Dziewczynka przyjechała z rodzicami i dwuletnią siostrą Dominiką z Radzynia Podlaskiego, gdzie mieszkają, do dziadków na wieś. Zjedli wspólnie obiad, a potem miło spędzali popołudnie. Emilka bardzo lubiła jeździć na rowerku w towarzystwie dziadka. Tego dnia też wybrali się na krótką przejażdżkę. Nieopodal, w lasku, znajduje się kapliczka Matki Boskiej. Emilka poprosiła dziadka, żeby pojechali tam się pomodlić. Gdy wrócili, dziadek odprowadził swój rower do domu, a wnuczka postawiła swój jakieś 2 metry od drogi. Chciała jeszcze pozbierać z kuzynką trochę jabłek. Tuż obok stała babcia dziewczynki i mama, która trzymała na rękach młodszą córkę.
Dróżka wąska, a on jechał jak szalony
Emilka już wracała z jabłkami w stronę rowerka, gdy nagle zza zakrętu wyskoczył czerwony polonez.
– Pędził jak strzała, to były ułamki sekund... – mówi cicho babcia Emilki, Janina Gomółka. Wciąż nie może uwierzyć w to, co się stało. – Na takiej wąskiej dróżce, niecałe 4 m szerokości, jechał 120 km na godzinę – dodaje dziadek dziewczynki, Adam Gomółka. – Wypadł z zakrętu i trafił prosto w dziecko. Nie miała szans...
Cała tragedia rozegrała się na oczach matki Emilki. – Ona jest kompletnie zdruzgotana, nie wiem, czy w ogóle dojdzie do siebie – mówi Dorota Opolska, kuzynka i bliska przyjaciółka Iwony, mamy Emilki.
– Powtarza, że wciąż ma przed oczami ten widok: stojąca przed nią w odległości 20 metrów i śmiejąca się do niej córeczka, a za jej plecami rozpędzony samochód. Iwona chciała dobiec do córki, ale nie zdążyła...
Dziewczynkę od razu zaczął reanimować mieszkający w pobliżu ratownik pogotowia. Karetka przyjechała już po 10 minutach. Niestety, dwie godziny później, w szpitalu, Emilka umarła.
Od razu, na miejscu wypadku, policja zatrzymała sprawcę. 44-letni Marek M., mieszkaniec sąsiedniej wsi, miał we krwi 2,6 promila alkoholu. – Jechali we trzech i wszyscy byli pijani – opowiada Stanisław Gomółka, brat dziadka Emilki, świadek wypadku. – Jeden pasażer uciekł w las, kierowca też chciał uciekać, ale ten trochę mniej pijany pasażer go zatrzymywał. Gdzie oni pili? Dokąd tak pędzili? Nie wiadomo. Ja tylko przypominam sobie, że tej niedzieli po południu był u nas we wsi mecz piłkarski. Tu, za laskiem, mamy trzecioligowy klub i stadion. Po meczu widziałem, jak czerwony samochód ruszał z piskiem opon. A po chwili usłyszałem głuche uderzenie.
– Sprawca wypadku przebywa w areszcie – mówi Marzena Wojtuń, zastępca prokuratora rejonowego w Radzyniu Podlaskim.
– Grozi mu od 6 miesięcy do 12 lat pozbawienia wolności, dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów oraz przepadek samochodu jako narzędzia służącego do popełnienia przestępstwa. Dodatkowo, na wniosek pokrzywdzonego, sąd może orzec obowiązek naprawienia szkody w postaci nawiązki.
– Naszej wnusi nic już życia nie wróci – szlocha babcia Emilki. – Ale jej zabójca powinien ponieść surową karę. Przecież wsiadając po pijanemu za kierownicę wiedział, co robi. Tu, na wiejskiej uliczce, kręcą się piesi, dzieci jeżdżą na rowerkach, na rolkach. I żeby tak szaleć!
– Emilka nigdy nie wychodziła na ulicę bez opieki – dodaje Dorota Opolska. – Ona w ogóle była wyjątkowo rozsądna jak na swój wiek. Nie mogła się doczekać, kiedy pójdzie do szkoły. Już miała kupiony plecaczek, przyszykowane książki, obłożone zeszyty. Tak się cieszyła!
Nie doczekała, bidulka, komunii...
– Takie to dziecko uczuciowe było – wspomina wnuczkę dziadek. – Niedawno zmarła moja mama. Emilka bardzo się tym zmartwiła: „Dziadziu, szkoda, że babcia Czesia nie doczekała mojej komunii” – powiedziała. A sama bidulka nie doczekała...
Strata córki bardzo odbiła się na psychice rodziców Emilki. Mama dziewczynki pracuje jako laborantka w szpitalu, tata w hurtowni. Oboje wzięli urlop, nie są w stanie normalnie funkcjonować i chodzić do pracy. Wspierają ich rodzice i przyjaciele.
– Często bywałam u córki. Ona szła do pracy, a ja opiekowałam się dziewczynkami – mówi pani Janina, babcia Emilki. – Ale teraz spędzam z nią całe dnie. Iwonka jest w strasznym stanie, nie wiem, czy nie będzie potrzebowała pomocy psychologa. Często siada na kanapie, podkula nogi i patrzy przed siebie. Gdyby nie jej młodsza córka, Dominisia, pewnie siedziałaby tak całe dnie. Ale to maleństwo jest takie kochane, nieraz udaje się jej rozbroić rodziców, choć sama bardzo przeżyła wypadek. Stała się niespokojna, wybuchowa, często krzyczy. Była bardzo związana ze starszą siostrą, razem się bawiły, przytulały. A teraz ta mała tęskni. Chodzi i mówi: „Mika ma, Mika bum, bum”. Serce pęka...
Monika Wilczyńska/ Przyjaciółka
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!