Randka przy regale

Randka przy regale
Nudziara – pomyślałem przy pierwszym spotkaniu. Przy drugim uznałem ją za rozkosznego dzieciaka, na którego miło popatrzeć, ale lepiej się nie zbliżać. Nie była ani jednym, ani drugim...
/ 14.04.2008 14:05
Randka przy regale
Stałem przy regale z przetworami. Na kartce zapisane miałem "kompot", ale jaki?
– Weź wiśniowy, ten o niskiej zawartości cukru, jest pyszny, orzeźwiająco kwaśny! – usłyszałem raźny głos. Odwróciłem się. Najpierw zauważyłem tylko piękne długie włosy. Reszta... hm i nagle speszyłem się, widząc czekoladowe oczy o kpiącym błysku i szeroki rozbrajający uśmiech.
– Czeeeść... – właścicielka radosnego altu rozciągnęła to słowo leniwie, z lubością. Jakby sto lat mnie nie widziała. Zdębiałem, bo jakoś nie kojarzyłem, byśmy mieli przyjemność się poznać.
– Cześć... – odparłem ostrożnie, czekając na rozwój wydarzeń. Dziewczyna sięgnęła na półkę, zdjęła kompot wiśniowy i bez pytania wsadziła mi go do koszyka. Przy okazji zerknęła do środka.
– Miód... gryczany? Ohyda! – zawyrokowała, marszcząc zabawnie nos.

Wydało mi się, że już widziałem ten grymas. W kompletnie innym ułożeniu planet, w innym życiu może, ale na pewno. Tylko gdzie?
– Dla babci – mruknąłem, a propos miodu, nie wiedząc, czemu się tłumaczę. Zaczepiła mnie, grzebała w moim koszyku, krytykowała zakupy... Co to miało być? Dziwnie rozumiana uprzejmość czy nietypowy podryw?
– Ach, te babcie i ich przyzwyczajenia... – mrugnęła porozumiewawczo. – Zwykle robisz tu zakupy? Otworzyli ten sklep niedawno. Fajny, co? Mieszkasz niedaleko? – szybko zmieniała tematy, ale bystry ze mnie facet, więc nadążałem. Potaknąłem trzy razy.
Przekrzywiła głowę, uniosła brwi. – Coś małomówny jesteś dzisiaj. To pa, do następnej randki przy regale... – obiecała i odeszła, kołysząc biodrami.

Seksowna i dziecinna zarazem. Deprymująca mieszanka. Stałem, gapiąc się za nią, kompletnie zbity z pantałyku. Rzadko mi się to zdarzało. Byłem wszak asem reklamy, błyskotliwym i pewnym siebie autorem tekstów, a tu kompletna pustka w głowie. Kim, u licha, była ta dziewczyna? Nie cierpiałem takich rozterek. Męczyły mnie, póki nie umiejscowiłem osoby w czasie i przestrzeni. W końcu, zawsze mi się udawało. Tylko jakim cudem, mogłem zapomnieć o kimś takim?!

Polecony przez nią kompot był paskudny. Niemożliwie kwaśny! Jedyne, co orzeźwił, to moje ślinianki. Albo panna postradała zmysł smaku, albo... specjalnie wpuściła mnie na minę. Tylko po co?
Przez cały tydzień wracałem do nowo otwartego sklepu i wypatrywałem tajemniczej dziewczyny. Owszem, raz mignęła mi przy regale ze słodyczami, drugi przy stoisku z winami, ale gdy się zbliżałem – niespiesznie, żeby wyszło na przypadkowe spotkanie – już jej nie było. Dziś też wydawało mi się, że ją dostrzegłem przy kasach, ale gdy ruszyłem w tamtą stronę, rozpłynęła się niczym duch. A może z przepracowania i braku snu miałem omamy? Może ją sobie wymyśliłem? Byłem niezły w tworzeniu pięknych kolorowych wizji...
– Auć!!! – poczułem uderzenie w łokieć. Ktoś wyprzedził mnie w kolejce do kasy, potrącając wózkiem. Przykre słowa zastygły mi na ustach, bo winowajczyni spoglądała z uroczym, przepraszającym uśmiechem.
– Sorry, bardzo sorry! Musi boleć... – skrzywiła się współczująco.

Śmieszny, znajomy grymas... Znowu ogarnęło mnie irytujące wrażenie, że to już było. Co gorsza, panna okazała się mistrzynią niezdecydowania. Ledwo zaczęła wykładać produkty na taśmę, coś jej się przypomniało i pobiegała z powrotem. Po chleb orkiszowy. Też taki lubię, w duchu pochwaliłem wybór. Ale nie pannę, która spojrzała na wyjmowaną z koszyka śmietanę i znów zrobiła w tył zwrot. Pognała w stronę regału z nabiałem, by powrócić ze... śmietaną i papierem toaletowym.
– Do sosu – wyjaśniła, wskazując kubeczek śmietany. – A o papierze pamiętałam, ale... zapomniałam! – roześmiała się niczym chochlik.
Kasjerka westchnęła ostentacyjnie. – Czy to już wszystko? Mogę nabijać?
– No... – dziewczyna zastanowiła się, przykładając palec do ust. Wyglądało to dość bezradnie. – Chyba tak... Albo nie, cholerka! Pomyliło mi się. Nie tego tuńczyka wzięłam! Naprawdę, bardzo cię przepraszam! – przecisnęła się obok mnie i znowu zniknęła między regałami.

Cóż, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Dlatego nie ruszam się bez listy zakupów. By nie miotać się potem bez sensu. Dziewczyna była śliczna, intrygująca, ale totalnie zakręcona. Nie mój typ. Wolałem te poukładane i konkretne. Człowiek przynajmniej wiedział na czym stoi – dość miałem chaosu w pracy. Niewielka agencja reklamowa, którą założyłem z dwójką przyjaciół kilka lat temu, niespodziewanie zdobyła kilka nagród, wygrała parę konkursów i od pół roku nie widzieliśmy, w co najpierw ręce włożyć. Mimo zatrudnienia nowych pracowników, z niektórych zleceń musieliśmy z żalem rezygnować. Nie da rady harować 24 godziny na dobę. Mózg musi odpocząć, ciało pospać, inaczej kiszka, a nie genialne pomysły, które jeszcze trzeba wcielić w życie. I tu zaczynały się schody, bo lubiliśmy trzymać rękę na pulsie. Choć starannie dobieraliśmy podwładnych, nie mieliśmy pełnego zaufania do nikogo poza sobą. Podsumowując, w życiu bym nie zatrudnił u nas kogoś takiego, jak ta zapominalska, niezdecydowana panna. Nawet w charakterze gońca. Tym bardziej nie związałbym się z nią prywatnie. Sam nie wiem, czemu rozważałem to choćby hipotetycznie. Nie wierzę w przyciągania przeciwieństw.

Na dłuższą metę same z tego kłopoty i rozczarowania. Stałem twardo obiema nogami na ziemi, zapobiegliwy i pracowity jak mrówka. Ona zaś przypominała lekkomyślnego konika polnego, cieszącego się życiem latem i przymierającego głodem w zimie. Nic by z tego nie było. A jednak irracjonalnie mnie do niej ciągnęło. Wysyłała jakieś dobre fluidy, pozytywne wibracje, czy jak to nazwać. Poza tym nie jestem z żelaza. Kiedy przeciskała się obok mnie, postawiła na baczność moje zmysły. Pachniała smakowicie: czekoladą i melonem. No i odkryłem, że nie nosi stanika...
– No już jestem! – dziewczyna wyrosła jak spod ziemi. – Uwielbiam tuńczyka, ale kupuję tylko ekologicznego, takiego przy połowie którego nie giną delfiny. Trochę mi zeszło nim znalazłam.
– Na miłość boską, streszczaj się paniusiu?! Co mnie obchodzą jakieś delfiny?! – zirytował się gruby facet, stojący za mną. – Zaraz tu zakwitnę!
– Już, już, po co te nerwy, złość piękności szkodzi... – mitygowała dziewczyna i posłała spoconemu grubasowi zniewalający uśmiech. W każdym razie na mnie tak podziałał. Nieważne, że miałem ją za wariatkę, od której najlepiej trzymać się z daleka. Jakby usłyszała moje myśli i postanowiła utrudnić mi sprawę; mrugnęła, zabawnie marszcząc nos. Cholera, znowu ogarnęło mnie to niepokojące, bo niesprecyzowane uczucie, że skądś ją znam. Najprościej byłoby zapytać. Ale, jak rany, nie ma nic banalniejszego pod słońcem niż gadka: "Czy my się przypadkiem nie znamy?" Jeszcze ubzdurałaby sobie, że ją podrywam. Dziękuję, nie. Wolałem nie ryzykować i zostać z dręczącym znakiem zapytania.
– O, Boże! – jęknęła nagle.
– Co znowu? – zapytałem szeptem. – Czego jeszcze zapomniałaś? Może tym razem odpuścisz...
– To całe zakupy musiałabym sobie odpuścić! – odszepnęła rozpaczliwie. – Bo wydaje mi się, że zapomniałam karty, zamiast niej wzięłam kartę biblioteczną. A gotówki nie mam...

Rozejrzałem się. Grubas sapał groźnie, reszta kolejki, całkiem już sporej, też szemrała poirytowana przedłużającą się sceną. Groziło linczem.
– Niech pani mnie też podliczy, zapłacę za całość – powiedziałem do kasjerki. Ta tylko wzruszyła ramionami. Ale grubas zaczął się pieklić.
– Ludzie! Nie można było tak od razu? Po co te ceregiele, bieganina, dobieranie, wymienianie? Żeby się poocierać chyba. Tylko z nerw wyszłem i czas straciłem, bo napalonej parce zebrało się na amory!
W końcu i tak wzięli to samo.

Pomijając niegramatycznie sformułowane insynuacje – miał rację. Choć ja posługiwałem się listą, a ona działała bez ładu i składu, wybraliśmy niemal to samo, łącznie z kompotem jagodowym. Różne drogi – efekt taki sam. Po prostu mnie zatkało. Zburzyło obraz świata, w którym dwie osoby o tak odmiennym charakterze, nie mogły mieć zarazem identycznego gustu i smaku. A jednak... Panna też wyglądała na wstrząśniętą tym odkryciem. Bo milczała. Pewnie wierzyła w znaki, przeznaczenie i tym podobne bzdury. Pakowałem zakupy, szybko i ze złością. Czułem się dziwnie oszukany, wystrychnięty na dudka. Jakby los zrobił mi głupi kawał, udowadniając, że jak na rozsądnego pedanta, mam wyjątkowo silnie rozwiniętą intuicję.
– Pewnie jeszcze czytasz te same książki i lubisz te same filmy co ja... – burknąłem.
– Nie zdziwiłabym się. Z przykrością stwierdzam, że jesteśmy bardziej do siebie podobni, niż bym chciała – odparła hardo, z twardą nutą w głosie. Nie pasowała do niej. Wyniosłą minę też ukradła komuś innemu. Jakieś sztywnej bizneswoman w garsonce...

I wtedy mnie olśniło! Wreszcie sobie przypomniałem, skąd ją znam. Podobnie, jak ten śmieszny grymas, gdy ściągała brwi i marszczyła nos, jakby patrzyła na rozdeptaną żabę. Nie dziwota, że wcześniej nie skojarzyłem. Granatowy mundurek, ulizane włosy, śmiertelna powaga w tonie i obejściu dodały jej 10 lat, odjęły cały czar. Wyglądała na urzędniczkę, a my szukaliśmy młodszego copywritera.
– Starałaś się u nas o pracę!
– Wreszcie raczyłeś sobie przypomnieć – jej głos ociekał ironią. – Owszem, starałam się, ale jej nie dostałam. Cały misterny plan wziął w łeb, bo uznałeś mnie za nudziarę, sztuczną, bez polotu i wyobraźni, koniecznych w tej branży!
– Tak ci powiedziałam? – zarumieniłem się. – Przepraszam, musiałem być zmęczony...
– Nie na głos, na stronie, do wspólników, ale to cię wcale nie tłumaczy! Słuch mam doskonały! – złościła się, pierś jej falowała, brązowe oczy ciskały gromy. Wyglądała pięknie, aż dech zapierało. – A tak mi zależało, marzyłam o pracy u was. Dlatego się przygotowałam. Zrobiłam wywiad i ustaliłam, że w kwestii zatrudniania ty masz głos decydujący. Chciałam cię olśnić...
– Dlatego przebrałaś się za... za kogo właściwie? – nie rozumiałem.
– Za ciebie. Pan odprasowane dżinsy i koszule w kancik, tak cię nazywają, nieprawdaż? Miałabym większe szanse, gdybym pojawiła się tak jak teraz? – rozłożyła ręce, okręcając się aż długa spódnica zafurkotała.
– Może... – skłamałem.
– Akurat! – prychnęła. – Ale przynajmniej cię zaintrygowałam. A propos, kompocik smakował?
– Więc celowo mi go wepchnęłaś – podejrzenie przerodziło się w podziw. Im więcej odkrywała kart, tym bardziej mnie fascynowała.
– Ciesz się, że ci go nie rozbiłam na głowie. Miałam na to wielką ochotę, gdy mnie nie poznałeś. A łokieć wciąż boli...? – uśmiechnęła się złośliwie.
– To też zaplanowałaś? Przerażasz mnie... Sądziłem, że jesteś niepozbierana. Nawet listy zakupów nie robisz...
– Bo wtedy kupuję trzy razy więcej niż bez listy. Znam siebie. Kiedy trzeba, potrafię się skupić na tym, co najważniejsze. W moim szaleństwie jest metoda. Nie musiałbyś mnie prowadzić za rączkę.
– Właśnie widzę... – Staliśmy naprzeciw siebie.

Patrzyłem na nią, ale inaczej niż tylko oczami. Wzrok już dwa razy mnie oszukał. Dwa razy ją skreśliłem. Raz śmiałą mistyfikację wziąłem za brak wyobraźni. Nic bardziej błędnego. Potem kontrolowany chaos pomyliłem z bezradnością. Wiedząc, jaka jest naprawdę, jak mimo przeciwieństw bardzo do mnie podobna, zaoferowałbym jej znacznie więcej niż tylko pracę. – Wybacz, nie doceniłem cię, ale nic straconego, wciąż mam wakat...
– Za późno – przerwała mi beztrosko, a mnie zrobiło się przykro. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Bo widzisz, nie uznaję romansów w pracy, zwłaszcza z szefem... Ty chyba też?
I znowu zbiła mnie z pantałyku. Słów mi zabrakło. Serce zaczęło walić, jak oszalałe. Czy ona miała na myśli, to co ja? Czy wyczuła te same wibracje i fluidy między nami? Czy właśnie zaproponowała swoją kandydaturę na wakat... w moim życiu i sercu?
– Tak... – zamyśliła się. – Uznałam cię za bubka, inteligentnego, zdolnego, ale bubka. Który patrzy, a nie widzi. Chciałam ci dokuczyć, za karę, by odreagować niepowodzenie. Ale zaskoczyłeś mnie na plus. Spodobało mi się, że zachowujesz spokój i klasę. Trudno ze mną wytrzymać, świętego potrafię wyprowadzić z równowagi, ale nie ciebie. Łatwo się nudzę, ale nie z tobą.
I szukałeś mnie między regałami. Tak, zauważyłam. To jak na mnie reagujesz też...
Bezwiednie zerknąłem na jej biust oraz na podniecające guziczki, coraz wyraźniej rysujące się pod opiętą koszulką. Przełknąłem ślinę.
– Przestań! – syknęła – bo zaraz wszyscy zobaczą, że działasz na mnie podobnie. Chyba zacznę nosić stanik...
Spłoniłem się. Cóż, będę musiał przywyknąć do jej otwartości.
– Wracając do sedna, fakt, że kupujesz to samo, mnie rozłożył. Wierzę w znaki...
– Ja też – potaknąłem szybko, bo nigdy w nic tak nie chciałem wierzyć.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA