Dla Józka jestem tatą i mamą

Nigdy nie żałował swojej decyzji. Nie bał się samotnego ojcostwa. Był tak zajęty, że nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
/ 16.03.2006 16:57
Czasem jestem potwornie zmęczony, ale wystarczy, że spojrzę w śmiejące się oczy Józia, i zaraz nabieram ochoty do życia – mówi 45-letni Zbigniew Pogorzelski z Opola. Ojciec samotnie wychowujący 15-latka chorego na dziecięce porażenie mózgowe.

Tacie nie wolno płakać, bo w oczach Józka też zaraz pojawiają się łzy. Nie może się martwić, bo z troski o niego syn nie sypia po nocach. Za to Józek lubi, kiedy tata tryska pomysłami, coś naprawia, kiedy razem malują butelki, robią zakupy, sprzątają. – A ja kocham, gdy Józio zdrową ręką chwyta mnie za szyję i mocno przytula do siebie – mówi jego tata, Zbigniew Pogorzelski.
Józio urodził się 15 lat temu. Miesiąc przed terminem. Cierpiał na dziecięce porażenie mózgowe. Ważył 900 gramów, nie słyszał, nie ruszał się. Lekarze orzekli, że nie przeżyje trzech miesięcy. – Popatrzyłem na tę kruszynę i pomyślałem – synku, skoro ja wyszedłem z choroby, to i ty możesz. Zobaczysz, damy radę – wspomina pan Zbyszek. On sam dwa lata przed narodzinami syna spadł z drzewa i poważnie uszkodził sobie kręgosłup. Resztę życia miał spędzić przykuty do łóżka. Ale nie poddał się i po półrocznej, intensywnej rehabilitacji wyszedł ze szpitala o kulach. Dlatego i wtedy, na sali noworodków, od razu zaczął ćwiczyć z synkiem. Najdelikatniej jak umiał masował jego mikroskopijne rączki.

Mama go unikała
Niedługo po narodzinach syna rozstał się z żoną. – Nie umiała być matką niepełnosprawnego dziecka. Unikała Józia, wstydziła się wychodzić z nim na spacer, więc ja zostałem jego tatą i mamą – mówi pan Zbyszek. Przed wypadkiem był elektrykiem, potem przeszedł na rentę. – I to miało swoje dobre strony, bo zaopiekowałem się Józiem tak, jak tego wymagał. Nigdy nie żałowałem swojej decyzji. Nie bałem się samotnego ojcostwa. Mówiąc szczerze, byłem tak zajęty, że nie miałem czasu się nad tym zastanawiać.
Całymi dniami ćwiczył z Józiem. Masował mu kręgosłup, wyginał dłonie, nogi i głowę. Uczył go raczkować i turlać się. Aż do bólu rąk utrzymywał go w pionie lub łaskotał. W przerwach przewijał, miksował zupki, parzył herbatki. A kiedy maluch zasypiał, prał, prasował, sprzątał i wymyślał kolejne zabawy. – Mama wychowała mnie tak, że w domu umiałem zrobić wszystko. A opieka nad Józiem sprawiała mi więcej frajdy niż cokolwiek dotąd – stwierdza pan Zbyszek. – Jasne, czasem dał mi w kość, ale to był mój syn i nie mogłem wziąć od niego urlopu.

Józek śmiga na czworakach
Mimo upływu lat pan Zbyszek nadal spędza z synem 24 godziny na dobę. Cieszy się z każdego najmniejszego zwycięstwa nad jego chorobą i nigdy się nie poddaje. Nie załamał go wypadek. Nie przybiła choroba syna, odejście żony, a nawet powódź w 1997 roku, która doszczętnie zniszczyła ich mieszkanie i z trudem kupiony sprzęt do rehabilitacji. Pan Zbyszek wspólnie ze znajomymi oczyścił ze szlamu ściany i podłogi, wstawił okna. Od ludzi dobrej woli dostał dla syna chodzik wart prawie 4 tys. euro. A pozostałe sprzęty do ćwiczeń zrobił sam.
Dzięki jego wytrwałości – codziennym ćwiczeniom i miłości – Józek jest dzisiaj najbardziej żywiołowym chłopakiem w Opolu. Budzi się o wpół do szóstej rano. Przytrzymując się jedną tylko, sprawną dłonią wspina się do metalowych uchwytów na ścianie i trzymając się ich prawie biegnie na wyginających się nogach do łazienki. Sam się myje i ubiera, a potem woła tatę. Donośnie, wesoło. Ale pan Zbyszek zawsze budzi się kwadrans przed synem. Obaj ścielą łóżka. To znaczy tata ścieli, a Józek pilnuje, czy robi to dobrze.
– Syn jest strasznym pedantem, chyba ma to po mnie! – żartuje.
Po pobudce godzina ćwiczeń, w pokoju pana Zbyszka, wyposażonym jak sala rehabilitacyjna. Jest tu ogromna huśtawka służąca do rozruszania rąk i nóg Józka. Drabinki, maty, pionizator, na którym wiesza syna do góry nogami, w ten sposób prostując mu kręgosłup. Jest też specjalne łóżko z jedynym zakupionym przez pana Zbyszka sprzętem – bioptronową lampą do naświetlań.
Po zajęciach śniadanie. Józek śmiga na czworakach do kuchni i nim tata zdąży się obejrzeć, wyjmuje jedzenie z lodówki, wspina się na krzesło i z radosnym uśmiechem czeka za stołem na pana Zbyszka.

Laurki dla tato-mamy
Józek jest w szóstej klasie szkoły publicznej. Uczy się w domu.
– Jest chyba jedynym uczniem, który nie lubi wakacji, bo wtedy nie ma lekcji – mówi jego nauczycielka, Agnieszka Zarek. – Chętnie wykonuje każde polecenie, a kiedy coś mu się uda, to od razu chwali się tym przed tatą.
Chłopiec mówi niewyraźnie. Słyszy dzięki aparatowi słuchowemu. Umie utrzeć warzywa na surówkę, ulepić pierogi czy zrobić ciasto na naleśniki. Pięknie pisze, zwłaszcza laurki dla taty. – Aż mi serce podchodzi do gardła, kiedy czytam kolejną kartkę dla „mojego ukochanego tato-mamy” – opowiada pan Zbyszek. – Wiem, że ktoś je wymyśla i wysyła, ale pisze je Józio! Nawet nie marzyłem, że mój syn kiedykolwiek coś dla mnie napisze. A teraz, proszę – wzruszony tata pokazuje wiszące na kuchennych szafkach kartki.
Pan Zbyszek ma wolne tylko w czasie dwóch godzin lekcji syna. Ale nawet wtedy nie myśli o sobie. Zmywa, pierze, sprząta. Później idzie z synem na spacer lub zakupy. Raz w miesiącu – do restauracji. – Miesięcznie mamy 700 zł. Po opłatach zostaje nam niespełna 400 zł, ale nie mogę z tego powodu zamykać syna w domu. Józek musi wiedzieć, jak się zachować w miejscach publicznych. Musi być jak inni – mówi pan Zbyszek.

Anna Grzelczak

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!