– Te cztery rodzaje poproszę. Żona ma rozmiar osiemdziesiąt pięć B, a moja druga pani siedemdziesiąt pięć C – powiedział z ironicznym uśmiechem.
– Oczywiście, wszystko po dwa razy – powiedziałam uprzejmie, chociaż aż się we mnie gotowało. Do czego to dochodzi? Nie dość, że zdradza, to jeszcze jest z tego dumny!
Na jakąś godzinę przed zamknięciem miałam już naprawdę dość. Głowa mi pękała, klientki marudziły, przymierzały, przebierały, upuszczały towar na ziemię. Skaranie boskie. Jakiś kwadrans przed siódmą, kiedy myślami byłam już w domu, do sklepu weszła szczupła, ruda kobieta mniej więcej w moim wieku. Jej sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. No i te kręcone, rude włosy.
– Aneta? – zaryzykowałam pytanie, zastanawiając się, czy to rzeczywiście moja dawna, klasowa koleżanka.
– Lucyna? – spytała i wszystkie moje wątpliwości rozwiały się.
Po wymianie banałów w stylu: "Kiedy spotkałaś kogoś z naszej starej klasy?" Aneta powiedziała, że właśnie wróciła z Hamburga i chce otworzyć jakiś biznes. Dodała, że myśli o sklepie z ciuchami.
– Pięknie, szykuje się kolejna konkurencja – zażartowałam.
– Swojego butiku nie powstydziłabyś się nawet za granicą – powiedziała.
– Dziękuję – rozpromieniałam się, wspominając ile czasu, nerwów, wyrzeczeń i długo spłacanych kredytów kosztowało mnie otwarcie własnego biznesu.
– Muszę lecieć. Ale daj mi numer, zadzwonię! – obiecała z entuzjazmem.
Kiedy wyszła, zastanawiałam się, czy w ogóle się odezwie. Wiadomo, jak to bywa. Ludzie po latach trafiają na siebie przypadkiem, obiecują sobie rychłe spotkanie, a potem nic z tego nie wynika. Jednak Aneta zadzwoniła tuż przed weekendem.
– Słuchaj, może wpadnę do ciebie w sobotę? Przyniosę wino, ciasto, pogadamy. Wzięłabym ze sobą Majkę, co? Nie ma tu jeszcze nowych przyjaciół, godzinami wgapia się w laptopa.
– To cudownie! – naprawdę ucieszyłam się, że poznam jej córkę.
Piątkowe popołudnie spędziłam na sprzątaniu mieszkania, zakupach i pieczeniu najlepszych na świecie babeczek czekoladowych według przepisu cioci Halinki. Liczyłam na miłą sobotę, jednak spotkanie nie było do końca takie, jak oczekiwałam. Chodziło o Majkę. Wiem, za granicą dzieciaki są chowane trochę swobodniej, niż u nas, ale czy Aneta nie przesadziła z pobłażliwością? Zaczęło się nawet dobrze. Majka zjadła z nami ciasto, wyszła na taras, słuchała muzyki, ale po jakiejś godzinie miałam jej dość. Włączała się do rozmowy, komentowała każdą naszą uwagę, a nawet zaczęła wygłaszać życiowe mądrości w stylu "Ciociu, czemu nie masz faceta? Powinnaś sobie kogoś znaleźć". Czternastolatka pouczała mnie, jak powinnam żyć! Za to najwidoczniej jej matka była innego zdania, bo tylko prychnęła, z pogardą, nadymając wargi.
– Też mi pomysł. Nie tłumaczyłam ci, że każdy facet to świnia? – zwróciła się ostro do córki.
Oniemiałam. Pomijając to, że czułam się coraz bardziej niezręcznie, dyskutując ze smarkatą na temat życia, facetów i całej reszty, to dziwiło mnie, czemu Aneta nastawia córkę wrogo w stosunku do mężczyzn! Jest młoda, nie powinna wchodzić w życie z takim bagażem!
– Słuchaj – syknęłam, korzystając z tego, że Majka poszła do łazienki – nie powinnaś wciągać jej w takie rozmowy.
– No coś ty? – oburzyła się moja świeżo odzyskana koleżanka, dodając, że im wcześniej Maja pozna brutalność życia, tym mniej się kiedyś rozczaruje. Jednak przyznała, że przydałoby się nam trochę spokoju i posłała córkę do salonu.
– Posiedź chwilę sama, chcemy pogadać – poleciła, dodając, żeby włączyła sobie telewizję.
– Potrafię się sobą zająć – warknęła Majka, znikając we wnętrzu domu.
No, owszem potrafiła, o czym szybko się przekonałam. Wróciła na taras za parę minut, za to w... mojej wieczorowej sukience i szpilkach!
– Masz czaderskie ciuchy, ciociu – stwierdziła łaskawie, obracając się.
No cóż, może i szokuje mnie byle co, ale nie byłam przyzwyczajona, żeby smarkula, którą bądź, co bądź widzę pierwszy raz w życiu, grzebała w moich ciuchach. Myślałam, że Aneta ją ochrzani, ale się rozczarowałam.
– No, znalazłaś sobie zajęcie – zaszczebiotała słodko. – Pogrzeb sobie w ciuchach cioci, a my tu jeszcze pogadamy – palnęła, a mnie o mało krew nie zalała, ale co miałam zrobić? Byłam w takim szoku, że nie zareagowałam...
Słodka Majeczka pobiegła buszować w mojej garderobie, a ja nalałam nam po głębszym. Na trzeźwo raczej nie zniosę tej wizyty – pomyślałam, nagle zdając sobie sprawę, że Aneta tak naprawdę jest obcą, plującą jadem babą. Nie była już wesołą, pełną życia nastolatką, którą pamiętałam, ale jakimś wyfioczonym babiszonem, narzekającym na wszystko. Psioczyła na swojego byłego męża, na podatki, kłopoty w urzędach, korki, dziury w drogach, korupcję. Słowo daję, tak właśnie było. Jej słowotok przerywało jedynie pojawianie się Majeczki, która odkrywała w moim mieszkaniu coraz ciekawsze miejsca.
– Lacoste, kocham te perfumy – powiedziała, pojawiając się znowu na tarasie, a sądząc po zapachu, wylała na siebie chyba z pół flakonika.
– Też je lubię – przyznałam, na co słodka latorośl mojej świeżo odkrytej starej koleżanki odrzekła, że szkoda, bo chętnie by je sobie pożyczyła.
Po moim trupie – pomyślałam, zastanawiając się, kiedy ta Majeczka zabierze się za mierzenie mojej bielizny. A może już ma ją na sobie? – pomyślałam z ironią, dolewając sobie wódki.
– Ja też się napiję – oznajmiła Majka, przynosząc sobie z barku kieliszek.
– Masz czternaście lat, a to jest czysta wódka – zdziwiłam się, patrząc na Anetę. – Pozwalasz jej pić alkohol? – zapytałam ją, zastanawiając się, co się dzieje.
– Nie pozwalam, ale i tak pije. Na wagarach, w weekendy w domach przyjaciółek... – odparła Aneta, wzruszając ramionami. Byłam w coraz większym szoku!
– To chociaż wezmę sobie tego likieru kokosowego, co ciociu? – wyjęczała Majka, wyglądając, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.
Już miałam zaprotestować, kiedy Aneta nalała jej trochę i odesłała do pokoju. Znów zostałyśmy na tarasie same i na moment zapadła pełna napięcia cisza. Chcąc podtrzymać rozmowę, zapytałam o plany biznesowe Anety i znowu się zaczęło... Jęczenie na temat drożyzny w nieruchomościach, nieczułych urzędników, małych alimentów, co znowu skierowało dyskusję na temat Klausa, "tego sukinsyna, który płaci za mało na dziecko i uciekł z jakąś flamą". No, biorąc pod uwagę słowotok Anety, wcale mu się nie dziwiłam. Zaczęłam się za to zastanawiać, gdzie ja się będę mogła schować przed nową znajomą, bo wyglądało na to, że jej bardzo się podoba nasza nowa "przyjaźń". Kiedy w końcu wyszły, zaczęłam oceniać straty. Garderoba wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado, porozrzucane ciuchy walały się na podłodze, w kosmetykach miałam bałagan, laptop był włączony, a wyglądało na to, że upiorna Majeczka przegrzebała nawet szufladę na dokumenty!
Następnego dnia moja komórka rozświergotała się już o dziewiątej. Na wyświetlaczu widniał numer Anety, więc odrzuciłam połączenie. Po południu zaatakowała z grubszej rury. "No, hej – usłyszałam nagranie na sekretarce. – znalazłam twój numer stacjonarny. Nie odbierasz komórki, pewnie nie słyszałaś, jak dzwoni, ja stale tak mam. Zadzwoń, chcemy się umówić" – paplała moja "przyjaciółka". Nie oddzwoniłam, nie odbierałam komórki, ale kolejnej soboty Aneta i tak zwaliła się do mojego mieszkania. Bez zapowiedzi i z upiorną córeczką.
– Napijemy się, poopalamy – trajkotała Anetka, ładując się do środka.
Zamarłam na myśl, że czeka mnie kolejne upiorne popołudnie.
– Nic z tego, moja droga – wypaliłam, nie dbając o formy. – W moim domu goście nie grzebią po szafach. Zadzwoń, kiedy obie się tego nauczycie – dodałam spokojnie i zamknęłam jej drzwi przed nosem.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!