Historia lubi się powtarzać

Historia lubi się powtarzać
Obie – matka i córka – zawierzyły ślepemu losowi i odnalazły swoje szczęście.
/ 14.04.2008 14:14
Historia lubi się powtarzać
Te dwie niezwykłe historie, dwa nieprawdopodobne zbiegi okoliczności to dowód, że nigdy nie wolno tracić nadziei. Każdego bowiem może spotkać coś ekscytującego.

Jesienne wieczory, takie jak ten, często napawały mnie smutkiem połączonym z melancholią. Dla poprawy nastroju umówiłam się więc z przyjaciółką w małej kawiarence na gorącą czekoladę. Postanowiłyśmy na jeden wieczór porzucić nasze wieczne bycie na diecie i dać się uwieść słodkiemu szaleństwu.
W końcu filiżanka mocnej, aromatycznej czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziła. A w gazetach przecież piszą, że jest doskonała na jesienną chandrę. Rozkoszując się jej smakiem, opowiadałyśmy sobie zasłyszane od babć, ciotek i mam historie o miłości. I wtedy Renata opowiedziała historię znajomości swoich rodziców – Krystyny i Mikołaja. Przyznam, że w pierwszej chwili jej nie uwierzyłam. Pomyślałam, że jednak trochę koloryzuje, ale ona przysięgała, że to szczera prawda.

Krystyna, urodziła się w biednej rodzinie w małej wsi niedaleko Łodzi. Jej mama (to znaczy babcia Renaty) zmarła, kiedy Krysia była jeszcze bardzo mała. Kilka lat później jej ojciec ożenił się powtórnie. Nowa żona – zupełnie jak w bajce o Kopciuszku – nie traktowała najlepiej małej pasierbicy. Krystyna była cichą, zagubioną i bardzo nieśmiałą dziewczynką. Dobrze się uczyła i garnęła do pracy w domu. Szybko zrozumiała, że jeśli chce coś osiągnąć w życiu musi wyrwać się ze wsi. Zresztą, było oczywiste, że gospodarkę po ojcu i macosze przejmie ich najstarszy syn – przyrodni brat Krystyny.
Zaraz po skończeniu siedmioklasowej wtedy szkoły podstawowej, dziewczynka wyjechała więc do Łodzi. Zaczęła naukę w liceum ogólnokształcącym i zamieszkała w internacie. Była jedną z najlepszych uczennic w klasie. Zawsze przygotowana do lekcji, obowiązkowa i uczynna. Do ojca jeździła tylko na święta, a i wtedy nie mogła doczekać się powrotu do miasta, bo w domu nikt na nią nie czekał z otwartymi ramionami. Nawet wakacje spędzała w mieście – znajdowała sobie jakąś pracę na lato i zawsze udawało jej się wyprosić u kierownika zgodę na pozostanie w internacie w czasie wakacji.

Po maturze Krysia postanowiła zdawać egzaminy na filologię rosyjską. Chciała być nauczycielką, a do języków obcych miała prawdziwy talent. Tym razem postawiła wszystko na jedną kartę, próbując dostać się na ten kierunek nie w Łodzi, ale na Uniwersytecie Warszawskim. Wyjazd do stolicy miał być kolejną szansą na lepsze jutro. Na wyrwanie się z kręgu szarych i smutnych dni i co tu dużo kryć – z biedy.
Egzaminy zdała śpiewająco, przyznano jej akademik, stypendium i zaczęła studia w Warszawie. Znów była w czołówce. Po trzech latach, jako jedna z najlepszych studentek na roku dostała propozycję kontynuowania ostatnich dwóch lat nauki na uniwersytecie w Moskwie. Nie zastanawiała się ani chwili. Razem z przyjaciółką postanowiły podjąć wyzwanie.

Wyjechały pociągiem pod koniec września. Moskwa przywitała je chłodem i smutnymi, szarymi ulicami. Następnego dnia, korzystając z ostatnich dni wakacji, postanowiły rozejrzeć się po mieście. Wędrowały po centrum, stały na Placu Czerwonym, z otwartymi ze zdziwienia buziami gapiły się na mury Kremla. Wreszcie nieprzytomne ze zmęczenia postanowiły wracać. Ledwie weszły do stacji metra, zaczepiło ich dwóch chłopaków – też studentów. Jak się później okazało, koleżanka Krysi wpadła w oko jednemu z nich już wtedy, kiedy z mapą przemierzały miasto. Chłopcy podążali więc za nimi, aż w końcu zdobyli się na odwagę, żeby je zaczepić. Mikołaj chciał koniecznie zaprosić do kina koleżankę Krysi. Umówili się na kolejny dzień.

Ale kiedy nazajutrz, Mikołaj przyszedł do akademika, okazało się, że z kina nic nie będzie, bo koleżanka się rozchorowała... Szkoda mu było z trudem zdobytych biletów, zaproponował więc wyprawę do kina Krystynie...
– I wtedy zrozumiał, czym jest miłość od drugiego wejrzenia – roześmiała się moja przyjaciółka upijając kolejny łyk gorącej czekolady. – Dwa lata studiów w Moskwie minęły mamie bardzo szybko – ciągnęła Renata. – Życie za wschodnią granicą okazało się nie tak złe i trudne, jak opowiadano w Polsce. Zwłaszcza, jeśli miało się przy sobie przystojnego rosyjskiego studenta. – Mama zrobiła dyplom i wróciła do Polski. Dostała pracę na uczelni w Katowicach i zamieszkała w hotelu asystenckim.
Wtedy nie było e-maili ani telefonów komórkowych, a i telefon stacjonarny był luksusem, nie mówiąc już o tym, ile kosztowały zagraniczne rozmowy... Kontakt z Mikołajem powoli się urwał. Pisali do siebie listy, ale z czasem korespondencja była coraz rzadsza.

Pewnego dnia, po dwóch latach pobytu w Polsce, do mamy przyszedł telegram. Przestraszyła się, że coś złego stało się ojcu. Ale telegram był od Mikołaja. Zawierał tylko jedno zdanie: Krysia przyjeżdżaj, bierzemy ślub.
I wtedy moja mama zrobiła coś szalonego. W ciągu kilku dni załatwiła wszystkie formalności, spakowała się i pojechała. Wyobrażasz to sobie? – roześmiała się Renata, ale widziałam, że minę ma przejętą.
– Żartujesz? – wykrztusiłam. – Tak... Tak nagle?
– Tak nagle – przytaknęła Renata.
– No i...? – czekałam na ciąg dalszy historii.
– No i wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie... A po czterech latach urodziłam się ja – zakończyła Renata.

Przypomniałam sobie tę historię kilka lat później, kiedy byłam świadkiem na ślubie Renaty... Ślub był w Moskwie. Dokładnie trzydzieści cztery lata od dnia, w którym jej rodzice powiedzieli sobie "tak" przed rosyjskim urzędnikiem. Ale moja przyjaciółka stała przed ołtarzem w polskim kościele, żeby powiedzieć "tak" pewnemu Rosjaninowi. Poznali się w Warszawie, w czasie... studenckich praktyk, ale przez dwa czy trzy lata jedynie pisywali do siebie maile... A potem on wyjechał do Kanady, dostał pracę i... zaprosił Renatę na wakację. A ona, niewiele myśląc, zrobiła coś naprawdę szalonego – pojechała. Zupełnie tak, jak jej matka ponad ćwierć wieku temu. I tak się jakoś ułożyło, że z trzech miesięcy wakacji, zrobiły się trzy lata. Ale teraz, kiedy Renata i Igor postanowili wziąć ślub, zdecydowali też, że czas uporządkować swoje życie.
– Mieszkać będziemy w Polsce – zażądała moja przyjaciółka.
– Ale ślub weźmiemy w Moskwie – uparł się Igor.
Ale to już zupełnie inna historia, którą opowiadać będzie pewnie ich córka...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA