Lilka – panienka z dobrego domu. Eteryczna, piękna. Trochę romantyczka, trochę realistka. Na prawo poszła, żeby nie robić przykrości swoim późnym rodzicom. Ojciec był znanym w okolicy sędzią, dziadek był kiedyś również sędzią na Kresach. Rodzice nie wyobrażali sobie dla niej innego zawodu. Lilka skończyła prawo, ale nie została sędzią. Tuż po studiach wyszła za mąż za początkującego zdolnego adwokata, zamieszkali na Pomorzu, i nareszcie zaczęła realizować swoje marzenia. Teraz dla przyjemności maluje, jeździ po świecie, bo zawsze pragnęła podróżować, ale poprzedni ustrój nie dawał jej takich szans. Tato ze względu na dziadka, który część życia spędził w Kazachstanie i to nie na własne życzenie, nie miał dobrego nazwiska. O paszport nawet się nie starali. Maturę zdawała w 1985 roku. Jest wzorcową i zadowoloną z życia panią domu, choć nieraz znajomi pytają, czy nie żal jej tych lat nauki. – Jak może mi być żal – odpowiada Lilka – skoro ja kocham dom, rodzinę, synów (starszy już kończy liceum, młodszy pójdzie do gimnazjum).
Grażka. Jej życie nie było tak cieplarniane jak życie Lilki. Rodzice ledwie wiązali koniec z końcem, ojciec był urzędnikiem średniego szczebla w gminie, mama pielęgniarką. Ona miała zostać pierwszą w rodzinie osobą z wyższym wykształceniem. Uczyła się dużo, nadrabiała kulturowe zaległości, ale na rozrywki też miała czas. Dyplom z wyróżnieniem traktowała jako przepustkę do kariery i podziękowanie dla rodziców za pomoc. A że pieniądze w jej życiu odgrywały zawsze ważną rolę, bo nigdy ich nie miała, więc po studiach postanowiła zostać notariuszem w jakiejś małej miejscowości. Wybrała Polskę B. Wielu klientów, mała konkurencja były marzeniem Grażyny. I to marzenie spełniła.
Dziś jest mamą piętnastoletniej córki. Z mężem rozstała się po siedmiu latach małżeństwa. Nie umiał żyć na prowincji, nie podobało mu się, że żona ciągle zapracowana, że nie ma dla niego tyle czasu, co w czasie narzeczeństwa. Mimo to Grażyna nie narzeka. Ma wspaniałe relacje z córką, jest szanowanym notariuszem, liczą się z nią miejscowi. Wybudowała piękny dom na zalesionej działce, sporo podróżuje, ma czas i na kino, i na teatr, i na książki. A poza tym w każdej podbramkowej sytuacji może liczyć na swoje przyjaciółki. Zawsze były jak żeńska odmiana muszkieterów z powieści Dumasa.
Baśka – żywe srebro. Rozpieszczona, pewna siebie i swoich racji. Typ lesera, któremu się wszystko udaje. Było jej pełno wszędzie, uczyła się tylko tego, co ją interesowało, czerpała z życia pełnymi garściami. Gdy dziewczyny wkuwały kodeksy, ona w najlepsze się bawiła. Mimo to zdawała bez problemu.
Nieraz ją ostrzegałyśmy, że źle skończy, ale do niej te nasze złośliwości nie docierały. Egzamin magisterski zdała na piątkę, na aplikację adwokacką dostała się za pierwszym podejściem. Zamieszkała z rodziną w Małopolsce. Dziś jest mamą trójki dzieci (10, 13, 17 lat), żoną znanego przedsiębiorcy i wziętym adwokatem. W środowisku ma opinię osoby od wygrywania spraw niemożliwych. Chwilami trudno nam było uwierzyć, że z takiej trzpiotki wyrosła taka stateczna pani mecenas, ale Baśkę to nie dziwi. – Zarówno w moim rodzinnym domu, jak i w obecnym, który stworzyliśmy razem z mężem – mówi – liczy się nie to jak wyglądasz i jak się zachowujesz, ale to, co masz w środku. Nic dziwnego, że gdy któraś z przyjaciółek znajdzie się w tak zwanym dołku, pędzi do Baśki. Bo ona nawet największego smutasa potrafi naładować pozytywną energią.
Halina. Uparta, solidna, egocentryczna egoistka, zawsze solidnie wyuczona. Jedynaczka, oczko w głowie rodziców. Oni edukację zakończyli na szkole zawodowej. Dla Haliny liczyła się tylko nauka. Nie miała innych zainteresowań, nie czytała książek, rzadko chodziła do kina. Chętnie natomiast brała udział w studenckich zabawach, nierzadko zakrapianych alkoholem, bo wyjątkowo jej imponowało życie wielkomiejskie. Uwielbiała także ploteczki, zwłaszcza te dotyczące wyższych sfer. Wiedziała, kto, z kim, dlaczego i kiedy. Znajomi, którzy obserwowali cztery przyjaciółki, nie rozumieli, co Halina robi w tej gromadce. Po prostu do nich nie pasowała. Zaszła najwyżej, dziś pracuje w centrali, jest sędzią wizytatorem. Jest matką dwóch synów, ale to głównie babcia zajmuje się chłopcami, ona nie ma do nich ani serca, ani cierpliwości. Z chęcią pójdzie na bankiet do ambasady, ale za żadne skarby nie wybierze się z dziećmi do teatru. Na urlopy też woli jeździć z mężem, dzieci muszą się zadowolić kolonią lub wakacjami u babci. Gdy ma jakikolwiek problem, alarmuje przyjaciółki, zawsze może na nie liczyć. Ona zresztą też niejednej pomogła.
Ostatnio między nami się nie układa. – Zastanawiam się – myśli Basia – dlaczego. Halina zachowuje się tak skandalicznie. Nie panuje nad nerwami, stała się ordynarna i bezczelna. Kilka dni temu zadzwoniła do Lilki i zaproponowała jej przyjazd. Gdy odmówiła, Halina obrzuciła ją stekiem wyzwisk, potem rzuciła słuchawką. Lilka twierdzi, że była pijana. Pewnie bym nie uwierzyła, gdyby nie to, że podobnie zachowała się w stosunku do Grażyny. Jak tak dalej pójdzie, nasza paczka zmniejszy się o jedną sztukę. Nagle zadzwonił telefon.
– Cześć Halinko – powiedziałam pierwsza. Halina nie miała zwyczaju, aby się przedstawiać.
– Co mi tu pieprzysz cześć. Nie mam czasu na bzdury. Kiedy wpadniecie, w przyszłym tygodniu szykuje się niezła zabawa, chciałabym, abyście przyjechali. Poznasz kilka ważnych osób, twojemu staremu takie znajomości się przydadzą.
– Halinko, mój stary jest zapracowany, a poza tym on sobie znakomicie radzi. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty na wódczane spotkanie z obcymi ludźmi. Może wy nas odwiedzicie. Posiedzimy, pogadamy, wybierzemy się na krótką wycieczkę, oderwiemy się od obowiązków.
– Ty chyba do reszty skretyniałaś. A co ja będę robić w tej pipidówce. Nie chcesz, to do widzenia.
No to pięknie, pomyślałam. Dziewczyny miały rację. Była pijana i nie panowała nad językiem. Trzeba z nią pogadać. Nie, raczej poczekam, aż zadzwoni na trzeźwo. Ja w każdym razie nie pozwolę się obrażać. Mam dość udawania, że nic się nie stało, że Halinka jest inna, że brak jej kindersztuby. Po kim ona ma to chamstwo. Przecież jej mama to uosobienie spokoju. Tolerowałyśmy jej brak taktu tyle lat, już dawno należało od serca z nią porozmawiać. Teraz może być za późno. Dziś mogę tylko czekać na rozwój wypadków.
Spotkam się z Grażką i Lilką i ustalimy strategię. Damy jej jeszcze jedną szansę, ale pod warunkiem, że nas przeprosi.
Telefon przestał dzwonić. Minęło kilka miesięcy, Halina milczała. Przeszły moje imieniny, minęły urodziny najstarszego syna (Halina jest jego chrzestną mamą), telefon się nie odzywał. Któregoś razu zadzwoniłam do jej mamy. Już miałam zakończyć rozmowę, gdy usłyszałam:
– Nie chcesz, Basiu, porozmawiać z Haliną, akurat mnie odwiedziła.
Zamieniłyśmy kilka oficjalnych słów, rozmowa się nie kleiła. Trudno, powiedziałam do siebie. Widocznie tak musiało być. Przecież ona nigdy się nie przyznawała do błędów.
Na początku roku zadzwoniła roztrzęsiona Lilka. – Halina jest bardzo chora. To chyba nowotwór. Dowiedziałam się od naszych wspólnych znajomych.
Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Oddzwoniłam do Lilki, zawiadomiłam Grażkę. Musimy do niej pojechać. Nie możemy jej teraz zostawić.
Zameldowałyśmy się w stolicy. Halina była w świetnej formie. Maleńki guz na piersi został usunięty, okazało się, że nie był złośliwy. Przegadałyśmy całą noc, bez alkoholu. Teraz musimy popracować nad odbudową zaufania do siebie. Czy nam się to uda? Nie wiem, trzeba spróbować.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!