Synku, prosimy, odezwij się!

Płaczą rodzice Waldemara Szydłowskiego z Brzeska, jednej z osób znajdującej się na policyjnej liście zaginionych we Włoszech.
/ 27.10.2006 11:38
synku1.jpgBardzo chciał znaleźć pracę, a przy okazji sens życia. Udowodnić sobie i bliskim, że potrafi tym życiem pokierować. Zagranica to była jego wielka szansa. – Gdybyśmy mogli przewidzieć, jak to się skończy... – płaczą rodzice Waldemara Szydłowskiego z Brzeska, jednej z osób znajdującej się na policyjnej liście zaginionych we Włoszech.

Mijają cztery lata od czasu, gdy 30-letni wówczas Waldemar Szydłowski wyjechał do Włoch w poszukiwaniu pracy. Cztery lata oczekiwania na jakikolwiek znak życia. Cztery lata pytań bez odpowiedzi. Dlaczego przestał dzwonić? Dlaczego nie wrócił, nie prosił o pomoc, gdy działo się źle? Przecież zawsze mógł liczyć na swoją rodzinę. – Nie ma dnia, bym o nim nie myślała – wyznaje jego mama, Krystyna Szydłowska. – Nie ma takiej chwili... – splata drżące dłonie. Jest cieniem samej siebie. Przeszła dwa wylewy, cierpi na cukrzycę, schudła, ma problemy z mową. Lekarze twierdzą, że to wina stresu i radzą zmienić tryb życia. Ale co tu zmienić, skoro syna wciąż nie ma.

Chciał pokazać, że jest dorosły
Waldek jest najmłodszym z trójki dzieci państwa Szydłowskich i jedynym ich synem. – Ukochanym synkiem mamusi – uśmiecha się jego ojciec, Tadeusz Szydłowski. – Ze wszystkiego się jej zwierzał – dodaje 36-letnia Katarzyna Mleczko, siostra Waldka. – Każdy dzień zaczynali od rozmów przy kawce i papierosku. Mama wiedziała, co Waldek myśli, co czuje, a on leciał do niej z każdą sprawą. Nawet, kiedy miał 30 lat! – śmieje się.

Mimo upływu lat Waldek wciąż był małym chłopcem. Chwytał się dorywczych zajęć. Najczęściej „na czarno”. Zarobił na ubrania, drobne wydatki i odchodził. U rodziców miał wygodne i spokojne życie, choć czasem ścierał się z tatą. – Przez 40 lat byłem kierowcą w browarze. Mówiłem mu: synu, zaczep się gdzieś, znajdź swoje miejsce, bo życie mija – wspomina pan Tadeusz. – Ale on i tak zawsze robił swoje, a rodzice kochali go takim, jakim był – dodaje Kasia. Dla niej był dobrym bratem i dobrym chrzestnym jej najstarszego syna, Wiktora. Lubił chłopca, chętnie się nim opiekował, zasypywał prezentami.

Przez trzy lata Waldek był w poważnym związku. Szalał na punkcie swojej dziewczyny. – Kilka lat temu, gdy pracowałam w Belgii, przyjechał do mnie w odwiedziny. Znalazł pracę w polu, ale bardzo tęsknił za swoją sympatią. To, co zarobił, wydawał na telefony do niej. Po dwóch tygodniach nie wytrzymał i wrócił do domu. Taki właśnie był Waldek – zamyśla się Kasia. – Bardzo przeżył ich rozstanie. Traktował to jak porażkę. Nie mógł znaleźć sobie miejsca.

Ból go zmienił. Waldek dojrzał, chciał coś zrobić ze swoim życiem. Udowodnić, że jest dorosłym, 30-letnim mężczyzną. Od znajomej usłyszał o pracy w stołówce w Neapolu. Zachęcała, by przyjechał, bo to pewne zajęcie, miała wyjść po niego na dworzec. Waldek zapalił się do tego pomysłu. Mama martwiła się, czy da sobie radę, tata się cieszył – nareszcie syn się zmienia. Dał mu nawet 500 zł, za które Waldek kupił euro i bilet autobusowy w jedną stronę.

synku01.jpgObiecał, że niedługo zadzwoni
10 maja 2002 roku wyjechał busem z Kielc do Neapolu. Wziął torbę z letnimi ubraniami, trochę puszek i serków topionych. Miał wrócić za pół roku. Zadzwonił po dwóch dniach. – Był przybity. Powiedział, że nikt na niego nie czekał i nie wie, co ma ze sobą zrobić – wspomina pani Krystyna. Miał za mało pieniędzy, by wrócić do Polski, musiał więc na własną rękę poszukać jakiegoś zajęcia. Dwa tygodnie później zadzwonił na koszt rodziców. Opowiadał, że poznał kolegę i ma pracę. Prosił, by się nie martwili, i obiecał, że niedługo się odezwie. – Ktoś z nim był przy telefonie, bo Waldek coś do niego mówił – pani Krystyna milknie. Pan Tadeusz zdążył powiedzieć synowi, żeby wracał, jeśli tylko nie będzie miał za co żyć. W Neapolu widziała go jedna z sąsiadek państwa Szydłowskich, która pracuje tam od lat. Spotkała Waldka na ulicy. Był zmęczony i brudny. U niej się wykąpał, przebrał, najadł, podziękował za gościnę i zniknął.

Jakiś czas później na adres rodziców przyszła koperta adresowana przez syna. W środku był jego notes, obrazki świętych i stare rachunki z Polski. Przerażeni poszli na policję. – Nie wiedzieliśmy, co to wszystko ma znaczyć. Dlaczego odesłał swoje rzeczy? Dlaczego nie napisał do nas ani słowa? – denerwuje się pani Krystyna. Funkcjonariusze policji sprawdzili więzienia i szpitale w Neapolu i okolicy. Nigdzie nie było Waldka. Pół roku później przyszło pismo z informacją, że we Włoszech znaleziono paszport chłopaka. Ambasada odesłała go do Polski...

Nie znał życia, nie znał Neapolu
Waldek nie znał Neapolu. Przed wyjazdem nie wchodził na fora internetowe. Nikogo oprócz koleżanki, która namówiła go na wyjazd, nie pytał o pracę i życie w mieście na południu Włoch. Gdyby to zrobił, wiedziałby, że w tym uroczym dla turystów miejscu wcale nie jest łatwo o pracę nawet dla Włochów. Polaków chętniej zatrudniają okoliczni plantatorzy albo pośrednicy, którzy wywożą ich do pracy w głąb kraju. Gdyby Waldek popytał wcześniej, usłyszałby nie tylko o włoskiej mafii, ale także o albańskich, marokańskich, a nawet polskich gangach wymuszających haracze od przerażonych, żyjących w nędzy rodaków. – Waldek wierzył ludziom. Wystarczyło, że ktoś powiedział mu, że popyta o pracę dla niego, a on już się cieszył, że będzie ją miał. Niestety, nie znał życia – mówi Kasia.
Kasia, jadąc parę lat temu do Belgii, wiedziała nie tylko gdzie i za ile będzie pracować, ale przede wszystkim była pewna, że będzie zatrudniona legalnie.
– Inaczej nigdy bym się nie odważyła na wyjazd w nieznane. Co prawda nie znałam języka, ale po kilku miesiącach nieźle mówiłam po flamandzku. Dlatego nie martwiłam się, że Waldek w ogóle nie mówi po włosku. Poradziłby sobie, za to denerwowałam się, że pojechał zupełnie „w ciemno” – mówi Kasia. Podobnie jak rodzice, obawia się, że ktoś wywiózł brata do jednego z obozów pracy. – Może ten znajomy, z którym rozmawiał dzwoniąc do nas, to był jakiś handlarz ludźmi albo kapo... Może Waldek nie wytrzymał takiego traktowania... albo uciekł i jest gdzieś tam teraz bez dokumentów... – siostra Waldka gubi się w domysłach.

Najgorsze są święta bez niego
Od czterech lat wspólnie z rodzicami czeka na powrót brata. Wierzy, że któregoś dnia stanie w drzwiach, uśmiechnie się jak zwykle i znów wszystko będzie dobrze. Kasia tuli do siebie Wiktora. Chłopczyk miał półtora roczku, kiedy wujek wyjechał do pracy. Maluch długo nie mógł go zapomnieć, ciągle powtarzał „ujo aa aa”, czyli „wujek śpi”.
– Tak tłumaczył sobie jego nieobecność – mówi Kasia.
Wierzy, że kiedyś spędzą razem Boże Narodzenie. – Święta są najgorsze – wspomina przygaszonym głosem pani Krystyna. Czekała, cały czas wierzyła, że Waldek wróci na święta, podzieli się z nimi opłatkiem, usiądzie do wigilijnej kolacji. – Zawsze jesteśmy wtedy razem. Nawet kiedy Kasia pracowała w Belgii, to przyjeżdżała na święta – milknie. Pan Tadeusz od czterech lat nie przestaje myśleć o synu. – Dla wielu ludzi wygląda to tak, jakby syn chciał się od nas odciąć, a my wysłalibyśmy mu pieniądze, bilet kupili, byleby tylko wrócił – zamyśla się. – Proszę napisać, że czekamy na każdy sygnał i zawsze go przyjmiemy. Nie będziemy o nic pytać, byle tylko wrócił.

Anna Grzelczak/ Przyjaciółka

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!