Zdarzyło im się wiele cudów.
Pierwszy – to miłość. Kochają się od trzeciej klasy podstawówki, jakkolwiek by to zabrzmiało. Rozstali się na 14 lat, ponieważ ona wyjechała z mamą do Gdańska, ale nigdy o sobie nie zapomnieli. W głębi serca ciągle hołubili tamtą, czułą i szczerą dziecięcą sympatię. Ponownie spotkali się, gdy byli już dorośli, w jednym zakładzie pracy. Od pierwszego spojrzenia wiedzieli, że razem chcą iść przez życie. Po trzech miesiącach się zaręczyli, są małżeństwem od sześciu lat. I sami nie mogą uwierzyć, że dotychczas ani razu się nie pokłócili.
Drugi cud – Bartuś, teraz 3-letni już urwis. Powiedziano im kategorycznie, że dzieci mieć nie będą. I co? Mają synka! W połowie podobny do mamy, w połowie do taty, oczy dziadka. Więcej jednak własnych na pewno już nie urodzą, a jeszcze przed ślubem zaplanowali sobie dużą rodzinę.
Trzeci cud – w sierpniu urodzi się im sześcioro dzieci. Tak właśnie mówią – urodzą nam się dzieci...
Mieszkają w jednym pokoju u rodziców Adama. U matki Izy byłoby im wygodniej, bo ma domek na wsi, ale stamtąd dalej do lekarza specjalisty. A gdyby, nie daj Boże, Bartuś się rozchorował... Na początku oboje mieli bzika na jego punkcie. Nocami czuwali przy synku na zmianę, jak żołnierze na warcie, ale z czasem im przeszło. Tato Adam wyspecjalizował się w kąpaniu, przewijaniu i spacerach.
Pierwsza myśl o przyjęciu do rodziny dzieciaków, których nikt nie chce przytulać, pojawiła im się na długo przed Bartusiem. Skończyli kurs dla zastępczych rodziców, nawet dwa kursy. Czytali fachową literaturę, kontaktowali się z Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, z ośrodkiem adopcyjnym. Z drżeniem serca zaglądali w dziecięce wózki na ulicy...
Chcecie obce bachory, kupcie sobie dom
Gdyby mieli duże mieszkanie, to swoje marzenie szybciej by spełnili. Nie brakuje przecież maluchów czekających na rodzicielską miłość, a z wszystkich testów, jakie przechodzili, wynikało, że nadają się na zastępczych rodziców jak mało kto. To jednak nie wystarczało. – Pewna urzędniczka powiedziała nam wprost, bez ogródek: „Jeśli chcecie wychowywać obce bachory, to najpierw kupcie sobie dom!” – opowiada Iza. – Starali się o lokal do remontu z zasobów miasta, ale kolejka potrzebujących większego mieszkania była tak długa, że zdążyliby się zestarzeć. I kiedy zaczynali już tracić nadzieję, Iza w sierpniu ubiegłego roku przeczytała w „Przyjaciółce” reportaż o mamie ratunkowej z wioski dziecięcej w Biłgoraju. Zadzwoniła do centrali Stowarzyszenia SOS w Warszawie. Usłyszała, że prawdopodobnie w Karlinie, w kolejnej wiosce, która się buduje, potrzebni będą i zawodowa mama, i zawodowy tato. – I znów byliśmy przy nadziei – uśmiechają się Karolczykowie.
Iza dzwoniła do Warszawy całą jesień. Wreszcie w listopadzie usłyszała upragnioną wiadomość – możecie zostać rodzicami! Poszli na jeszcze jeden kurs i zaczęli oczekiwać cudu. „Ciąża” przebiegała jednak z komplikacjami. W styczniu okazało się, że Karlino jest niepewne, ale w górskim Ustroniu Stowarzyszenie SOS otwiera rodzinny dom dziecka. Karolczykowie nie zastanawiali się. Nie chodziło im przecież o ten czy inny dom, w tej a nie innej miejscowości. Pragnęli jednego – dużo dzieci.
Czekają tyle, ile trwa ciąża
Zaproszono ich na rozmowę kwalifikacyjną do Kraśnika pod Lublinem. Jechali z Koszalina nocnym pociągiem 13 godzin, z dwiema przesiadkami. Komisja dała im pół godziny na odświeżenie się po podróży. Rozmowa-przesłuchanie trwała cztery godziny. – Prześwietlono nas na
wszystkie strony – opowiada 31-letni Adam Karolczyk. – Przepytano z całego życia. Komisję interesowały nie tylko nasze poglądy, nałogi, ulubione książki, ale także preferencje seksualne.
Wracali do domu nieco speszeni. Wiedzieli, że przed nimi przesłuchano wiele innych małżeństw, pragnących tego samego co oni. Byli wśród nich lepiej wykształceni, zamożniejsi, pewniejsi siebie. Takich szaraków jak my inni pobiją na głowę – myśleli sobie.
Po tygodniu – radość! Okazało się, że będą najlepszymi rodzicami i kazano im szykować się do przeprowadzki na 1 kwietnia. Nie pojechali zobaczyć domu w Ustroniu, bo i po co? Zaczęli przymierzać się do swoich nowych dzieci, kiedy znów nastąpiła komplikacja. Centrala międzynarodowa Stowarzyszenia SOS w Wiedniu zdecydowała się przeznaczyć dom w Ustroniu dla dzieci trudnych, bardziej potrzebujących resocjalizacji niż czułego serca rodziców. – Ogarnął mnie żal, bo już się nastawiłam, już sobie wyobrażałam... ale w końcu wszystko obróciło się na dobre – mówi Iza. – Czekamy na nasze dzieci akurat tyle, ile trwa ciąża.
Po jeszcze jednym badaniu w ośrodku rodzinno-diagnostycznym odbyli miesięczną praktykę w wiosce dziecięcej w Kraśniku. Razem z Bartusiem. Przyjęła ich w gości jedna z mam, która wychowywała siódemkę maluchów. – Takie fajne groszki! – w oczach Izy pojawia się błysk. – Prasowałam, gotowałam, odbierałam dzieci ze szkoły... Mąż pomagał im w lekcjach, grał z nimi w piłkę, naprawiał rowerki. Starsze początkowo były skrępowane obecnością mężczyzny w domu. Młodsze od razu wieszały się Adamowi na szyi i nie odstępowały go na krok... – A kiedy wyjechał, bo skończył mu się urlop, to matki się odblokowały i pogadałyśmy sobie po babsku – śmieje się Iza.
Własne też rodzą się bez gwarancji
Cieszy się, że będzie miała u boku mężczyznę. Na pewno będzie jej łatwiej niż samotnym matkom. I nie chodzi o troski materialne, bo matki w wioskach SOS poza pensją za swoją pracę dostają pieniądze na utrzymanie rodziny. Przychodzą jednak takie momenty, że trzeba się komuś wypłakać w mankiet, a kto kobietę lepiej zrozumie i pocieszy jak własny mąż. Dzieciom, a szczególnie chłopcom, też potrzebny jest autorytet ojca. Te odebrane rodzicom biologicznym, porzucone i niechciane, poobijane fizycznie i uczuciowo, nieufne, nieszczęśliwe, z anemią, świerzbem czy z dysleksją też potrafią być trudne. Starsze w większości nie są słodkimi aniołkami.
Iza i Adam są przygotowani na to, że czasem mogą usłyszeć warknięcie: „Nie rozkazuj mi! Nie jesteś moją matką!” – Ale własne, biologiczne, również rodzą się bez gwarancji – mówi Adam. – I też można usłyszeć: „Ja się na świat nie prosiłem!”. Karolczykowie wierzą, że miłością da się zasklepić każdą dziecięcą ranę. Mówią: – Nie wiemy, jakie będą nasze dzieci. Ładne czy brzydkie. Grzeczne czy niegrzeczne. Jakie będą, takie przyjmiemy i przygarniemy do serca... Na praktyce i na szkoleniach uczono ich, aby do serca dołączać rozum i zachowywać dystans, bo to będzie ich praca.
Jak zawodowa mama i zawodowy tato
Iza dostanie płatny etat zawodowej matki. Adam bezpłatny etat zawodowego ojca. On będzie dojeżdżał do Koszalina, do swojego obecnego zajęcia – sprzedawcy w budowlanym markecie. Dzieci muszą nauczyć się tego, że pieniążki nie spadają z nieba. W swoich gniazdach rodzinnych czy w domach dziecka takich wzorów nie miały. Na początek Iza podejmie zaoczne studia, prawdopodobnie na kierunku pedagogicznym, aby lepiej poznać dziecięcą psychikę. Myśli, że mama nad książkami to także dobry wzór dla dzieci. Adam ma trochę tremy. Będzie pierwszym zawodowym ojcem w ponad 50-letniej historii Stowarzyszenia. Wie, że będą mu się przyglądać bardzo uważnie.
Karolczykom na razie trudno przywyknąć do myśli, że spełnienie ich największego marzenia ma być pracą zawodową. Im bliżej do otwarcia wioski, tym czas bardziej im się dłuży. Iza zaplanowała już, gdzie postawią łóżeczka, gdzie biurka, jakie powiesi firany i zasłony... Na górze będą cztery dziecięce sypialnie. Przyszli rodzice nie wiedzą jeszcze, ilu będzie chłopców, a ile dziewczynek. Doczekać się już nie mogą tej chwili, kiedy szeroko otworzą drzwi nowego domu i po kolei, i wszystkie naraz obejmą i ucałują. Zapraszają „Przyjaciółkę” na Gwiazdkę, aby pochwalić się pociechami.
Zdzisława Jucewicz
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!