"Wampir grasuje w naszym mieście", "Trzech nastolatków napadło na starszą panią", "Zuchwały złodziej zabrał kobiecie torebkę z samochodu stojącego na skrzyżowaniu" – te, i podobne tytuły coraz częściej widywałam na pierwszych stronach gazet. Najgroźniejszy wydawał się ten wampir. Miał na swoim koncie już kilka napaści na kobiety. Dwie przeżyły i podały rysopis napastnika. Mówiono o tym w radiu i telewizji. Trafiłam nawet na specjalny program poświęcony właśnie ofiarom wampira...
– W tym mieście robi się coraz bardziej niebezpiecznie – pomyślałam smętnie. – Nie ma rady. Trzeba wyszkolić psa.
Suczka Kropka przybłąkała się do mnie na ulicy. Czarna podpalana, miała wiele cech owczarka niemieckiego. Teraz skończyła dwa lata. Znała już komendy: waruj, siad, zostań. Nie wypuszczała obcych osób z domu, chociaż jej tego nie uczyłam. Nie była agresywna, tylko hałaśliwa, nigdy nikogo nie ugryzła. Zdecydowałam, że czas uczynić z Kropki psa obronnego.
Długo jej tłumaczyłam, jakie są moje oczekiwania, że nie chcę aby gryzła, tylko szczekała, czyniłam wiele prób w terenie i wreszcie osiągnęłam cel – na hasło: nie daj! – rozglądała się gdzie jest wróg i natychmiast zanosiła się jazgotliwym ujadaniem. Oczywiście, nigdy w takiej sytuacji nie spuszczałam jej ze smyczy.
Tego poranka spacerowałyśmy w pobliskim zagajniku. Szłyśmy wąską ścieżką przez lasek – to była najkrótsza droga nad małe okrągłe jeziorko, gdzie zawsze karmiłam dzikie kaczki.
I nagle zamarłam ze zgrozy! Nad jeziorkiem, stał on – wampir. Wyglądał zupełnie tak samo, jak na tym portrecie pamięciowym, który widziałam w telewizji: młody, średniego wzrostu, ciemne włosy, beżowa polarowa kurtka, w ręku reklamówka, w której było na pewno narzędzie zbrodni. "Co robić" – myślałam, czując, jak ogarnia mnie panika. Miałam dwa wyjścia: zawrócić do lasu ryzykując, że wampir pójdzie za mną lub przejść do parku (tam na pewno byli ludzie), przez kładkę nad rowem, lecz przy tej kładce on właśnie stał.
Wtedy przypomniałam sobie, że jestem z psem obronnym. Ale Kropka nie zwracała żadnej uwagi na wampira. Zamiast szczerzyć zęby na zbrodniarza, wpychała nos w trawę węsząc po śladach kaczek. Przywołałam ją do nogi, założyłam smycz.
– Kropka, nie daj! – szepnęłam jej do ucha, zapinając karabińczyk.
No i z rozpętało się piekło. Kropka rozejrzała się, dostrzegła intruza, warknęła, pokazała wspaniałe zębiska i rzuciła się w stronę mężczyzny. Szarpnęła tak silnie, że wyrwała mi smycz z ręki. Dopadła wampira, który bez skutku próbował odpędzić ją reklamówką, nie usłyszała mojego: zostaw! I złapała go za nogę!
Okropnie się zdenerwowałam i zapominając o strachu, podbiegłam, chwyciłam za obrożę, ściągnęłam lekko kolczatkę i uspokoiłam ją. Z pokorą oczekiwałam awantury.
– Powinna pani lepiej pilnować pieska – powiedział żałośnie wampir, rozcierając nogę. Niezgrabnie próbował oderwać zwisający strzęp dżinsów. Podeszłam bliżej i... zobaczyłam, że jest to zupełnie inny człowiek, niż ten pokazywany w telewizji. W dodatku stał przede mną najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziałam w życiu! Śniada cera, ciemne oczy, kręcone włosy no i zabójczy, krótko przystrzyżony wąs!
– Bardzo pana przepraszam – kajałam się – Kropka jest szczepiona przeciw wściekliźnie. To moja wina. Ja się pana przestraszyłam i ją poszczułam. Chodźmy do ośrodka, należy opatrzyć nogę.
– Nie trzeba, do wesela się zagoi – powiedział stanowczo mężczyzna.
Ja jednak uparłam się, że muszę obejrzeć ranę. Istotnie, nic się nie stało. Kropka tylko uderzyła kłem, zrobiła siniak i rozdarła spodnie.
– Musi pan sobie przyłożyć kompres z płynu Burowa, albo lepiej z takiego gotowego żelu, który można kupić w aptece, nie trzeba wtedy przyrządzać roztworu z tabletek – radziłam.
– Jeśli pani tak uważa, zrobię to, ale proszę się już o mnie nie martwić, poradzę sobie. Jednak należy mi się jakieś zadośćuczynienie, za rozdarte spodnie i to straszne przeżycie – rzekł wesoło poszkodowany. Przyglądał mi się z zainteresowaniem.
– Oczywiście, ja zaraz... nie wiem tylko czy... – wyciągnęłam szybko z kieszeni portmonetkę.
– Ależ nie! – powstrzymał mnie stanowczym gestem. – Będę usatysfakcjonowany jeżeli pozwoli się pani zaprosić na kawę. Nazywam się Szymon.
– Jestem Magda i chętnie się z tobą spotkam – zgodziłam się, chyba ze zbyt wielkim entuzjazmem.
– A więc jutro o 19. w "Niespodziance" – zaproponował. – A teraz odprowadzę cię do domu. Tylko lepiej prowadź pieska, z drugiej strony, wolałbym nie ryzykować powtórnego, bliskiego spotkania z jej zębami – popatrzył na Kropkę podejrzliwie.
Po drodze opowiedziałam Szymonowi o szkoleniu Kropki na psa obronnego i o mojej fatalnej (a może szczęśliwej, ale tego głośno nie wyjawiłam), pomyłce.
– Jak mogłaś posądzić mnie o tak niecne czyny?! – zawołał. – Wracam z pracy i poszedłem przez park, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. No spójrz na mnie. Czy ja wyglądam na wampira? – droczył się ze mną.
– Pracujesz na nocną zmianę?
– Można to tak nazwać.
Wieczorem zatelefonowała Ania, moja przyjaciółka.
– Skąd znasz tego przystojnego chirurga? – zapytała bez wstępu.
– Nie znam żadnego chirurga.
– No jak to? Widziałam cię z nim dziś rano. Machałam do ciebie, ale byliście tak zagadani... On pracuje w szpitalu, ale dwa razy w tygodniu przyjmuje w naszej przychodni. Cała dzielnica tam teraz chodzi, a przede wszystkim panie. Bo on jest nie tylko śliczny, lecz także świetny chirurg i bardzo dobrze odnosi się do pacjentów. Nie tak jak ten nasz dotychczasowy konował, który zrywał mamie paznokieć bez znieczulenia, aż zemdlała z bólu. Może załatwisz mojej babci wizytę po znajomości, bo po numerek do niego trzeba stanąć w kolejce o piątej rano... Halo, jesteś tam?
– Jestem Aniu. Posłuchaj: ja najpierw poszczułam go psem, bo myślałam, że to wampir, ten którego rysopis podawali w telewizji, Kropka zamiast tylko szczekać, jak ją uczyłam, ugryzła go i rozdarła mu spodnie. Potem chciałam go zaprowadzić do lekarza do ośrodka zdrowia, a wreszcie zaleciłam okłady z płynu Burowa i zrobiłam panu doktorowi wykład o wyższości gotowego żelu nad roztworem z tabletek. A on po tym wszystkim zaproponował mi randkę w "Niespodziance". W dodatku chyba się w nim zakochałam.
– Ale numer – ledwo wykrztusiła Ania, gdyż z nadmiaru emocji straciła głos.
Niestety do spotkania z Szymonem, na które tak się cieszyłam, nie doszło. Przed wyjściem na randkę wyprowadziłam jeszcze Kropkę, która nadepnęła na szkło, skaleczyła sobie łapę i przecięła naczynie krwionośne. Musiałam ją szybko zawieźć do weterynarza, krwotoku nie dało się zahamować, ranę trzeba było zszyć i gdy wreszcie dotarłam do kawiarni, spóźniona półtorej godziny, Szymona już nie było.
Następnego dnia poszłam do Szymona do przychodni. Odczekałam aż wyjdzie ostatni pacjent i zapukałam do gabinetu.
– Już nieczynne – zawołała zniecierpliwiona pielęgniarka.
– Czy pan doktor mnie jeszcze przyjmie? – spytałam grzecznie.
– A co pani dolega? Coś nagłego? – zapytał poważnie Szymon, choć w oczach miał radosne błyski.
– Serce mnie boli. Bo wczoraj wieczorem mój pies bardzo mocno skaleczył sobie łapę, ranę trzeba było zszyć u weterynarza i przez to spóźniłam się na ważną randkę.
– Też znalazła sobie pani powód – prychnęła oburzona pielęgniarka.
– To jest bardzo ważny powód – rozpromienił się Szymon. – Idź już Iza do domu. Sam panią przyjmę.
To było rok temu. A dzisiaj, chociaż na początku znajomości z Szymonem popełniałam gafę za gafą, ten przystojny chirurg jest moim mężem. A co najważniejsze – on też mnie bardzo kocha!
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!