Lekarze nie dawali mu żadnych szans
W salonie z tradycyjnymi meblami i klepką dębową na podłodze siadamy przy dużym stole. Oprócz Kamila jest jego wujek Tomasz Nowakowski, babcia Stanisława i 15-letni brat Damian. Cała niewielka rodzina, która trwa pomimo nieszczęśliwych wydarzeń, wręcz dramatów. Opowieść, którą usłyszymy, jest wstrząsająca i wzruszająca jednocześnie.
Wszystko zaczęło się od choroby 2-letniego wówczas Damiana, który długo nie mógł wyjść z przeziębienia. Wkrótce potem lekarze postawili diagnozę, że dziecko ma nowotwór śródpiersia – nieoperacyjny guz, który leczyć można tylko chemią. Chłopczyk znalazł się w szpitalu w Łodzi.
Tamtego dnia, a był to 2 grudnia 1995 roku, matka jechała go odwiedzić. Samochód prowadził Niemiec, przyjaciel Magdy Karbowiak. Źle poruszał się po polskich drogach, do tego na jezdni była szklanka. Wpadli w poślizg, czołowo uderzając w jadący z przeciwka autokar. Oboje zginęli na miejscu. Dopiero po jakimś czasie usłyszano kwilenie dobiegające z tylnego siedzenia. Spomiędzy powyginanych blach wydobyto nieprzytomnego chłopczyka.
– Miał wszystko połamane, trudno zliczyć urazy – opowiada jego wujek. – Lekarze przygotowywali nas na jego śmierć. Ale Kamil to twardy gość.
Dwa miesiące przeleżał w ciężkiej śpiączce, a rozbudzanie się z niej trwało następne pół roku. Dziadkowie wzięli na siebie cały ciężar opieki nad wnukami. Kursowali z jednego szpitala do drugiego – od Damiana do Kamila. I pewnie ich samozaparciu i uporowi obaj chłopcy zawdzięczają życie.
CMS_PAGE_BREAK]
To matka czuwa nad nimi z zaświatów
– Trudno sobie nawet wyobrazić, co wtedy przeszliśmy – pani Stanisława ze łzami w oczach wraca do tamtych najtrudniejszych dni. – Nie miałam czasu na rozpacz po stracie ukochanej córki. Takiej młodej, bo skończyła wtedy dopiero 25 lat. Jeździłam do Kamila, na głowę wkładaliśmy mu walkmana z nagranymi bajkami. Cały czas mówiliśmy do niego, pieściliśmy go. Żeby chciał do nas wrócić. Na szczęście z drugim wnukiem, Damianem, zaczęło być trochę lepiej – chemia skutkowała. Dziś Damian jest zdrowy, chodzi do szkoły z internatem, uczy się nie najgorzej. Pani Stanisława uważa, że to ich matka czuwa nad chłopcami z zaświatów. Żeby jej śmierć nie poszła na marne.
Pierwsze zwycięstwo nastąpiło po dwóch miesiącach od wypadku, kiedy Kamil zaczął lekko wodzić oczami.
– Lekarze powiedzieli: na więcej państwo nie liczcie, nigdy w życiu nie usiądzie. Nie powie ani słowa – wspomina Tomasz Nowakowski. – Ale 13 września 1996 roku rehabilitant w szpitalu powitał mamę uśmiechem: Kamil oderwał głowę od poduszki. Jest poprawa!
– Matko jedyna, jaka to była radość – dopowiada babcia.
Ale do stanu, w jakim Kamil jest dzisiaj, trzeba było jeszcze długiej drogi, kilku lat rehabilitacji w różnych szpitalach – od Konstancina po Busko Zdrój, kilku operacji – stopy, kolan, kości udowej, biodra, która nie bardzo się udała. Dlatego Kamil zarzuca nogą, jak chodzi. Niestety, Ministerstwo Zdrowia nie potrafiło podjąć decyzji o operacyjnym leczeniu w Niemczech, chociaż to Niemcy wzięłyby na siebie całe koszty.
Ale miało się wydarzyć jeszcze coś gorszego… Historia lubi się powtarzać. Dziadek zagapił się i zderzył z ciężarówką. I chociaż była to kolejna tragedia, pani Stanisława już się zahartowała. Nie może pozwolić sobie na jakieś załamania, choć od lat bierze środki antydepresyjne.
– Dlatego mogę z panią rozmawiać bez płaczu – mówi. – Dawniej łzy leciały mi ciurkiem, a o wypadku córki w ogóle nie mogłam mówić. Od razu mnie coś dusiło w sercu. Była taka ładna. Miała dobrą pracę w przedsiębiorstwie eksportującym owoce. Świetnie zarabiała. I tak kochała tych swoich synów.CMS_PAGE_BREAK]
– Mamusia czasem mi się śni – zwierza się Kamil. – Taka jak na zdjęciach, gdy byłem mały. Nie pamiętam jej, ale w snach ją poznaję. Przychodzi do mnie, uśmiecha się, przytula. I wtedy jak się budzę, brak mi jej.
Kamil co chwilę wtrąca coś do rozmowy, częstuje słodyczami. Jest uroczy i ufny jak małe dziecko. Nic dziwnego, miał stłuczony pień mózgu. Rehabilitacja po takim urazie przypomina tę dla dzieci autystycznych.
Wiem, że jestem dzieciom potrzebna
I następny cud: Kamil chodzi do szkoły. W tym roku skończy drugą klasę w gimnazjum integracyjnym. Z nauką sobie jakoś radzi, chociaż ma tendencje do zapominania. A lektury czyta razem babcią, która jest emerytowaną nauczycielką i pedagogiem z powołania. I matką zastępczą obu chłopców. Odkąd własny ojciec się ich wyparł i zrezygnował sądownie z praw rodzicielskich.
Dobrze też, że jest pan Tomasz. Ma w Warszawie bardzo odpowiedzialną pracę jako dyrektor poważnego wydawnictwa prawniczego, lecz zawsze znajdzie czas, by wpaść do siostrzeńców. Pomaga im jak może, finansowo też. Chłopcy utrzymują się z renty po mamie – 600 złotych miesięcznie. Ich babcia ma swoją nauczycielską emeryturę – też bardzo niewiele. Ojciec nie płaci alimentów od 10 lat. A chłopcom niczego nie może brakować. W domu na górze jest sala ćwiczeń – bieżnia, atlas, piłki do rehabilitacji. Pani Stanisława nie odpuszcza wnukowi – ćwiczy z Kamilem dzień w dzień. On sam zresztą też chce być zdrowy. Chce mieć swoją dziewczynę. Chce malować obrazy.
– Jemu co tydzień zmieniają się plany – śmieje się wujek. – A ja chciałbym, żeby wyuczył się zawodu i mógł pracować w jakimś zakładzie zatrudniającym niepełnosprawnych. Nie wiadomo, ile jeszcze moja mama będzie w stanie się nim opiekować. Ma już przecież 70 lat.
– Ja to muszę żyć co najmniej 100 lat – uśmiecha się babcia. – Zaplanowałam to sobie, bo wiem, że jestem potrzebna…
Krystyna Pytlakowska
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!