Ostatnia szansa

para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
Zwykle nie miewam problemów ze zdobywaniem tego, czego pragnę. Zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn! Ale Robert okazał się naprawdę twardym orzechem do zgryzienia...
/ 13.02.2009 15:21
para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
Parę tygodni temu sąsiadka nieźle mnie nastraszyła, opowiadając o serii włamań na naszym osiedlu. Aktywnie spędzałam wolny czas i często wyjeżdżałam na obozy z młodzieżą. Właśnie planowałam kolejny wypad w góry podczas najbliższej przerwy świątecznej. Zdecydowałam więc, że pomęczę się na starym sprzęcie narciarskim, a w zamian zainwestuję w porządne drzwi wejściowe do mieszkania.
Mąż Beaty, matematyczki z naszej szkoły, jest właścicielem sklepu z artykułami budowlanymi. Gdy się u niego zjawiłam, był akurat zajęty obsługiwaniem jakiegoś ważnego klienta.
– To chwileczkę potrwa – oznajmił w przelocie. – Proszę się na razie rozejrzeć, zastanowić...

No i zniknął. A ja stałam przed ciągiem drzwi i czułam się okropnie zagubiona. Rzadko mi się to zdarza. Zwykle dokładnie wiem, czego chcę i nieważne, czy chodzi o zakupy, czy o... faceta. Niestety, dotąd nie trafiłam na takiego, który potrafiłby za mną nadążyć. Szybko odstawiałam nudnych delikwentów, a przeklęty zegar biologiczny tykał... Choć wyglądałam na młodszą, nieubłaganie zbliżałam się do 40-stki...
– Może pomóc? – usłyszałam nagle za plecami. Odwróciłam się i hmm... właściciel seksownego barytonu prezentował się całkiem nieźle. Ubrany był w dżinsy i wełniany sweter. Oceniłam go na 35 lat, ale co najważniejsze, nie zauważyłam obrączki ani nawet śladu po niej.
– Przepraszam, że tak się gapię – ocknęłam się. – Zamyśliłam się...
– Nad drzwiami? – zapytał, tak jakby inny powód nie przyszedł mu do głowy. "Co on taki rzeczowy?" – pomyślałam. A może... ja mu się nie spodobałam? Intrygująca odmiana. Do tej pory, jako drobna blondynka z dużym biustem nie narzekałam na brak zainteresowania.
– Właśnie, szukam drzwi. Ale – rozłożyłam ręce – akurat na tym kompletnie się nie znam.
– Zacznijmy od podstaw. Jakie to mają być drzwi, zewnętrzne czy wewnętrzne?
– No... wejściowe, do mieszkania i porządne, żeby nikt mnie nie okradł.
– Czyli najlepiej stalowe antywłamaniowe. – Pokazał mi kilkanaście par, rozwodząc się fachowo nad poszczególnymi wzorami. Szybko wybrałam model wyposażony w trzy zamki, rozetę antywłamaniową oraz bolce antywyważeniowe. Nie bez znaczenia była także promocyjna cena, z wliczonym montażem.
– Świetny wybór – pochwalił. – I brawo za zdecydowanie. Niektórzy potrafią godzinami przebierać.
– Skoro pan poleca, ufam bez zastrzeżeń – uśmiechnęłam się filuternie.

Zaczerwienił się. Trudno stwierdzić, czy z powodu próby flirtu, czy z uznania dla jego profesjonalizmu? Nie powiem, ujęło mnie to. Pomyślałam, że aż żal byłoby się rozstawać.
– W kwestii montażu pasowałby mi jakiś weekend – stwierdziłam stanowczo. – Nie bardzo mogę wziąć teraz urlop. Krótki w tym roku mamy semestr, więc i bardziej pracowity. Jestem nauczycielką geografii w liceum – zerknęłam na niego uważnie. – Niektórych tremuje mój zawód, ale pan się chyba nie boi...? Przyznaję, posiadam nieznośną skłonność do stawiania na baczność i to nie tylko krnąbrnych nastolatków, ale... przecież nie gryzę.
– Rozumiem – uśmiechnął się lekko. – Moja mama była dyrektorką szkoły. Liczyłam, że zdradzi coś więcej, ale on wrócił do tematu drzwi.
– Sam je przywiozę i zamontuję. Może w tę sobotę? Mam wolną.
Umówiliśmy się na ósmą rano. Żegnałam się właśnie uściskiem dłoni, gdy pojawił się mąż Beaty. Przepraszał i najwyraźniej chciał mnie przejąć od podwładnego, ale ten stanowczo odmówił.
– Już się panią zająłem. Wszystko ustalone. Nie kłopocz się.

Szef wydawał się zdziwiony, ale nie oponował. Nazajutrz w szkole, matematyczkę radość aż rozpierała.
– No, no... czyżby romans się kroił? – powitała mnie w pokoju nauczycielskim. – Podobno ścięłaś z nóg naszego mrukliwego Roberta?!
– Chyba się mylisz – westchnęłam. – Próbowałam podrywu, ale przegrywałam z... drzwiami.
– Ślepoto! – prychnęła. – W pół godziny dokonałaś cudu. Otworzył się, wyszedł z inicjatywą. Pierwszy raz, odkąd go znam, zainteresował się jakąś kobietą. A już posądzałam go o inne preferencje! On nie zajmuje się indywidualnymi zamówieniami, a już na pewno nie montuje osobiście drzwi. Jest prawą ręką mojego męża, a nie jakimś podrzędnym pracownikiem! Potraktował cię więc wyjątkowo.
Miło było mi słyszeć, że zauroczenie nie okazało się jednostronne. W sobotę wstałam bardzo wcześnie. Upiekłam placek, ogarnęłam mieszkanie i zrobiłam się na bóstwo. Mogłam sobie darować...
Stawił się punktualnie i od razu zabrał się do roboty. Wykuwanie udarem starej futryny wykluczało rozmowę. Pracował jak robot przez trzy godziny i nawet z łazienki nie korzystał. Wstydził się, czy co?
W końcu niemal siłą zmusiłam go, by zrobił sobie przerwę i zaprosiłam do kuchni na placek i herbatę. Usiadł na brzeżku stołka i milczał. Starałam się gawędzić za nas dwoje, ale czułam się coraz bardziej nieswojo. Żartowałam, opowiadałam o szkole, wybrykach dzieciaków, o zbliżającym się wyjeździe na narty, a ten nic, tylko grzecznie się uśmiechał. Zaczęłam podejrzewać, że po prostu nie ma nic do powiedzenia. Takie już widać moje szczęście – znowu pierwsze wrażenie okazało się mylne. Gdy skończył pić herbatę, podszedł do okna w kuchni. Otworzył je i zamknął parę razy, popukał, poskrobał.
– Nieszczelne – zawyrokował wreszcie. – Też przydałoby się wymienić.

Po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócił do pracy. Wkrótce miałam nowe, piękne drzwi. Za to zero widoków na romans. Chyba że dam mu jeszcze jedną szansę... "Jakoś wykroję kasę. Najwyżej poproszę męża Beaty, żeby dał mi raty" – wykombinowałam. Zapytałam Roberta, czy w przyszły weekend nie wymieniłby mi tego okna? Zgodził się natychmiast.
Gdy w poniedziałek poszłam do sklepu, znowu był ujmująco elokwentny. Już zupełnie nie wiedziałam co myśleć! Zwłaszcza, że koleżanka matematyczka przez cały tydzień donosiła elektryzujące nowiny. Ponoć Robert chodził jak błędny, a zapytany o mnie, rumienił się jak piwonia. I wcale nie był typem, który tylko w pracy się ożywiał. Dowiedziałam się, że ostatnie wakacje spędził w Bieszczadach, jeżdżąc konno. Natomiast zimą chętnie wybierał się na snowboard. I słowem się nie zająknął, gdy wspomniałam o nartach?! Nie potrafiłam rozgryźć tego faceta. Czy naprawdę dorosły mężczyzna może być aż tak dziki w obecności kobiet? To by tłumaczyło, czemu wciąż był sam... Chyba chciał to zmienić, skoro poświęcał mi tyle czasu. Więc, cholera, czemu zatrzymywał się krok przed celem?!

W kolejną sobotę przyszedł punktualnie i... znowu pracował bez ustanku. Tym razem nawet na herbatę nie dał się namówić. Gdy skończył, spakował narzędzia i ruszył do wyjścia. "O nie! Tak łatwo nie uciekniesz" – zagroziłam mu w duchu. Istniało co prawda ryzyko, że weźmie mnie za desperatkę, ale postanowiłam zagrać w otwarte karty. Dać nam obojgu ostatnią szansą. Pal licho godność! Może dlatego byłam starą panną, bo odpuszczałam sobie, gdy pojawiały się schody.
– Dziękuję za pomoc. Na kolejne remonty na razie mnie nie stać, ale za to chętnie umówię się na randkę – powiedziałam i uśmiechnęłam się znacząco.
Zaczerwienił się i uciekł wzrokiem. Trudno, brnęłam dalej. Zapisałam mu na kartce swój numer komórki i e-mail.
– Doceń, bo byle komu nie daję prywatnych namiarów. Jak się namyślisz, to daj znać.

Dni mijały, a ja czekałam. Żadnego sygnału! Widok nowych drzwi za każdym razem mnie dobijał. Byłam bezpieczna i co z tego? Mogłam się zamknąć w domu i zestarzeć w samotności. Bez większej nadziei ściągnęłam w piątek pocztę elektroniczną. Jest! Jednak się odezwał. Odebrałam wiadomość, zaczynającą się jak wyznanie anonimowego mizantropa.
"Mam na imię Robert i jestem chorobliwie nieśmiały. Jak na ironię, podobają mi się kobiety przebojowe i zdecydowane. Takie jak ty... Boże!... Pewnie nie wyślę tego maila. Chciałem dać ci jakiś prezent. Może kolejnego kaktusa do kolekcji? Widziałem, że u ciebie pięknie kwitną. Ja też jestem taki kolczasty kaktus... Ale bredzę! Nie odważę się tego wysłać. Myślałem, by zaprosić cię do herbaciarni na rynku, dziś o godzinie 20. Pewnie nie przyjdziesz... Zresztą, skoro nie dostaniesz listu to i tak się nie dow..."
Tu wiadomość się urywała. Wysłał ją niby przypadkiem...? Uśmiechnęłam się. Okej, więc ja też niby przypadkiem stawię się w herbaciarni. Jeżeli przyjdzie, już ja sprawię, że rozkwitnie.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA