– To Warszawa dodała mi skrzydeł – mówi 23-letnia Monika. – Tu zrozumiałam, że nie boję się wyzwań i odpowiedzialności. Nauczyłam się, że jeżeli coś mi nie wychodzi, to trzeba zakasać rękawy i spróbować od nowa!
Ale nie przyszło to łatwo. Jej droga pełna była chwil zwątpienia we własne siły. Dzisiaj Monika uważa, że gdyby nie dobrzy ludzie, sama nigdy by się nie przełamała.
Zabrakło mi półtora punktu
Monika pochodzi z Krzywego Koła, z popegeerowskiej wioski w województwie pomorskim, której nie ma na mapach Polski. W jej wsi nie było domu kultury ani świetlicy, a życie towarzyskie toczyło się na przydomowych podwórkach. Stąd wszędzie było daleko. Do szkoły podstawowej Monika dojeżdżała cztery kilometry autobusem, do średniej – kilkanaście. Ale zawsze chciała się uczyć. – To zasługa mojej mamy. Kiedyś chciała zdawać na studia, ale nic nie wyszło z tych planów, dlatego zależało jej, żeby dzieci miały wyższe wykształcenie. A nas w domu jest sześcioro, więc to nie jest takie łatwe – tłumaczy Monika, najstarsza z szóstki rodzeństwa i, jak mówi o sobie, typowa córeczka mamusi, która we wszystkim się jej radzi i słucha. Monika była pilną uczennicą. – Od dziecka chciałam być księgową. Nudne, prawda? – śmieje się dziewczyna. – Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale zawsze byłam poukładana. Wszystko miałam na swoim miejscu, wiedziałam, gdzie trzymam ołówek, długopis.
W liceum ekonomicznym Monika interesowała się tylko nauką. Miała jeden cel – być najlepszą z najlepszych i dostać się na wymarzoną ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim. Była pewna swego, zwłaszcza że zamiast egzaminów wstępnych obowiązywał konkurs świadectw. – I zabrakło mi półtora punktu – mówi Monika. – Byłam tak zdruzgotana, że nawet nie pomyślałam, by się odwołać.
Nie spałam całą noc
Po tej porażce Monika przestała wierzyć w siebie. Uważała, że bezpowrotnie straciła szansę na studia i zaczęła szukać jakiegoś zajęcia. Zarejestrowała się w Urzędzie Pracy, przeszukała wszystkie ogłoszenia, ale mogła liczyć tylko na posadę sklepowej. – I po to uczyłam się cztery lata? – pytała siebie rozgoryczona, ale pewnie podjęłaby tę pracę i została w Krzywym Kole, gdyby nie mama, która dowiedziała się, że Caritas Archidiecezji Warszawskiej i Agencja Nieruchomości Rolnych prowadzą projekt „Promocji Zawodowej Dziewcząt” z terenów popegeerowskich, którym pomagają znaleźć pracę w Warszawie. Monika pojechała do biura agencji i dowiedziała się, że w Warszawie przez pół roku będzie mieszkać za darmo w bursie Caritasu, ucząc się w tym czasie z pomocą doradcy zawodowego i pedagogów, jak podkreślać swoje zalety i skutecznie szukać pracy. Dowiedziała się też, że kolejka oczekujących jest długa. – Ale jeśli się zwolni miejsce, to czy zdecyduje się pani wyjechać szybciej? – zapytała urzędniczka. – Tak – odpowiedziała Monika, choć w głębi duszy nie wierzyła, że uda jej się wyjechać. Nie minęły jednak dwa tygodnie, jak w jej domu zadzwonił telefon. Monika miała tydzień na załatwienie swoich spraw, pożegnanie się z bliskimi i spakowanie rzeczy. – Cieszyłam się i bałam jednocześnie – opowiada dzisiaj. – Nie spałam całą noc przed wyjazdem. Zastanawiałam się, czy dam sobie radę, bo nigdy wcześniej nie byłam w Warszawie!
Jesienią cztery lata temu Monika wysiadła na Dworcu Centralnym. Razem z nią tamtego dnia przyjechało do Warszawy jeszcze siedem dziewczyn z Pomorza. Zamieszkały razem w jednym z pokoi w bursie, którą prowadzi siostra Ewa Ranachowska. – Trzymała nas ostro – wspomina Monika. – Pilnowała, byśmy sprzątały, przestrzegały ciszy nocnej, sumiennie chodziły na zajęcia z doradcą i szukały pracy.
Nie zawiodę siostry
Przez pierwszy tydzień zwiedzały Warszawę. Monice, w porównaniu z innymi znanymi jej miastami, stolica wydawała się ogromna, głośna i tłoczna. Z jednej strony podobała się jej, z drugiej przerażała. – Czułam się taka maleńka i tęskniłam za domem. Po tygodniu nie wytrzymałam, zadzwoniłam do mamy.
Płakałam, że chcę wracać, i prawie ją przekonałam. I wtedy usłyszała mnie siostra Ewa. „Woźnica, nie po to ludzie dali ci szansę, żebyś teraz się wycofała! ” powiedziała, i dobrze zrobiła, że mnie zatrzymała – uśmiecha się Monika.
Po tygodniu złożyła CV w jednym z ekskluzywnych sklepów. Nie przyjęto jej, ale nie przejęła się tym. Miała jeszcze pół roku na szukanie zajęcia i wierzyła, że skoro siostra Ewa chce trzymać ją w Warszawie, to musi się udać. Wkrótce po tym doradca zawodowy rozmawiał z nowymi dziewczynami. Pytał, jakie skończyły szkoły, co umieją i co chciałyby robić. Monika mówiła o księgowości i finansach z takim zapałem, że nie tylko spodobało się to doradcy, ale i siostrze Ewie, która skierowała ją na rozmowę do księdza dyrektora. Bo Caritas poszukiwał księgowej. – Ksiądz dyrektor pytał mnie, czy wcześniej pracowałam jako księgowa i czy sobie poradzę, a siostra Ewa stała za nim i tylko kiwała mi głową na „tak”. Pewnie gdyby spytał mnie, czy umiem murować, też odpowiedziałabym, że „tak”, bo siostra by mi tego nie darowała! – mówi Monika. – Ktoś może pomyśleć, że dostałam pracę dzięki protekcji. A to nieprawda. Gdybym sobie nie poradziła, nikt by mnie tam nie trzymał, w dodatku zawiodłabym zaufanie siostry, a tego bym sobie nie wybaczyła.
W pracy bywało lepiej i gorzej. Po pół roku pobytu w Warszawie Monika przeżyła drugie załamanie. Znów chciała wyjechać i schronić się pod skrzydła rodziców. – Powstrzymała mnie główna księgowa. Wytłumaczyła, że u siebie nie mam czego szukać i będę tylko ciężarem dla rodziny – mówi Monika.
Tutaj nie jestem sama
Dotąd myślała, że jest w Warszawie sama, ale nadszedł czas, że musiała opuścić bursę i wtedy zmieniła zdanie. Od razu ktoś z pracy wynajął jej mieszkanie, ktoś pomógł się przeprowadzić, ktoś inny spytał, czy nie potrzebuje pieniędzy. Wtedy przekonała się, że nie jest sama, że ludzie ją lubią i cenią.
Monika nie zapomniała o swoich marzeniach. Po roku od chwili przyjazdu do stolicy złożyła dokumenty na zaoczne studia z doradztwa podatkowego. Na jednym z pierwszych zajęć poznała Tomka. Najpierw byli przyjaciółmi, z czasem stali się sobie coraz bliżsi. – Tomek jest cudowny, wspiera mnie i traktuje poważnie. Poznał już moich rodziców. Serce mamy podbił bukietem róż, tacie też się spodobał – opowiada Monika. Młodzi planują wspólną przyszłość, ale dopiero po studiach, na razie oboje są na trzecim roku. Niedawno Monika ściągnęła do Warszawy młodszego od siebie o rok brata Mariusza. Zamieszkali razem, a jej chłopak z dnia na dzień znalazł Mariuszowi pracę. – W tym roku moja siostra zdaje maturę. Mam nadzieję, że pójdzie jej świetnie, a potem? Przyjedzie do nas i rozpocznie studia! Rodzice śmieją się, że niedługo całe rodzeństwo ściągnę do siebie i nareszcie będę miała ich blisko – mówi Monika. – A ja tylko chcę im pomóc, tak jak mnie pomogła siostra Ewa i znajomi. Dostałam od życia ogromną szansę, ale resztę zawdzięczam swojemu uporowi i wytrwałości – twierdzi uśmiechnięta Monika.
„Promocja Zawodowa Dziewcząt” to projekt Caritas Archidiecezji Warszawskiej skierowany do dziewcząt z terenów północnej, wschodniej i centralnej Polski. Pod warunkiem, że chociaż jedno z rodziców lub któryś z dziadków pracował co najmniej trzy lata w pegeerze, a dochód na członka rodziny nie przekracza 532 zł. Kandydatki muszą mieć od 18 do 25 lat, wykształcenie ponadgimnazjalne i chęć podjęcia pracy w stolicy. W zamian Bursa Promocji Zawodowej „Przystań na Skarpie” oferuje bezpłatne mieszkanie, wyżywienie, pracownię komputerową, pomoc pedagogów i psychologa. Kontakt: 0-22 826 09 13
Anna Grzelczak
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!