wskoczył do lodowatej wody i wyłowił z niej tonącego chłopaka.
Czarek, ten chłopak wpadł do rzeki! – krzyknął kolega pana Cezarego Gumińskiego. Obaj mężczyźni wracali samochodem z pracy, pan Czarek prowadził. W centrum Gdańska, na moście na Starej Motławie, utknęli w korku. Zapadł już zmrok, stali na prawym pasie jezdni, tuż przy barierce. Chwilę wcześniej ze stojącego po lewej stronie samochodu wybiegł młody chłopak, musnął maskę ich auta, chwycił się barierki i hyc! – wyskoczył.
– Coś ty, przecież za barierką jest chodnik dla pieszych. Pewnie znudziło mu się stanie w korku – spokojnie zareagował pan Cezary.
– Ale on machał rękami, widziałem, jak spadał – nalegał pasażer pana Czarka. Wysiadł z auta. Okazało się, że za metalową barierką osłaniającą jezdnię jest dwumetrowa szczelina, a dopiero dalej chodnik dla pieszych. Chłopak wpadł więc prosto do rzeki.
– Ratunku! Nie umiem pływać! – warkot samochodowych silników zagłuszał wołanie o pomoc 23-letniego Krzyśka Kaczora.
Trzeba było szybko działać
Pan Cezary wyskoczył z samochodu. Włączył tylko światła awaryjne i zostawił auto tak jak stało, w korku – nie było czasu do stracenia. Razem z kolegą zbiegli w dół, pod most. Z innych aut też wysiedli ludzie. Ktoś wpadł na pomysł, żeby rzucić tonącemu koło ratunkowe. Ktoś inny zadzwonił po straż pożarną.
– A chłopak rozpaczliwie się szamotał i zanurzał pod wodę – opowiada Cezary Gumiński. Tak jak stał, wskoczył do lodowatej rzeki (była zima, dwa dni przed Wigilią).
– Wcale nie czułem chłodu – zapewnia. – Przed oczami miałem tylko unoszącą się na wodzie niczym balon kurtkę tego chłopaka, bo jego głowa była już zanurzona.
Kiedy dopłynął do celu, wyciągnął na powierzchnię głowę Krzyśka. Chłopak otworzył usta i złapał duży haust powietrza. – Doznałem wtedy wielkiej ulgi – wspomina pan Cezary.
Dopiero na brzegu poczuł, że przenika go zimno – był przecież cały przemoczony. I upewniwszy się, że chłopakowi nic nie zagraża (czuwali przy nim inni przechodnie, a pogotowie ratunkowe było już w drodze), udał się z powrotem do swojego stojącego w korku samochodu. Cała akcja trwała nie dłużej niż 5 minut.
– Zadzwoniłem do żony, żeby przygotowała mi gorącą kąpiel i herbatę – wspomina pan Cezary. – Zupełnie zapomniałem zapytać tego chłopaka, jak się nazywa, sam też mu się nie przedstawiłem.
Zimna ogórkowa
Niedaleko feralnego mostu, w wynajmowanej kawalerce, Ania Kaczor nerwowo spoglądała na zegarek. Krzysiek, jej mąż, powinien już wrócić – pracował przy remontach i na budowach. Na stole stygła zupa ogórkowa. Chwilę wcześniej rozmawiała z nim przecież przez telefon i powiedział, że zaraz będzie.
Gdy kąpała ich 5-miesięczną wtedy córeczkę Ewelinkę, zadzwoniła teściowa. „Krzysiek wpadł do rzeki, ale...” – Ania była pewna, że stało się najgorsze. Długo nie mogła się uspokoić, pomimo zapewnień teściowej, że wszystko dobrze się skończyło.
Krzysiek zjawił się w domu kilka godzin później. Nie odniósł większych obrażeń, był jedynie bardzo wyziębiony. Podano mu rozgrzewającą kroplówkę i wypisano ze szpitala.
– Kocham żonę i córeczkę, ale jeszcze nigdy nie były mi tak bliskie, jak tego wieczora – wspomina chłopak. – Pierwsze, o czym pomyślałem, gdy się ocknąłem na brzegu, to radość, że jeszcze je obie zobaczę. Poczułem się, jakbym dostał nowe życie. I nagle mnie olśniło, co jest w nim najważniejsze: rodzina, rodzina i tylko rodzina.
Na te słowa Ania czule wtula się w ramię męża. – To szczęście w nieszczęściu – uśmiecha się. – Jesteśmy małżeństwem od półtora roku i różnie w tym naszym związku bywało. Nieraz szlochałam w poduszkę, bo gdy ja siedziałam w domu z Ewelinką, mąż bawił się gdzieś z kolegami. No ale od czasu wypadku jest już zupełnie inaczej. Córka ma ojca z prawdziwego zdarzenia, który bawi się z nią, nosi na rękach. I nakarmi, i przewinie.
Medal od prezydenta
Jak to się stało, że Krzysiek wskoczył do rzeki?
– Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu – opowiada. – Myślałem, że za barierką jest chodnik dla pieszych – tak jak na innym moście, tuż obok. Niestety, kiedy zauważyłem pomyłkę, było już za późno...
Często zastanawiał się potem, kim jest człowiek, który go uratował. Aż tu któregoś lutowego dnia przeczytał w „Dzienniku Bałtyckim”, że prezydent Gdańska odznaczył pana Cezarego Gumińskiego za „bohaterski czyn ratowania bliźniego z narażeniem swojego życia”. Z opisu sytuacji zorientował się, że chodzi właśnie o niego. Następnego dnia popędził do redakcji, żeby skontaktować się ze swoim wybawcą.
Wielka wdzięczność
Wkrótce obaj mężczyźni umówili się na spotkanie. – Brakowało mi słów, aby wyrazić wdzięczność temu człowiekowi – opowiada Krzysiek.
– Powiedziałem po prostu: „Dziękuję. Dzięki panu moja córeczka wciąż ma ojca”.
Okazało się, że pan Cezary również ma żonę i córkę, 14-letnią. Pracuje w porcie gdańskim, zajmuje się obsługą statków – nadzoruje wyładunek i załadunek towarów.
Cały szum wokół uratowania Krzyśka jedynie go peszy. – Medal od prezydenta? – uśmiecha się pan Cezary. – To miłe, ale kiedy wskakiwałem do wody, nie liczyłem na zaszczyty. Nikt nie kwapił się z pomocą, to co miałem robić? Patrzeć, jak chłopak tonie?
– Dziękuje, jeszcze raz dziękuję
– powtarza Krzysiek. – Podarował mi pan drugie życie. Na pewno nie zmarnuję tej szansy.
Monika Wilczyńska
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!