraktu. Nie zależy im też na poznaniu rodziny przyszłego męża, jego religii, środowiska, obyczajów. To ogromny błąd i źródło wielu dramatów.
Zdzisława Jucewicz
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!