setki! Od trzech lat Tomek Wereszczyński nie daje nadwadze żadnych szans!
Kiedy o sukcesie Tomka zrobiło się głośno, w niewielkim domku Wereszczyńskich rozdzwonił się telefon. Zgłaszały się firmy produkujące preparaty odchudzające i proponowały, by wystąpił w ich reklamach. Tomek nie chciał ich pieniędzy. – Nie będę oszukiwać! – odpowiadał nieodmiennie. – Nie schudłem dzięki żadnym wynalazkom, tylko dlatego, że chciałem. Gdzieś we mnie tkwiła siła, dzięki której mogłem przestać jeść tyle co wcześniej. Musiałem ją tylko odnaleźć w sobie. Każdy może tak zrobić – przekonuje.
Smak maminych obiadów
Wereszczyńscy mieszkają w parterowym domu w Nowej Wsi Małej, niedaleko Lewina Brzeskiego. Kiedy zasiadają do obiadu, ledwo mieszczą się przy kuchennym stole. Mama Danuta, tata Władysław, dwóch synów – 33-letni Tomek i o dwa lata starszy Jarek, Jarkowa żona, Regina, i dzieci: dziesięcioletni Michał i piętnastoletnia Magda. Nad kuchnią unosi się zapach kartofelków z koperkiem i klopsików w zawiesistym sosie. Wszyscy robią się głodni od samego wąchania i patrzenia. Wszyscy, tylko nie Tomek.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem kartofle, a taki sos chyba przed trzema laty, zanim zacząłem się odchudzać – mówi młody mężczyzna. Niewysoki, dobrze zbudowany, w niczym nie przypomina okrągłego jak piłka chłopaka ze starych fotografii.
– Zapomniałem już, jak smakuje smażone mięso, salceson czy kaszanka – wylicza i nagle zaczyna się śmiać. – Odkryłem, że im bardziej mi coś smakuje, tym bardziej szkodzi – rzuca. – Im więcej zjem, tym bardziej będę gruby. Nie puszysty, ale gruby. Gruby, opasły, tłusty – twardo wymawia słowa, których niedawno się wstydził, a które słyszał po kilka razy dziennie.
– Zawsze taki byłem – wspomina.
– Pod koniec podstawówki ważyłem sto kilo. W szkole próbowali mnie odchudzić, nawet wysłali do specjalnego sanatorium. W domu szybko jednak nadrobiłem to, co tam zrzuciłem. Nigdy nie jadałem po stołówkach, tylko w domu, to, co mama ugotowała. Na jeden raz górę kotletów, bochenek chleba, blachę sernika, a na deser czekoladę. Po zawodówce poszedłem do pracy. W najgorszym dla grubasa miejscu – w rzeźni. A tam w zasięgu ręki były kiełbasy, świeże podgardla, salcesony... Nie zauważyłem, kiedy moja waga przekroczyła 200 kilo.
Podjąłem męską decyzję
Wiedział, że waży za dużo. Rozpadł się pod nim rower, rozwaliły fotele w samochodzie, który kupił za pierwsze zarobione pieniądze. Ludzie patrzyli na niego z politowaniem, swoi nic nie mówili, ale obcy, z miasta, nie mogli się powstrzymać od złośliwych komentarzy: „Ale grubas, ale spaślak...” Chował się przed nimi w domu, nie patrzył w lustro i... jadł. Bo jeść lubił najbardziej na świecie.
Kiedy rzeźnia padła, długo nie mógł znaleźć nowej pracy. Siedział w domu przed telewizorem, w ulubionym fotelu, który tata musiał co jakiś czas dokręcać, bo i fotel się pod nim załamywał. Dalej siedziałby tak i tył, gdyby nie mama.
– Zabrała mnie do lekarza, ten popatrzył i powiedział, że jeśli nie zrobię czegoś ze swoją wagą, to wkrótce umrę. Na serce, na ciśnienie albo na cukrzycę. Wystraszyłem się. Postanowiłem – koniec z obżeraniem się! Będę inny!
I słowa dotrzymał. Domownicy patrzyli z podziwem, jak twardą narzuca sobie dyscyplinę i z jaką żelazną konsekwencją jej przestrzega.
– Nie wiedziałem, że mam tyle silnej woli – śmieje się Tomek. – Bywało, że załamywałem się, kiedy nie było żadnych efektów i waga nie spadała. Zamartwiałem się też o fundusze, bo jako grubas jadłem wszystko, co mi w ręce wpadło, a na diecie mogłem jeść tylko to, co zdrowe, chude i drogie. A ja dalej nie miałem roboty i musiałem brać pieniądze od rodziców, z ich marnych rent.
– Najważniejsze, że Tomek wytrzymał i że trzyma się dalej – mówi jego starszy brat, Jarek, który – jak sam żartuje – tak przytył po drugim dziecku, że musiał pójść w ślady Tomka i zrzucić pięćdziesiąt niepotrzebnych kilogramów. – Tomek jest dla nas takim autorytetem w odchudzaniu, że nawet moja córka Magda wypytuje go o wartości kaloryczne różnych produktów. Obcy też go pytają, co zrobić, żeby schudnąć.
Chciałbym pomagać innym grubasom
– Zawsze odpowiadam, że chudnięcie musi się odbywać pod kontrolą lekarza – mówi Tomek. – Ja chodziłem na wizyty regularnie i dzięki lekarzowi nie wpadłem w anoreksję, kiedy okazało się, że schudłem za dużo. Osiągnąłem wagę 70 kilo i po raz pierwszy w życiu musiałem przytyć.
Tomek pokonał depresję towarzyszącą każdemu grubasowi, który nie może się pogodzić ze swoim wyglądem. Pokonał wagę. Nauczył się rozmawiać z ludźmi. Otworzył się na świat i jego życie zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dostał pracę w poważnej firmie ochroniarskiej. I po raz pierwszy w życiu – zakochał się. Od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością!
Ukochana Tomka, Ania, ma 26 lat i problemy ze wzrokiem. Pracuje w firmie, którą ochrania Tomek. Drobna, szczuplutka, wygląda niepozornie, kiedy tuli się do barczystego mężczyzny, który wkrótce zostanie jej mężem. – Nie odeszłabym od niego, nawet gdyby znów ważył 200 kilo – śmieje się, bo wie, że Tomek odpowie jej tak jak zawsze, że on już nigdy nie przytyje. – Dla mnie nie ma znaczenia, jak Tomek wygląda – mówi Ania. – Najważniejsze, jaki jest w środku, a tego nie zmieni żadna waga.
– Dawniej, kiedy jeszcze byłem gruby, bałem się ludzi. Byłem w strasznej depresji, obrażony na cały świat, ponury i zły – mówi Tomek. – Kiedy schudłem, zacząłem wierzyć w siebie. Już wiem, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Teraz mam nowe marzenie. Chciałbym pomagać ludziom, założyć szkołę dla grubasów, którzy chcą schudnąć. Uczyłbym zasad prawidłowego odżywiania, bez żadnych sztucznych wspomagaczy. Pamiętam, ile mnie kosztowała decyzja, żeby schudnąć. Wiem, jak to zrobić. Nikt nie zrozumie grubasa tak jak ja!
Jak Tomek doszedł do swej wagi?
– Lekarze nie wierzyli, że się zmobilizuję i zacznę przestrzegać rygorystycznej diety. Proponowali mi zabiegi operacyjne: skrócenie jelita grubego, zmniejszenie żołądka albo tzw. balonikowanie – zmniejszenie jego objętości. Pomyślałem, że na operację zawsze będzie czas, że spróbuję ograniczyć jedzenie. Dostałem spis różnych produktów i ich wartości kaloryczne. Opracowałem własną dietę tysiąca kalorii. Co jadłem? Śniadanie – kromka czarnego chleba i dwa plasterki chudej wędliny. Obiad – gotowane, chude mięso, 1/3 woreczka gotowanej kaszy lub ryżu i warzywa. Kolacja – czarny chleb z wędliną. Przestałem pić piwo, zrezygnowałem z cukru i słodyczy – choć raz w tygodniu pozwalam sobie na 2 kostki gorzkiej czekolady. Od trzech lat ważę tyle samo.
Te dwa zdjęcia dzieli dziesięć lat i 137 kilogramów. Za swoje rewelacyjne wyniki w odchudzaniu Tomek dostał szereg dyplomów
Agata Bujnicka
Fot. P.Syndoman
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!