– Nie martw się na zapas – pocieszała mnie Lidka. – Na pewno niedługo coś znajdziesz, może nawet coś lepszego...
Ja nie byłam tego taka pewna. Skończyłam 47 lat i w jednym miejscu przepracowałam... Ile to? Strach pomyśleć, prawie ćwierć wieku. Zaraz po liceum dostałam pracę w biurze firmy zajmującej się wywozem miejskich nieczystości. Kolejne kryzysy gospodarcze jakoś nas omijały. No może niezupełnie, ale w każdym razie nigdy nie martwiłam się ani o to, że firma splajtuje, ani że mnie zwolnią. A teraz straciłam tę posadę. Miałam, co prawda, odprawę i jakieś oszczędności, ale wiadomo, jak to z oszczędnościami jest. Raz ruszone bardzo szybko znikają.
Postanowiłam ostro wziąć się za szukanie pracy tuż po Nowym Roku. To chyba dobra data, taką przynajmniej miałam nadzieję. Wiedziałam, że na biuro pośrednictwa pracy za bardzo nie mogę liczyć, więc postanowiłam rozpytać się wśród znajomych. Bez skutku. Co tydzień kupowałam gazetę z ogłoszeniami o pracy, dzwoniłam i wysyłałam dokumenty. Dwa razy zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną, ale widocznie nie wypadłam najlepiej, bo nikt się nie odezwał.
Wydatków nie brakowało. Przyszedł rachunek wyrównawczy za prąd, potem za gaz, córka potrzebowała książek do nauki przed maturą. Doszło do tego, że zaczęłam robić zakupy z ołówkiem w ręku i maksymalnie zredukowałam wydatki. Co z tego, skoro nie było przychodów...
W pewien zimowy poranek wybrałam się na spacer. Chciałam odreagować. Miałam głowę pełną nieciekawych myśli, żalu do świata i siebie. W portfelu zostało mi 20 złotych. Coś tam jeszcze miałam na koncie, ale tyle co nic. Co będzie za miesiąc? Łzy bezsilności zakręciły mi się pod powiekami. Rozejrzałam się po parku, czy przypadkiem nikt na mnie nie patrzy. W oddali zauważyłam idącego o kulach mężczyznę. Nie miał jednej nogi. Nagle poślizgnął się i upadł. Byłam zbyt daleko, żeby podbiec i mu pomóc. Ale on nie potrzebował pomocy, poradził sobie doskonale sam. Wstał tak żwawo, jakby wcale nie był niepełnosprawny.
Moje kłopoty przy jego wydają się niczym – pomyślałam. Ja przecież jestem zdrowa, a jak mawiała babcia: kto ma zdrowie, ten może wszystko.
Długo siedziałam w tym parku. Analizowałam swoje dotychczasowe życie. Bilans wyszedł całkiem dobry. Od dawna dawałam sobie radę sama. Mąż odszedł, kiedy córka miała roczek. Całe życie wychowywałam ją sama. Doskonale radziłam sobie z rolą matki i pracownicy jednocześnie. Fakt, gdzieś tam zapomniałam o swoim życiu uczuciowym, ale jakoś specjalnie mi go nie brakowało. Zawsze sobie radziłam. Po każdym upadku zaraz się podnosiłam. Podobnie jak ten kaleka.
Z nowymi siłami wróciłam do domu. Podśpiewywałam, szykując obiad. Postanowiłam zrobić krokiety – są tanie i smaczne. Zawsze lubiłam gotować. To była moja pasja. Odreagowywałam przy niej stresy i poprawiałam nastrój. Niespodziewanie po południu wpadła Lidka.
– A co tu tak pięknie pachnie? – spytała od progu. – Znowu upichciłaś coś fantastycznego! Wyobraź sobie, że w najbliższy piątek mamy firmowy bankiet i nie mogę znaleźć cateringu. Wszystkie firmy gastronomiczne chcą realizować tylko duże zamówienia, a my potrzebujemy jedzenia na jakieś 15 osób.
– A co to ma być konkretnie za bankiet? – nagle jakaś myśl zaświtała mi w głowie. – Może ja bym wam coś przygotowała... Nieraz przecież przygotowywałam firmowe imprezy w dawnej pracy.
– Mogłabyś? – spytała uradowana Lidka. – Słuchaj, a może... Może zamiast bezskutecznie szukać pracy, zajęłabyś się właśnie czymś takim? Na stałe!
Od razu siadłyśmy do stołu i ustaliłyśmy szczegóły. Pod koniec rozmowy przyznałam się Lidce, że nie mam pieniędzy na zakup produktów. Wręczyła mi zaliczkę i dodała, że wierzy we mnie i że na pewno sobie poradzę.
Dwa kolejne dni upływały mi na zakupach i przygotowywaniu potraw.
W czwartkowy wieczór wszystko było zrobione. W piątek rano przyjechała po mnie Lidka. Zapakowałyśmy jedzenie do pojemników i pojechałyśmy do siedziby jej firmy. Byłam bardzo zdenerwowana, ale okazało się, że niepotrzebnie. Moje potrawy okazały się hitem. Smakowały wszystkim i właściwie to nic po nich nie zostało.
– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek do tego stopnia wylizywali talerzyki – śmiała się Lidka, pomagając mi pakować puste pojemniki.
Odwiozła mnie do domu, a ja zaprosiłam ją na kawę. Byłam w świetnym humorze, bo zdążyłam już policzyć, że na tym interesie zarobiłam na czysto całe 300 złotych! Moje pierwsze pieniądze w tym roku...
– Wiesz – zaczęła moja przyjaciółka, kiedy już siedziałyśmy przy stole – kilku klientów pytało, skąd mamy taki fantastyczny catering. Podałam im twój telefon. Chyba nie masz nic przeciwko temu? – mrugnęła do mnie łobuzersko.
– Żeby tylko na wzięciu telefonu się nie skończyło – westchnęłam.
Niepotrzebnie się niepokoiłam. Parę dni później zadzwoniła kobieta ze spółdzielni mieszkaniowej i zamówiła przygotowanie przyjęcia imieninowego na parę osób. I znowu mi się udało. Pocztą pantoflową rozeszło się, że tanio i solidnie przygotowuję drobny catering.
Z czasem zaczęłam myśleć o rozszerzeniu działalności. Znalazłam nieduży lokal ze wszystkimi udogodnieniami i niskim czynszem na dodatek. Potem pozałatwiałam wszelkie formalności, niezbędne do otworzenia własnej małej gastronomii. W swoim lokalu przygotowuję domowe obiadki i zamówienia prywatnych osób. Na razie mam salę, w której mogę pomieścić jakieś piętnaście osób. Zatrudniłam na pół etatu kucharkę. Bardzo często pomaga mi córka. I jakoś nam idzie. Prawdę mówiąc nie jakoś, ale całkiem nieźle. Jestem dumna, że nie poddałam się i znalazłam siły do działania. Czasem musi przyjść taki przełomowy moment. Od niego zaczyna się nowe życie, najczęściej na naszych warunkach...
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!