Dobre duchy starej kamienicy

Dobre duchy starej kamienicy
Tragiczna miłość młodych znalazła szczęśliwy finał... pół wieku później.
/ 14.04.2008 12:11
Dobre duchy starej kamienicy
Od niedawna jestem szczęśliwą mężatką i wierzę, że to szczęście nie opuści mnie już nigdy, bowiem strzegą je dobre duchy, które niechybnie maczały palce w tej niecodziennej historii. A już z pewnością historia ta przejdzie do rodzinnej legendy. Opowiemy ją naszym wnukom, a one opowiedzą ją swoim. Nie będzie im łatwo w nią uwierzyć, bo jest niezwykła i magiczna. Ja też bym nie uwierzyła, gdyby nie to, że sama ją przeżyłam.

Wszystko zaczęło się od przeprowadzki naszej rodziny do starej stuletniej kamienicy. Miałam wtedy jakieś czternaście lat, brat Wojtek osiem. To już było nasze czwarte mieszkanie komunalne. Rodziców nie było stać na kupienie własnego lokum i tak próbowaliśmy polepszyć sobie warunki przez kolejną zamianę mieszkania. Czterdzieści metrów kwadratowych dla czterech osób to nie są z pewnością luksusy, ale za to były tu dwa pokoje z kuchnią i łazienką a nie jak w poprzednim mieszkaniu, jeden. Przez cztery kolejne lata całkiem dobrze nam się tam mieszkało, ale później zaczęło być naprawdę ciasno. Ja zdawałam maturę i potrzebowałam odrobiny spokoju i własnego kąta do nauki, Wojtek też chciał czasami zaprosić gdzieś kolegów. Zaczynaliśmy już deptać sobie po piętach i bywało, że nerwy nam puszczały.
– Dosyć! Mam już tego dosyć, składam do Wydziału Lokalowego podanie o zamianę mieszkania, niech będzie nawet z niewielką dopłatą – powiedział zdesperowany tata po kolejnej mojej z Wojtkiem awanturze.

I wtedy właśnie nastąpił ten szereg przedziwnych wydarzeń. Tata podanie napisał, wysłał pocztą i czekał przepisowe dwa tygodnie na odpowiedź, która... nie nadeszła. Kiedy zdenerwowany próbował wyjaśnić sprawę, okazało się, że żadne podanie do administracji nie dotarło. Co się z nim stało nie wiadomo, trzeba było pisać nowe. Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź, że jesteśmy numerem sto pięćdziesiątym trzecim na liście oczekujących. Takie to były czasy, na zamianę czekało się nawet trzy lata. Mieliśmy szczęście, bo już po roku oczekiwania przedstawiono nam pierwszą lokalizację. Szykowaliśmy się komisyjnie obejrzeć nowe lokum, kiedy gruchnęła wiadomość, że będzie można wykupić za niewielkie pieniądze lokale w naszej kamienicy. Wcześniej nie było to możliwe z uwagi na brak uregulowań prawnych.
– Zostajemy – tym razem decyzję podjęła mama.

Wycofaliśmy się z zamiany mieszkania, okazało się niesłusznie, bo z tym wykupem to był fałszywy alarm. Ekspertyzy co do własności stuletniej kamienicy wciąż trwały i trwały, a lata mijały. Ja byłam już na studiach, sytuacja w domu coraz bardziej napięta. Po prostu wchodziliśmy już sobie na głowę. Ale zawsze, gdy mieliśmy zrobić jakiś krok w kierunku opuszczenia tego mieszkania, wydarzało się coś, co nam to uniemożliwiało. A to choroba administratorki, a to zaginięcie dokumentów, a to jeszcze coś innego.
– Co za fatum? – denerwowała się mama. – Jakby coś nas tu na siłę zatrzymywało...
– Tak właśnie może być – powiedziała pani Iza, koleżanka mamy ze szkoły, która odwiedziła nas któregoś dnia. Pani Iza była prawdziwą wróżką i miała ponoć jakieś zdolności spirytystyczne. Kiedyś razem z mamą uczyły w szkole. Ale później pani Iza, poszła, jak to określiła, za swoim powołaniem i została wróżką.
– W tym domu jest jakaś energia, która nie może odejść z tego świata – mówiła jak w transie pani Iza. – Chce wam coś powiedzieć i to ona was tu zatrzymuje.
– Co za głupoty – zdenerwował się ojciec po jej wyjściu. – Wróżby jakieś, czary-mary. Energia – też mi coś! Jutro idę do administracji i nie wyjdę, póki nie załatwię tej sprawy.

I rzeczywiście poszedł. Tyle, że nie doszedł. Złamał na schodach nogę, wylądował w szpitalu i wrócił do domu w gipsie. A że ciężko mu było się poruszać używał laski. No i właśnie ta laska przyspieszyła bieg wydarzeń. Jednego razu utknęła bowiem w szparze w podłodze i nijak nie można było jej wyciągnąć, trzeba było podważyć deskę. I wtedy pod podłogą ukazało się wieko niewielkiej metalowej skrzynki.
– Rany boskie, skarb, na pewno skarb – krzyknęła podekscytowana mama.
Ale w środku nie było żadnego skarbu tylko listy. Piękne miłosne listy. Zaczęliśmy je czytać, bo choć była to prywatna korespondencja, to jednak jedyne źródło wiedzy co dalej z tym robić.

W listach jakaś Inga wyznawała miłość Henrykowi. W ostatnim powiadamiała go, że jest w ciąży.
– Zakazana miłość! Co to za romantyczna historia – westchnęłam i od razu wyobraźnia zaczęła mi pracować. Wyglądało na to, że jest to korespondencja jeszcze z czasów wojny. Nasza kamienica leżała w obrębie dawnego getta. Dla mnie wszystko było jasne – jakaś Niemka zakochała się w polskim Żydzie i ta miłość skończyła się tragicznie.
– Trzeba odnaleźć nadawczynię listów i oddać je właścicielce – zdecydowałam.

Przyznam, że nie było to łatwe, ale odnalezienie tajemniczej Ingi stało się wręcz moją obsesją. Dwa lata trwało zanim dotarłam do Karoliny, córki Ingi, kobiety z listów. Ona potwierdziła moje przypuszczenia. Inga nie mogła sama tego zrobić, bo umarła trzy lata wcześniej. Swoje jedyne dziecko, Karolinę, owoc miłości do Henryka nauczyła także języka ojczystego ojca. Po śmierci matki Karolina zamieszkała wraz z rodziną – mężem i synem w Dusseldorfie.
– To dla mnie najcenniejsza pamiątka – szeptała wzruszona po lekturze listów matki do ojca. – Mama często mówiła o tacie. Jak ona go kochała... Nigdy nie dowiedziała się, co się stało z Henrykiem. Domyślała się jednak, że zginął w obozie.

Niezwykła historia, prawda? A co ma wspólnego z moją miłością i małżeństwem? Otóż Karolina urodziła syna, któremu po ojcu dała na imię Henryk. Już podczas pierwszego spotkania w Dusseldorfie wpadliśmy sobie w oko. Potem Henryk przyjechał do mnie, potem znów ja do niego i tak od dwóch tygodni jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Mieszkamy w Polsce, a moi rodzice już bez żadnego problemu zamienili dziwne mieszkanie na dużo większe na nowym osiedlu.
Pani Iza twierdzi, że wszystko to sprawił duch Henryka, który teraz mógł spokojnie przejść na drugą stronę życia. I to on wybrał mnie na żonę dla swego wnuka i posłańca jego przesłania miłości dla ukochanej kobiety i córki. Mówcie co chcecie, ale ja pani Izie wierzę...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA