– Ludzkie okrucieństwo nie ma granic – z goryczą mówi Magda Leśniak z Krakowa, która razem z przyjaciółką, Agnieszką Pawlicką, ratuje porzucone przez właścicieli psy. Teoretycznie dziewczyny zajmują się rottweilerami – przedstawicielami rasy, która po licznych przypadkach pogryzień została uznana za rasę szczególnie niebezpieczną.
W psim hotelu pod Wieliczką, gdzie dziewczyny przechowują uratowane psy do czasu, gdy im znajdą nowych właścicieli, od kilku dni mieszka kundelek Dżeki. Zobaczyły go, kiedy wracały z kolejnej interwencji w psiej sprawie. Jak szalony biegał wzdłuż ruchliwej ulicy, na szyi dyndał mu przegryziony kawałek sznurka, którym ktoś przywiązał go do płotu.
Człowiek najlepszym przyjacielem psa
– Miał rozpacz w oczach – mówi Agnieszka. – Nie mogłyśmy go zostawić – dodaje Magda. Przez godzinę biegały za nim, wabiły i obłaskawiały, a potem odwiozły do hotelu. – Mimo swoich przeżyć jest ufny i łagodny, może znajdzie dom? – marzą.
Magda ma krótkie, ciemne włosy, Agnieszka długie, jasne. Obie niedawno przekroczyły trzydziestkę, ale nie wyglądają na swoje lata. Szczupłe i długonogie, zdają się być kruche i bezbronne, szczególnie kiedy maszerują w gromadzie rozbrykanych, potężnych rottweilerów. Ale niech tylko zaczną opowiadać o ich pokręconych losach i ludzkiej bezmyślności, której psy doświadczyły. Łatwo sobie wyobrazić, w jaką furię wpadły, kiedy się przekonały, jak wykorzystała je pewna miłośniczka psów ze Świętochłowic. – Oszukała nas! – zgrzyta zębami Magda. – Wmówiła nam, że zaopiekuje się Beemką, a myśmy jej uwierzyły. Beemka ma pięć lat i pecha do ludzi – kiedy znudziła się swojemu właścicielowi, podrzucił ją do schroniska pod Łodzią. Schronisko zawiadomiło dziewczyny, bo robi tak zawsze, kiedy samo nie może znaleźć właściciela dla kolejnego podrzutka. Dziewczyny umieściły Beemkę w psim hotelu. Magda nie mogła jej wziąć do siebie, bo oprócz własnej suki ma na przechowaniu dwunastoletnią Lunę, którą porzuciło siedmiu kolejnych właścicieli, czternastoletniego Bossa, który zaczął przeszkadzać swojemu panu, i Rubensa, którego opiekun umarł. Agnieszka ma trzy psy, kilkoma innymi uszczęśliwiła już wszystkie swoje przyjaciółki. Napisały ogłoszenie: „Oddam sukę w dobre ręce”, ukazało się w internecie na stronie „SOS dla rottweilerów” i w gazetowej rubryce „Kundel bury i kocury”.
– Kobieta ze Świętochłowic podpisała umowę adopcyjną, stwierdzającą, że zapewni suce opiekę, a przede wszystkim, że ją wysterylizuje, żeby nie urodziła kolejnych bezdomnych rottweilerów.
– Nie miałyśmy czasu sprawdzić, w jakie warunki trafi, umówiłyśmy się na kontakt telefoniczny – opowiada Agnieszka. – Pani zadzwoniła raz, z informacją, że sterylizację trzeba przełożyć, bo Beemka ma cieczkę, potem przestała odbierać nasze telefony. Wysłałyśmy do niej zwiadowców.
Wywiadowcy i wybawiciele
Pierwszym zwiadowcą był Jacek z Bytomia. Nigdy wcześniej nie miał psa. Przeczytał w gazecie o historii porzuconego przez ludzi Sharkiego, wzruszył się i wziął go do siebie. Meldował potem dziewczynom: – Jestem pedantem, nie usiądę do stołu, jeśli nie leży na nim śnieżnobiała serwetka i lśniące sztućce, a teraz czaję się koło miski i udaję, że mam ochotę na psie żarcie, żeby tylko namówić psa do zmiany diety.
Jacek pojechał do nowej właścicielki Beemki, ale nie zastał jej. Sąsiad powiedział, że pani się wyprowadziła do willi pod miastem.
Pod kolejny adres pojechali nowi właściciele starej bezzębnej rottweilerki i Hektora, który pilnował jakiejś hurtowni do czasu, aż usłyszały o nim dziewczyny i pod eskortą policji zabrały do siebie. – Po podwórku plączą się jakieś psy, ale rottweilera nie widzieliśmy – relacjonowali wywiadowcy. – Sołtys powiada, że kobieta prowadzi hodowlę, ale bardzo źle traktuje psy. Kiedy Magda to usłyszała, wpadła we wściekłość. Rzuciła wszystko i pojechała po sukę.
Po podwórku plątały się jamniki, pekińczyki i dog z zaropiałymi oczami. Z balkonu ujadał amstaff. Magda dobijała się do furtki, a kiedy nikt jej nie otworzył, pojechała najpierw do wójta, potem do sołtysa.
Pokazała im legitymację inspektora krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i poprosiła o pomoc. Panowie się przejęli. Sołtys, komendant miejscowej ochotniczej straży pożarnej, zwołał swoich chłopaków i ruszyli odbić Beemkę. Właścicielka wściekła się, że Magda robi taką zadymę o głupiego psa. Powiedziała, że od razu nie może jej go oddać. Może następnego dnia? Magda przestraszyła się, że kobieta wywiezie gdzieś Beemkę. Zadzwoniła po posiłki – po Agnieszkę, po właścicieli Hektora i po Jacka od Sharkiego. Przyjechali natychmiast, razem ze swoimi psami. Zrobili zasadzkę i całą noc przesiedzieli w krzakach, na zmianę pilnując domu. Rano ściągnęli miejscową policję. Wiceburmistrz, wielki miłośnik psów, prywatnie właściciel boksera, przywiózł nakaz wydania psa. Kobieta nie miała wyjścia. Wyprowadziła Beemkę z domu, jakby wcale wcześniej nie przekonywała Magdy, że suki nie ma.
– Zawiozłyśmy Beemkę do weterynarza – mówi Agnieszka. – Stwierdził, że niedawno rodziła, wróciłyśmy więc do Świętochłowic po szczeniaki.
– Zdechły – właścicielka pokazała świeżo zakopany dołek. Co miałyśmy robić? Zabrałyśmy Beemkę do siebie, wyleczyłyśmy, wysterylizowałyśmy.
Chcemy, żeby ludzie przestali się ich bać
– Od kilku miesięcy mieszka z moją rodziną – dodaje Magda. – Wierzymy, że wciąż ma szansę na znalezienie normalnego domu. Bo rottweilery, mimo groźnego wyglądu, potrzebują takiej samej opieki i miłości, jak inne psy. I nie pozostają obojętne.
– Jeśli będą właściwie traktowane, na pewno nie zrobią swoim właścicielom żadnej krzywdy – Agnieszka tłumaczy, dlaczego pokochały rottweilery. – Nie wierzymy, że są z gruntu złe. Są duże i silne, jeśli zostaną sprowokowane, zrobią większą krzywdę niż niepozorny ratlerek. Mają złą opinię, bo nieodpowiedzialni ludzie, którym imponuje siła i groźny wygląd, wprowadzili modę na nie i źle je traktowali. My chcemy wprowadzić inną modę – na mądrą miłość do nich. Stworzyłyśmy fundację, żeby pomóc porzuconym psom. I ludziom, którzy szukają wiernego psiego przyjaciela. Przez rok Magda i Agnieszka znalazły domy dla sześćdziesięciu porzuconych rottweilerów i zdobyły... sześćdziesięciu nowych przyjaciół. Bo prawdziwa miłość do psów jest zaraźliwa, i jeśli kiedykolwiek przechodzi, to tylko z jednego człowieka na drugiego.
Agata Bujnicka/ Przyjaciółka
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!