Moja pierwsza wygrana bitwa

dziewczyna, blondynka, ładna, kobieta
Zapaliłam skręta dla towarzystwa i... poczułam się przyjemnie. Nie wiadomo kiedy ta przyjemność zamieniła się w przymus. Dziś wiem: przegrałam młodość. Ale chcę walczyć, by wygrać resztę życia.
/ 07.08.2008 14:05
dziewczyna, blondynka, ładna, kobieta
Zawsze byłam wzorową uczennicą i ukochaną córeczką. Zawsze ułożona, przygotowana do lekcji, świadectwo z czerwonym paskiem, porządek w pokoju... słowem ideał. Moi rodzice byli ze mnie dumni, a ich znajomi stawiali mnie za wzór swoim dzieciom.
– Zobacz Kasia, jaka zdolna, same piątki od góry do dołu, a ty co? – słyszałam wiele razy na rodzinnych spotkaniach. Czułam się wtedy dumna i wyróżniona, nie mówiąc o rodzicach, którzy aż puchli z tej dumy.
– Udała się nam córka – ojciec uśmiechał się pod wąsem.
Czar prysł, kiedy poszłam do liceum. Pierwszą klasę skończyłam jeszcze dobrze, starałam się nie zawieść rodziców i zrobić dobre wrażenie na nauczycielach. Ale z czasem hormony dały znać o sobie. Szesnastoletnia dziewczyna coraz mniej interesuje się nauką, a coraz więcej czasu poświęca koleżankom, chłopakom, dyskotekom... To chyba dosyć normalny objaw, dopóki się wie, kiedy i gdzie postawić granicę między przyjemnością a obowiązkami. Niestety, nie umiałam.

W drugiej klasie doszła do nas nowa dziewczyna, zupełnie inna niż ja. Czarne dredy, czarny strój, mocny makijaż, a poza tym wagarowiczka, leń i nieuk. Taka krążyła o niej opinia. Wychowawczyni postanowiła ją nieco zresocjalizować i posadziła ją ze mną. Jako wzorcowa uczennica, miałam pomóc jej w nauce. Nie przypuszczałam, że znajdziemy wspólny język. Różniłyśmy się jak ogień i woda. Ja blondynka, ona czarna, ja ciuchy z dobrych sklepów, ona... wolałam nie wiedzieć, gdzie się ubiera. Przyciągnęła mnie do siebie luzackim stylem życia i wesołym charakterem.
A poza tym miała świetnych znajomych, takich rozrywkowych. Jedno, co mnie zdziwiło to to, że za każdym razem, kiedy do nich przychodziłam, coś palili.
– Dalej Kaśka – namawiali mnie nie raz – zapal, nie spróbujesz?
– Nie, nie – wzbraniałam się – nie mam pojęcia w ogóle, co to jest.
– Maryśka – ktoś z towarzystwa mnie oświecił.
– Narkotyki? – zrobiłam wielkie oczy.
– Nieeee – ktoś poklepał mnie po ramieniu – To zioło... zioło lecznicze. Ono rozwija duchowo, dodaje ci skrzydeeeeeł – chłopaki zaczęli się wygłupiać.
– Dajcie jej spokój – Justyna wyciągnęła mnie z pokoju – Nie chce, nie musi.
– Nie, dlaczego? – usłyszałam swój własny głos – spróbuję. Skoro oni się tak dobrze bawią, to ja też mogę, pomyślałam. Muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało. Bo trzeba wam wiedzieć, że jeśli chcesz wyleczyć nią zły humor – to raczej się zawiedziecie. Marihuana intensyfikuje doznania. Jak czujesz się dobrze – twój dobry nastrój się pogłębi, jeśli jednak masz "doła" – będzie ci jeszcze ciężej.

Pewien znawca tematu uzależnień, twierdzi, że marihuana nie zabija, lecz zmienia bardzo istotnie jakość życia: "Ona Cię nie zabije, lecz zrobi z Ciebie nieudacznika życiowego, outsidera spychanego coraz bardziej na manowce życia. Prawdziwe życie przemyka obok palacza marihuany". Wtedy tego nie wiedziałam, wtedy czułam się szczęśliwa i wolna. Zaczęłam popalać, kiedy tylko mogłam. Często zamykałyśmy się z Justyną w pokoju i paliłyśmy sobie albo u niej albo u mnie. U niej było łatwiej, bo miała dużo luzu.

Po pewnym czasie któryś z chłopaków przyniósł mocniejsze używki: amfetaminę, LSD. Skoro po marihuanie czułam się bosko, postanowiłam sięgnąć i po twardsze narkotyki. To co się ze mną potem działo to totalny odlot. Raz w tygodniu, głównie w sobotę podczas imprez piliśmy alkohol, paliliśmy marihuanę, braliśmy różne tabletki, wciągaliśmy Speera. I tak przez okrągły rok. Moje nowe życie odbiło się fatalnie na nauce, relacjach z rodzicami. Liczyły się tylko sobotnie imprezy. Rodzice załamywali ręce, narkotyki to zupełnie dla nich nieznany świat. Nie wiedzieli od czego zacząć i jak poprowadzić walkę z moim uzależnieniem. Mama przeprowadziła ze mną rozmowę. Musiałam jej obiecać, że przestanę. Obiecałam, a ona uwierzyła. Naiwna. Szybko się zorientowali, że nie zrezygnowałam z nowego stylu życia.
Potem były prośby, błagania, awantury, krzyki. Rodzice obcięli mi kieszonkowe, więc po cichu wynosiłam drobne, acz cenne rzeczy, żeby sprzedać i mieć pieniądze na narkotyki. Zakazywali wyjść, więc wymykałam się nocą, kiedy spali i wracałam nad ranem jak zbity pies. Zaczęłam wagarować, przestałam się uczyć.

Próbowałam wiele razy zerwać z nałogiem, ale nie mogłam. Pragnienie, żeby coś wziąć i odlecieć było zbyt silne. W końcu mama zaciągnęła mnie na spotkanie grupy anonimowych narkomanów. Takie ble ble ble... Nie chodziłabym na te spotkania, ale prowadził je niesamowicie przystojny chłopak. Więc chodziłam.
– Trawa jest największym świństwem, jakie może być – palisz ją i nie widzisz żadnych zmian u siebie. Wydaje ci się, że jeszcze bardzo długo, że możesz normalnie funkcjonować. To pułapka – zamykałam oczy i słuchałam jego głosu. Miał niesamowite wibrujące drżenie. Wysłuchałam go i wychodziłam naładowana pozytywną energią z postanowieniem poprawy, po czym na drugi dzień robiłam swoje, czyli ćpałam... Rodzice robili co mogli, żeby mi pomóc. Zmieniłam szkołę, towarzystwo. Wielokrotnie obiecywałam, że że zerwę z nałogiem, ale wszystko na nic.

I pewnie kiedyś zaćpałabym się na śmierć, gdyby nie terapeuta. Zaiskrzyło między nami. Zaczęliśmy się spotykać. Był fajny i umiał pożartować, świetnie mi się z nim rozmawiało.
– Kasieńko, im szybciej uwolnisz się z nałogu, tym lepiej – mówił.
– Dobrze – obiecywałam. Nie widywałam się już z Justyną i resztą paczki. Raz, że byłam pilnowana przez rodziców i Pawła, a dwa, że sama starałam się skończyć z nałogiem. Wszystko szło już dobrze, kiedy przypadkiem na jakiejś imprezie ktoś poczęstował mnie amfetaminą. Wykorzystałam nieuwagę Pawła i wciągnęłam działkę. Mój chłopak szybko połapał się, że coś ze mną nie tak. Siłą wywlekł mnie z imprezy. A rano zrobił karczemną awanturę.
– Mam dość! – wykrzyczał – nie będę chodził z taką narkomanką – Koniec z nami! Radź sobie sama. Nic dla ciebie nie jest ważne, ani rodzice, ani ja... nic!
– Proszę – błagałam go – Nie dam rady bez ciebie... Jestem uzależniona od tego świństwa... Nie zostawiaj mnie...
– Kocham cię – objął mnie mocno – ale musisz chcieć sobie pomóc, inaczej nic z tego nie będzie.

Pewnego razu, wracałam do domu ze szkoły i zupełnie przypadkiem spotkałam Justynę. Wyglądała jak ostatni menel. Brudna, sponiewierana, siedziała na ławce i patrzyła tępo przed siebie. Nie poznałam zupełnie tej dziewczyny. Zaczerwienione białka, zapadnięte policzki, ziemista cera, tłuste włosy. To wszystko było straszne. Pomyślałam sobie, że to ja mogłabym być na jej miejscu. Tego dnia postanowiłam definitywnie zerwać z nałogiem. Nie było łatwo, ale dzięki wsparciu rodziców i Pawła nie biorę już ponad rok. Nie wiem, jak bym się zachowała, gdybym znalazła się na jakiejś imprezie, gdzie są narkotyki. Jeszcze nie jestem tak silna, żeby stawić im czoła, ale wiem, że wybrałam dobrą drogę. Pracuję nad sobą, bo wygrałam bitwę, ale czy wojnę?

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA