W tym hotelu straszy

hotel
Wymyśliłyśmy z siostrą, że porządny hotel musi mieć swojego ducha. No i wtedy się zaczęło...
/ 03.09.2008 15:29
hotel
Dziś już nie pamiętam, czyj to był pomysł. Prowadzimy ten hotelik od początku we dwie i – trzeba przyznać – dobrze nam się współpracuje. Krysia to moja siostra cioteczna, ale wychowałyśmy się razem, więc traktuję ją jak rodzoną. Jest niezwykle obrotna, ambitna, a do tego w świecie bywała. Ostatnie lata mieszkała za granicą, podpatrzyła co i jak, więc i nowinek trochę do tej naszej agroturystyki przywiozła. A to żeby żurawia ustawić, a to żeby w Internecie zamieścić naszą ofertę. Ja nie mam głowy do takich rzeczy. To ona również stwierdziła pewnego dnia:
– Musimy dać się zauważyć, nasz hotelik bowiem niczym szczególnym się nie wyróżnia. Co z tego, że stary, takich na Lubelszczyźnie dziesiątki. Nasz musi być wyjątkowy, jedyny!
Rozejrzałam się z powątpiewaniem po wnętrzu: owszem, barwne wełniane kilimy jeszcze przez babcię tkane, meble stylizowane na stare lampy z mosiądzu, ale żeby to nas tak zaraz wyróżniało, to bym nie powiedziała.
– Co tak nosem kręcisz, wymyśliłam prawdziwą bombę. W naszym hotelu straszy!
Początkowo nawet się przestraszyłam, bo ja do takich rzeczy nie przywykłam, ale Kryśka z miejsca mnie wyśmiała:
– Na niby tylko straszy. Rozreklamujemy i powiemy, że tu jest duch. Ludzie będą walili drzwiami i oknami.

Trzeba przyznać, że na początku wydało mi się to trochę niemądre – ludzie na urlopie chcą chyba odpocząć, a drżeć ze strachu przed duchami. I tym razem jednak okazało się, że Kryśka miała rację. Wystarczyło, że kilka razy powiedziała w sklepie, że jakoś dziwnie podłoga u nas skrzypi, że drzwi się same otwierają, a już ludzie zaczęli dzwonić i pytać, czy to ten sławny hotel, w którym jest duch. W dwa miesiące później po raz pierwszy miałyśmy komplet gości.
Pewnie, że na początku miałam stracha. Z takimi rzeczami się nie żartuje, tego uczono mnie jeszcze, jak byłam mała. Potem jednak jakoś się przemogłam. To tylko zabawa, powtarzałam sobie. A pieniądze się przydadzą.
Nagrałyśmy na płytę sztuczne wycia, trzaski i skrzypienie otwierających się drzwi... A nawet pewnej nocy powiesiłam prześcieradła tak, że niby to ktoś przez okno zagląda.

To wszystko sprawiło, że w naszym hoteliku zrobiło się jakoś tak mrocznie i strasznie. Niby wiedziałam, że to iluzja, że nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, ale bałabym się tutaj zasnąć. Wcześniej nieraz lubiłam się położyć latem w pokoju dla letników i wyobrażać sobie, że i ja jestem na wczasach, ale teraz nie miałam na to ochoty. Ledwie co sprzątnęłam, uwinęłam się i uciekałam. Obco jakoś tam było, inaczej.
Ludziom jednak to się podobało. Wieść rozniosła się szybko i gości nam przybywało. Przyjeżdżali z aparatami fotograficznymi, dyktafonami... Niby nikt nie wierzył, niby każdy sobie żarty stroił, ale jak raz i drugi nasz poczciwy Mruki zaszczekał, to niejedna wczasowiczka w nocy dzwoniła po taksówkę.
Ta jednak nie dzwoniła. Zamówiła pobyt z pół roku wcześniej. Od razu ją zapamiętałam, bo mało kto, tak teraz robi, w końcu to nie jest jakiś wielki hotel. Z miejsca zapowiedziała również, że przyjedzie z kotem.
– Bardzo proszę, jesteśmy otwarte na zwierzęta – trajkotała na recepcji Krysia, a ja tylko przewracałam oczami, bo w końcu klient nasz pan, ale o ile to będzie więcej do sprzątania.

Wygląd pani Małgorzata, bo tak kazała się do siebie zwracać, miała wyjątkowy.
Fioletowa suknia jak z ubiegłego wieku, wielki kapelusz i długie rękawiczki, choć przecież zimno nie było. No i te włosy: rude, długie loki. W jej wieku! Prawdziwy cudak! Pamiętam, że jak niosłam jej walizki, to nie mogłam się nadziwić, takie były ciężkie.
– Kamieni nawiozła czy jak? – mruknęłam nawet do Krysi, ale co mnie to w końcu obchodzi.
Tak się złożyło, że tej nocy, kiedy zjechała pani Małgorzata, innych wczasowiczów w hoteliku nie było. Mimo to moja wspólniczka postanowiła "uprzyjemnić" pobyt naszemu gościowi, bo straszyło całą noc. Jak nie był to skowyt psa, to piszczenie myszy lub skrzypienie drzwi. Sama oka nie zmrużyłam. Następnego dnia rano poskarżyłam się od razu Krysi:
– Przesadziłaś wczoraj w nocy, spać nie mogłam, musiałaś to wszystko naraz włączyć?
Poczułam się trochę nieswojo, gdy Krysia zrobiła wielkie oczy:
– Nie było mnie tu wczoraj, pojechałam do syna!

Początkowo się zlękłam, ale szybko zapomniałam o tym zdarzeniu. Z aparaturą wiadomo jak jest – strzelba potrafi raz w roku sama wystrzelić, a co dopiero odtwarzacz. Włączył się i tyle. Nie byłam jednak zachwycona, kiedy pani Małgorzata przedłużyła pobyt o dodatkowe dwa tygodnie. Niby płaciła dobrze, ale ponury był z niej gość, zawsze taka zamyślona, pogrążona w swoich myślach. Inni zeszli, pogadali, a ona tylko wypiła czarną kawę i biegła do siebie, jakby kto tam na nią czekał. Nigdy nie widziałam, żeby cokolwiek jadła albo z kimś rozmawiała. Tym bardziej byłam zaniepokojona, gdy pewnego dnia nie zastałam jej rano w pokoju. Wszystko wyglądało tak jak zawsze, nawet jej kocur przeciągał się na poduszce, ale po rudowłosej lokatorce nie było ani śladu. Tylko wiatr bawił się firanką w otwartym oknie.
Zaalarmowałam od razu Krysię i razem uradziłyśmy, że czekamy do południa, a jak pani Małgorzata się nie zjawi, wzywamy policję. Udawałam, że jestem opanowana, ale wszystko to było zbyt przerażające, bym mogła myśleć logicznie. Dziwne zachowanie rudego gościa, powtarzające się co noc efekty dźwiękowe, których – tego już byłam pewna – żadna z nas nie włączała... Bałam się na głos wypowiedzieć swoje myśli. Krysia też chyba miała podobne obawy, bo w pewnym momencie westchnęła:
– Głupi to jednak był pomysł z tym straszeniem. Po co to komu, musimy z tym skończyć.
Minęła dwunasta, pierwsza, a potem druga. O czwartej wiedziałyśmy już, że nie ma na co dłużej czekać. Zawiadomiłyśmy policję o zniknięciu pani Małgorzaty. Policjant nawet żartował, że może wybrała się na randkę nad pobliskie stawy. Szybko jednak zmienił ton, widząc nasze ponure i przerażone miny. Obiecał wszcząć poszukiwania przed upływem przepisowych dwudziestu czterech godzin.

Tego dnia postanowiłyśmy, że nie wracamy na noc do hoteliku. Nie miałyśmy odwagi spojrzeć sobie w oczy, ale obie myślałyśmy o tym samym... Noc była ciemna, bez żadnej gwiazdy.
Zatrzymałyśmy się u syna Krysi, który wprawdzie nie chciał słyszeć o duchu, którego się boimy, ale chętnie przyjął matkę i ciotkę do siebie.
– Rano pójdziemy i sprawdzimy, co się dzieje – stwierdziła Krysia.
Zapadłam w niespokojny sen pełen kotów i kobiet o rudych lokach.
Gdy nastał świt, nieśpieszno było nam wrócić do hotelu. Co jednak robić?
W końcu to nasz gość i naszym obowiązkiem jest sprawdzić, co się z nim dzieje. Tym bardziej, że w dzień wszystko nie wyglądało tak strasznie. Z daleka zobaczyłyśmy plątaninę kabli, którą ktoś nieudolnie ukrył w naszych rabatkach.
– Czyżbyśmy miały konkurencję w straszeniu? – zażartowała Krysia i od razu poczułyśmy się raźniej.
Niestety trwało to zaledwie chwilę. To co zobaczyłyśmy, załamało nas kompletnie. Nasz hotelik był jedną wielką ruiną. Drzwi wyważone, schody porąbane jakby siekierą, wszystkie szafy pootwierane, a zawartość wyrzucona na podłogę. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić: na schodach leżała ruda peruka.
Tego było za wiele. Obie z piskiem uciekłyśmy, nie oglądając się za siebie. Drżałyśmy przerażone. Tych zniszczeń nie mogła dokonać ludzka ręka!

Tego dnia plotka o strasznej karze, która spotkała właścicielki hotelu z duchami, obiegła całą wioskę. Ludzie jak ludzie, niektórzy nam współczuli, niektórzy się cieszyli, że dostałyśmy za swoje. Nikt jednak wolał się do nas nie zbliżać, bo nie wiadomo, czy i jego domu nie odwiedzi rude widmo. Siedziałyśmy więc same przed domem sołtysa i z przerażeniem patrzyłyśmy w stronę naszego hotelu, nie śmiąc nawet myśleć, co będzie dalej. Przecież takiej rudej zjawie to różne rzeczy mogą przyjść do głowy. Ktoś tam słyszał, że jednego to dusiło, a inny... Po dwóch godzinach głowa pękała mi jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia, kiedy to martwiłam się zniknięciem gościa.
Nagle martwą ciszę przerwała wesoła melodyjka komórki Krysi.
– Pani Lesiakowa? – poznałam od razu głos miejscowego komendanta policji – proszę zgłosić się na komisariat. Ktoś tu na was czeka.
Oczywiście, poszłyśmy. Tego, co zobaczyłyśmy w miejscowej komendzie, nie zapomnę do końca życia. Za barierką dla tymczasowo aresztowanych siedział nasz duch – pani Małgorzata. Teraz tylko nieco odmieniona. Zamiast rudej peruki miała krótkie blond włosy, co od razu odejmowało jej kilka lat. No i nie była ubrana jak duch w swoją fioletową suknię, tylko w dżinsy i granatową koszulę.
– To wy, wy mi ukradłyście kota! – oskarżyła nas, ale my nie zamierzałyśmy jej słuchać.

Pani Małgorzata, oczywiście, wcale nie miała tak na imię. Naprawdę nazywała się Jadwiga i mieszkała niedaleko stąd, w Zamościu. Pracowała tam jako gosposią u pewnej bogatej rodziny. I tak się złożyło, że opowiedzieli jej o swojej sąsiadce, która spędziła cudowny weekend – przy tych słowach poczułyśmy się dumne – w tajemniczym hotelu.
Jadwiga była znana zamojskiej policji nie od dziś. Postanowiła wynająć pokoik w naszym hotelu i sprawić wrażenie, że nie jest z tego świata. Trzeba przyznać, że dałyśmy się nabrać na całkiem tanie chwyty, zresztą te same, które my stosowałyśmy. Jakieś nagrane wycia, trzaski, tajemnicze kroki... To wszystko miało nas przerazić. I, trzeba przyznać, spełniło swoją rolę. Pani Jadwiga widziała z każdym dniem, że coraz bardziej chcemy się jej pozbyć. Tym chętniej więc przedłużyła pobyt o kolejne dwa tygodnie i przygotowywała się do planowanej od dawna akcji – jej zniknięcie miało nas tylko wywabić z domu! Gdy szalałyśmy z niepokoju, ona najzwyczajniej w świecie oglądała brazylijski serial u koleżanki w sąsiedniej wsi!

Po naszych minach Jadwiga mogła być pewna, że nie wrócimy na noc do domu. Miała wtedy mnóstwo czasu, by przeszukać hotel i wynieść co cenniejsze przedmioty. Nie przewidziała tylko jednego – sądziła, że w swoim przekonaniu, iż jest nieziemską istotą, pójdziemy tak daleko, że zdoła nam wmówić, że nigdy nie istniała i będziemy bały się komukolwiek wspomnieć o właścicielce rudej peruki. Tak się jednak nie stało. Choć nieprzytomne z przerażenia zachowałyśmy się tak, jak należy – zawiadomiłyśmy policję o jej zniknięciu i przekazaliśmy rudy dowód. Dalej nie było już trudno. Po odciskach palców zidentyfikowano panią Jadwigę. Kilka godzin później ją znaleziono.
Nie odzyskałyśmy wszystkich pamiątek. Pani Jadwiga tłumaczyła się, że sprzedała nasz stary złocony lichtarz, nim złapała ją policja. My jesteśmy przekonane, że to nieprawda. Któż to jednak dojdzie, jak było. Musimy zadowolić się tym, co mamy.
A mamy dużo. Przede wszystkim pięknie położony rodzinny hotel o niezwykłej atmosferze. I na pewno, aby go rozreklamować, nie będziemy już przywoływać ducha. Sami zobaczcie, że nie ma o nim mowy w naszych ulotkach i folderach reklamowych.
Na pewno nie przyznam się Krysi, że czasem, gdy położę się spać, to tak strasznie skrzypi podłoga na parterze i widzę jakby smugę światła od latarki... A może mi się po prostu zdaje – właściciele starych hotelików ponoć czasem tak mają...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA