Lepiej, że ja niż ona?

Lepiej, że ja niż ona?
Czy można mieć pretensję do zwycięzcy jeśli samemu nawet nie stanęło się do wyścigu?
/ 14.04.2008 13:23
Lepiej, że ja niż ona?
Kretynka. No idiotka kompletna. Siebie tak komplementuję, żeby nie było niedomówień. "Najgorsze są dobre koleżanki" – powtarzała moja mama przez całe życie. A ja nie, ja chciałam być mądrzejsza, wiedziałam lepiej. Kobiecej przyjaźni mi się zachciało, solidarności! Śmiechu warte.
Kiedy przyszłam do biura Anna zachowywała się, jak cicha myszka. Starsza ode mnie o kilkanaście lat była prawą ręką szefa. Załatwiała dla niego wszystko – przedszkole dla dzieciaka i spotkanie z prawnikiem. Zresztą, co to wtedy była za firma – trzy osoby na krzyż i tyle.
Z moim prawniczym dyplomem z jednego z najlepszych polskich uniwersytetów do głowy by mi nie przyszło się tam zatrudniać, gdybym miała jakiekolwiek inne wyjście. Ale nie miałam. Bezrobocie szalało, postanowiłam więc przytulić się tu na trochę, rozejrzeć i znaleźć coś lepszego. Rok później ani mi w głowie było szukać, bo szefowi udało się jedno czy dwa genialne posunięcia i nagle nabraliśmy wiatru w żagle. I właśnie wtedy, jak głupia dałam się wykorzystać.
– Magduś, pomóż. Nic nie rozumiem – Anna miała taką żałosną minę, że aż mnie to rozśmieszyło.
– Co się stało? – spytałam życzliwie.
– Wiesz, mam egzamin z prawa handlowego i nie mogę się przegryźć przez ten skrypt. Pomożesz? – i podsunęła mi gruby skoroszyt.
No rzeczywiście, takim to było językiem napisane, że sama ledwie rozumiałam, co czytam. Pomogłam jej. Przesiedziałyśmy trzy wieczory i zdała ten egzamin śpiewająco. A ja, głupia, jeszcze dumna z niej byłam, że taka dzielna – czterdziestka na karku, na głowie praca, dom, dzieci, a proszę, poszła na zaoczne studia.

Firma się rozwijała, zatrudniała nowych pracowników, a my obie awansowałyśmy.
– Gdyby nie ty, dalej siedziałabym w sekretariacie, bo sama w życiu bym tych studiów nie skończyła – dziękowała mi Anna w dniu, w którym została kierownikiem działu.
Wcale nie byłam zazdrosna o ten awans, uważałam zresztą, że z tymi moimi zasługami grubo przesadza. Owszem, jeszcze ze dwa razy poprosiła mnie o pomoc, ale przecież i ja na tym korzystałam, bo odświeżałam sobie trochę już zakurzoną wiedzę. Zresztą, mnie też szef doceniał i nie miałam powodów do narzekań. I nagle, dwa lata temu, jak grom z jasnego nieba spadła na nas wieść, że stary sprzedaje firmę.
Padł na nas blady strach, ale nowy właściciel okazał się całkiem przyzwoitym facetem. Owszem, parę osób zwolnił, ale nie była to rzeź, jakiej się spodziewaliśmy. Zresztą, mało bywał w biurze. Ciągle coś załatwiał na mieście, a wszystkim rządziła jego asystentka. Paskudna baba. Niby przyjaciółka całego świata, ze wszystkimi po imieniu, a naprawdę – żmija.


Pod nowym kierownictwem Anna też jakoś się zmieniła. I to w każdej dziedzinie. Nawet ubierać się zaczęła bardziej elegancko. I niepostrzeżenie została prawą ręką szefa. Nie miałabym pretensji, gdyby chodziło wyłącznie o sprawy służbowe, ale gdzie tam... Pan prezes nie zdążył kupić dziecku nowego Harry’ego Pottera, który właśnie wyszedł? Nie ma sprawy. Anna zaoferowała się, że wracając ze służbowego spotkania wstąpi do księgarni i kupi. Żona pana prezesa dzwoniła do biura, że mąż zapomniał komórki, a ona musi się z nim skontaktować? Anna godzinę wisiała na telefonie obdzwaniając wszystkie miejsca, gdzie mógł być, żeby mu przekazać wiadomość. I tak dalej... Doskonale wiedziała, co robi, tylko ja byłam taka durna, że nic mi do głowy nie przyszło. Aż wczoraj wyszło szydło z worka.
– Proszę państwa – zaczął prezes uroczyście. – Miło mi powiadomić, że od przyszłego miesiąca utworzymy nowe stanowisko dyrektora generalnego i zostanie nim... pani Anna – dokończył
z uśmiechem.
Spojrzałam na jego asystentkę. Aż się blada zrobiła ze złości. Doskonale wiem, że liczyła na to stanowisko. Ja, prawdę mówiąc też... Do diabła, tak się starałam, a Bożena jest taka cwana... I nas obie wykosiła ta szara, cichutka myszka.

Podwładna Magda R., 31 lat, prawniczka


Nie spodziewałam się, że będzie tak źle. Kiedy prezes ogłosił decyzję, Magda nawet na mnie nie spojrzała. Inni podchodzili, gratulowali, a ona nic. Przykro mi się zrobiło. Kiedy parę miesięcy temu rozniosło się, że będzie w firmie takie stanowisko, aż jej się oczy zaświeciły. Liczyła na nie, wiem. Ale wiem też, że prezes Biernacki nie brał jej pod uwagę.
– Za młoda jest, pani Aniu, za impulsywna – pokręcił głową, gdy podsunęłam mu jej kandydaturę.
Powiedziałam to Magdzie, a ona tylko wzruszyła ramionami: – To było do przewidzenia – mruknęła. – Bożenka się o to postarała.
Ja jednak się zmartwiłam. Bo jeśli nie Magda – chyba najlepiej wykształcona osoba w firmie – to kto? Bożena? Sprawna jest, ale z ludźmi żyć nie umie. Już po miesiącu zraziła do siebie wszystkich w firmie. To osoba, która będzie znakomita jako podwładna, ale nie powinna dostawać władzy do ręki. Jest humorzasta i... nie wiem, jak to nazwać. Sprawia wrażenie, jakby ogłaszanie złych wiadomości sprawiało jej przyjemność. Nie chciałabym z nią pracować. Opowiadałam o tym w domu, martwiłam się, co będzie, jeśli to ona zostanie dyrektorem.
– To czemu sama nie spróbujesz? – spytał mój mąż.
– Ja? Zwariowałeś. – zdziwiłam się, ale ziarno zostało zasiane. – Zresztą, niby jak mam spróbować?
– Na początek przestań chodzić w portkach. Masz dobre nogi, to je pokaż – zaśmiał się, ale ja pomyślałam, że to nie jest głupie. Skoro chcę być dyrektorem, powinnam wyglądać, jak dyrektor.
Zaczęłam więc nosić do pracy kostiumy i rzeczywiście, Biernacki, jakby nagle mnie zauważył. Raz czy drugi zapytał, co sądzę o jakimś planowanym posunięciu. Przedtem, pewnie powiedziałabym, że nie wiem, albo coś takiego, ale teraz jakoś nabrałam odwagi. Szczerze mówiłam, co myślę, a raz nawet miałam inne zdanie niż on.

No i teraz zostałam dyrektorem. Tylko, że Magda...
– Jesteś zła? – spytałam, gdy wychodziłyśmy z pracy razem, a ona nawet się do mnie nie odezwała.
– Czemu mam być zła? – odparła. – Ja nie umiem się tak podlizywać jak ty, więc nie powinnam mieć pretensji.
– Magda, ja się wcale nie podlizywałam – zaczęłam.
– Nie? A te książeczki dla dziecka, to co?
Książeczki? Aż mnie zatrzęsło ze złości.
– O ile pamiętam, książeczkę kupowałam raz, przy okazji, i to nie tylko dla prezesa, ale dla ciebie też – wrzasnęłam, bo już całkiem wyprowadziła mnie z równowagi. – Podlizywałam się, pewnie... – ciągnęłam już spokojniej.
– Kiedy Marysia z sekretariatu jeszcze mieszkała koło mnie, parę razy odbierałam jej dziecko z przedszkola.
Wtedy jakoś nie zarzucałaś mi, że się podlizuję... A zresztą, naprawdę wolałabyś Bożenkę na tym stanowisku?

Szefowa Anna N., 44 lata, ekonomistka

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA