Michałek miał dużo szczęścia

Chciał tylko odszukać ukochanego pieska, ale zanim się spostrzegł, zapadła ciemność. Michałek bardzo się bał, wołał mamusię, na próżno...
/ 26.01.2007 11:04
Siedmioletnie dziecko z dala od domu nie miałoby żadnych szans, gdyby nie szybka akcja poszukiwawcza.

To był poniedziałek, 11 grudnia: szary i dżdżysty, ale niezbyt zimny, jak na tę porę roku dzień. Michałek nie czuł się najlepiej, rano bolał go brzuszek, dlatego mama pozwoliła mu opuścić zajęcia w zerówce i zostać w domu. Około południa, gdy chłopiec poczuł się lepiej, pani Wanda zgodziła się, żeby wyszedł pojeździć na rowerku.
Rodzina Lipków mieszka we wsi Komorczyn niedaleko Słupska – cicho tu, spokojnie, raz na godzinę przejedzie drogą jakiś samochód. Michałek nigdy nie wyjeżdżał rowerkiem na ulicę, zwykle krążył po podwórku. Jest najmłodszym z czworga rodzeństwa, ma 18-letniego brata Pawła i dwie siostry: 14-letnią Ewelinę i 12-letnią Małgosię. Wszyscy byli wtedy w szkole, a tata chłopca, pan Dariusz, w pracy, w Słupsku.
Gdy Michałek bawił się na dworze, jego mama zajęła się obiadem.
– Co jakiś czas zerkałam na syna przez okno – mówi pani Wanda.
– O wpół do drugiej wrócił mąż i jeszcze wtedy dzieciak hasał w najlepsze. Zaraz potem chciałam zawołać Michałka na obiad i... już go nie było!

Nastała noc, a dziecka nie ma
Zaniepokojona matka wyszła na drogę, zaczęła biegać i nawoływać. Na próżno, dziecko zapadło się jak kamień w wodę. Kiedy reszta rodzeństwa wróciła ze szkoły, wszyscy ruszyli na poszukiwania. Jeden z gospodarzy przypomniał sobie, że widział chłopca na rowerku na końcu wsi. Mały oddalał się od zabudowań. – O matko! A może on pojechał szukać psa, bo jak Miki wyszedł rano, to do tej pory go nie ma – krzyknęła pani Wanda i poczuła, że nagle zrobiło jej się gorąco. Przypomniała sobie, że Michałek pytał ją, czy Miki wróci. Odpowiedziała mu wtedy, że pewnie gdzieś pobiegł za innymi psami i jak zgłodnieje, to przyjdzie. – Od razu przeczuwałam, że stanie się coś złego – wspomina dzisiaj.
Od czasu, gdy rodzice zaczęli szukać syna, upłynęło już prawie dwie godziny, zbliżała się 16.00 i powoli zapadał zmrok. Do wsi przyjechał „chlebowy”, jak go tu nazywają, czyli mężczyzna, który jeździ po okolicznych wsiach dostawczym samochodem i sprzedaje chleb.
– „Chlebowy” powiedział, że widział dziecko na rowerku we wsi Wrząca, odległej od nas o jakieś 13 kilometrów – opowiada ojciec chłopca, pan Dariusz. – Opis się zgadzał, to musiał być nasz Michałek! Ale skąd on się wziął tak daleko? - zaczęliśmy się zastanawiać.

Wystawała tylko czapeczka
Nie było czasu do stracenia. Rodzice natychmiast zawiadomili policję o zaginięciu syna. Rozpoczęto bardzo intensywne poszukiwania dziecka.
– Najgorsze myśli przychodziły mi do głowy – na wspomnienie tamtych chwil pani Wanda zaczyna płakać.
– Ciemna noc, a synka nie ma w domu. Nie mogłam jeść, spać, nawet chodzić. Jakby uszło ze mnie życie. Siedziałam tylko z twarzą w dłoniach i myślałam: Gdzie on jest? Co robi? Może ktoś go skrzywdził, porwał, może już nie żyje...
Tata Michałka i starszy brat całą noc spędzili na poszukiwaniach.
Dobra wiadomość nadeszła przed 10.00. Pan Darek dowiedział się od policjantów, z którymi przeszukiwał okoliczne lasy, że jego syn... właśnie się znalazł. – Poczułem, jakbym zdjął z pleców strasznie ciężki plecak – wspomina pan Dariusz.
– Pierwsze, o czym wtedy pomyślałem, to wziąć syna w ramiona, ogrzać, uspokoić.
Na szczęście już zajęli się tym ci, którzy byli najbliżej. Chłopiec został znaleziony 2 km od najbliższych zabudowań, na granicy lasu i pola. W tym miejscu teren jest podmokły, poprzecinany rowami z wodą. W jednym z nich utknął Michałek.
Pierwszy wypatrzył go Przemysław Bednara, słuchacz Szkoły Policyjnej ze Słupska. Wziął dziecko na ręce i okrył swoją kurtką. Wkrótce przyjechało pogotowie i lekarz zbadał chłopca. Na szczęście Michał nie miał większych obrażeń, był tylko bardzo wyziębiony.
Pani Wanda zobaczyła syna dopiero w szpitalu. Mały przylgnął do niej i cały czas trzymał za rękę. Po pięciu dniach chłopiec wrócił do domu.
– Obiecałam sobie, że jak syn się znajdzie, nie nakrzyczę na niego, że tak niemądrze się zachował – uśmiecha się mama chłopca. – Wytłumaczyłam mu, żeby tak więcej nie robił. Zresztą on tyle wycierpiał, że pewnie już nigdy nie oddali się od domu.

Płakałem i wołałem mamusię
Jak to się stało, że Michałek znalazł się w szczerym polu, prawie 14 km od swojej wsi? Tak jak przypuszczała mama, postanowił poszukać pieska, którego bardzo kochał i ciągle się z nim bawił. Jechał przed siebie, bo wydawało mu się, że właśnie tędy pobiegł Miki i jeszcze chwila, a go dogoni. Michałek jak na swój wiek bardzo dobrze jeździ na rowerze, dlatego szybko oddalał się od domu. Kiedy zaczął zapadać zmrok, zrezygnował z poszukiwań i postanowił wracać, ale pomylił drogę i pojechał w przeciwnym kierunku. Siąpił deszcz, księżyc schowany był za grubą warstwą chmur. Pogrążony w zupełnej ciemności chłopczyk stracił z oczu ścieżkę, po której jechał. Pamięta, że krzyczał wtedy i wołał pomocy. W końcu opuściły go siły, wpadł do rowu z wodą i nie mógł się już stamtąd wydostać. Co sobie wtedy myślał? To dla Michałka trudne pytanie. Spuszcza głowę i przytula się do mamy. – Bardzo się bałem. Płakałem i wołałem mamusię – mówi cicho.
Michałek na szczęście się odnalazł, jego piesek niestety nie. Chłopiec bardzo rozpaczał z tego powodu. Rodzice obiecali mu, że wkrótce dostanie innego. – Też dam mu na imię Miki – zapewnia chłopczyk.


Monika Wilczyńska

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!