Miłość czyni cuda

Miłość czyni cuda
Miałam szczęście urodzić się we wspaniałej kochającej się rodzinie. I choć nie omijały nas problemy i kłopoty, miłość zawsze je pokonywała.
/ 14.04.2008 14:18
Miłość czyni cuda
Historia mojej Mamy byłaby dobrym scenariuszem na wzruszający film o oddaniu dzieciom, niezwykłej sile, która pozwala pokonać trudy życia i o miłości, która czyni cuda. Moja Mama urodziła się 2 stycznia 1912 r. w wielodzietnej rodzinie robotniczo-chłopskiej. Miała czterech braci i dwie siostry, była najmłodszą z rodzeństwa.

Od początku jej życie nie było usłane różami. Gdy miała 5 lat, na zapalenie płuc zmarł jej tata. W Wigilię Bożego Narodzenia przywieziono mojego dziadka w trumnie ze szpitala do domu. To były strasznie smutne święta - Mama nigdy ich nie zapomniała. Podobnie jak babcia, która nagle w wieku 42 lat została wdową z siedmiorgiem dzieci i 40 zł renty.
Kiedy Mama skończyła 22 lata wyszła za mąż i po roku urodziła syna. Tata, starszy od Mamy o 6 lat, był bardzo dobrym człowiekiem.
Gdy ich pierworodny miał półtora roczku, Mama ponownie zaszła w ciążę. Nikt nie mógł przypuszczać, że w ten sposób rozpocznie się najgorszy etap ich życia. Pewnego lipcowego popołudnia, Mamę, która była już w piątym miesiącu, bardzo rozbolały obydwie ręce. Z niewiadomych przyczyn, dosłownie w ciągu godziny straciła w nich czucie. Niedaleko nas mieszkał pewien bardzo dobry, szanowany w okolicy doktor. W tamtych czasach nikt nie wzywał pogotowia, najpierw jechało się po "Pana Doktora". Tak więc dziadek i tata pożyczyli od sąsiadów bryczkę i konia i ruszyli w drogę. Przywieźli doktora, który zbadał Mamę i potwierdził, że to rzeczywiście paraliż.
– Dobrze, że nie objął nóg, to zwiedzisz jeszcze kawał świata – powiedział. – A na leczenie szkoda pieniędzy. Jak cię ten z góry nie wyleczy – tu wskazał na niebo – to żaden.

Mamę, tak czy owak zawieziono do szpitala, ale tam tylko potwierdzono diagnozę i zaraz potem wróciła do domu. Najbardziej martwiła się o to, czy urodzi zdrowe dziecko. Maluch przyszedł na świat zdrowiuteńki 2 grudnia. To byłam ja. Moja kochana Mama miała więc już dwoje małych dzieci, ale nie mogła się nimi sama opiekować. A tu trzeba myć, czesać, ubierać i karmić drobiazg. Miała jednak ogromne wsparcie w tacie, który się nie załamał i nie opuścił jej, choć byli tacy, którzy mu to doradzali.
– Co będziesz sobie zawiązywał życie opieką nad kaleką? – gadali nieżyczliwi.
Ale Tata kochał nas i nie było mowy, żeby zostawił rodzinę. Prawda, że w tej sytuacji było trudniej, niż w innych rodzinach. Po latach z opowiadań Mamy dowiedziałam się, jak było jej ciężko. Nie mogła przecież nawet przytulić mnie i brata, nakarmić, opiekować się nami. Na szczęście we wszystkim pomagały siostry Mamy i Taty. Ale, prawdę mówiąc, najwięcej pomagali bardzo dobrzy sąsiedzi. Szczególnie nasza najbliższa sąsiadka, która miała trzy dorastające córki. To one nas pieściły, myły, karmiły, chodziły z nami na spacer.

Jedna z córek sąsiadki miała narzeczonego.
Kiedy do niej przychodził, zawijali mnie w kocyk i szli na spacer, najczęściej do lasu. Wiąże się z tym bardzo śmieszna historia, która zawsze do łez rozbawiała Mamę. Otóż ci młodzi ludzie chcieli się kiedyś na tym spacerze pocałować i położyli mnie na trawę, a ja po chwili zaczęłam strasznie płakać i nie dawałam się uspokoić. Nie było wyjścia, trzeba było przerwać igraszki i biec do domu. Kiedy w domu sąsiadka odwinęła mnie z kocyka okazało się, że cała byłam w mrówkach. Nic dziwnego, że darłam się wniebogłosy. Zawsze, ilekroć Mama wspominała to zdarzenie, było dużo śmiechu. I zawsze powtarzała, że gdyby mogła mnie wtedy przytulić, to na pewno nie zaatakowałyby mnie mrówki, bo ona by nigdy do tego nie dopuściła. Jestem pewna, że tak by właśnie było.
Jakby nie dość było nieszczęścia, w czasie trwania choroby Mamy zmarł mój starszy braciszek. Miał wtedy niecałe 5 lat i był bardzo chory – w tamtym czasie nieuleczalnie.
Mama przez cały czas wierzyła, że wyzdrowieje, jeździła od lekarza do lekarza, ale wszędzie słyszała tylko, że nie ma ratunku. Kiedy miałam pięć lat, pojechała z tatą do Wrocławia, do jednego ze znanych profesorów. Ten po zbadaniu Mamy poradził, żeby jeszcze raz zaszła w ciążę – organizm się zmobilizuje i to może pomóc wyzdrowieć. Tak też zrobiła.

I rzeczywiście stał się cud: w ciągu paru godzin od urodzenia brata, Mama zaczęła ruszać lewą ręką. Prawa do końca życia była sparaliżowana, ale lewą mogła od tej pory robić prawie wszystko – szyła, haftowała, piekła chleb i ciasto, gotowała, sprzątała. Ale najważniejsze, że wreszcie, gdy miałam 6 lat, mogła mnie przytulić i pogłaskać po głowie.
Dziś, gdy tak sobie wspominam, myślę, jakich miałam dobrych rodziców. A ja im sprawiałam same kłopoty i troski. Jako dziecko byłam niesamowicie żywa, bardzo często nie słuchałam Mamy. Mieszkaliśmy obok wielkiego stawu, w którym lubiłam się kąpać. Pamiętam, jak kiedyś poszłam się kąpać, a moja Mateczka stanęła nad stawem i prosiła, żebym wyszła z wody, a ja uparłam się i wcale nie zamierzałam jej słuchać. Nie myślałam wtedy, jaki sprawiam Mamie ból, że boi się o mnie, bo przecież mogłam w każdej chwili utonąć.
Po cudownym ozdrowieniu Mamy, jej życie też nie było najłatwiejsze. Mój młodszy brat, dzięki któremu Mama zaczęła ruszać lewą ręką, ożenił się i miał córkę. Kiedy ona miała 7 lat urodził się jej braciszek, ale dwa dni po jego urodzeniu zmarła bratowa w wieku 28 lat. To była wielka tragedia dla całej rodziny. To właśnie Mama wzięła wówczas na siebie obowiązki zmarłej i przez pewien okres zajmowała się wnuczką i wnukiem. Oczywiście pomagaliśmy wszyscy, jak tylko umieliśmy.

Ostatnie 6 lat życia Mama była u mnie, opiekowałam się Nią najlepiej jak umiałam. Tata zmarł już wcześniej i nie chciałam Jej zostawić samej w domu, bo była chora, osłabiona.
Kiedy wspominałyśmy dawne czasy, zawsze mówiła:
– To nic dziecko, że przez 6 lat miałam sparaliżowane ręce, doznałam cudu miłości i nie żałuję życia. Żyła 85 lat.
Wciąż Ją podziwiam za to, że mimo przeciwności losu, tak wspaniale dawała sobie radę. Była przy tym bardzo oczytana, mądra. Jestem dumna, że miałam tak wspaniałą Mamę. Ale nie tylko Mamę. Także Tatę.
To od nich przejęłam życiowe zasady: "Żyj tak, żeby nikt przez ciebie nie płakał, szanuj starszych ludzi, o nikim nigdy nie mów źle". I czegóż tu więcej chcieć, jak się miało tak dobrych i kochanych rodziców.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA