– Nie święcimy pokarmów i palm – mówi 37-letni Wojciech Rudkowski, proboszcz parafii w Radomiu. – Wielkanoc rozpoczynamy niedzielnym nabożeństwem. Ponieważ nasza parafia jest duża, najpierw spotykamy się z wiernymi z okolic Radomia, a później z Kielc – tłumaczy 32-letnia pani Katarzyna. Między nabożeństwami jedzą wielkanocne śniadanie, na które pani Katarzyna podaje murzynka – danie z terenów jej rodzinnego Śląska Cieszyńskiego. Murzynek to ciasto drożdżowe wyrabiane z mąki razowej i tzw. wędzonki, czyli wody po gotowanej szynce lub boczku, z mięsnym farszem. Przy śniadaniu pastor i pani diakon czytają historię wielkanocną razem z córkami, sześcioletnią Kornelią i półtoraroczną Anielką.
W poniedziałek po nabożeństwie do dzieci przychodzi "zajączek". W Radomiu wygląda to tak, że wszystkie maluchy biegną do ogrodu parafialnego szukać ukrytych w trawie czekoladowych jajeczek. To pomysł pastora i pani diakon. Oni także wymyślili, by w niedzielę po świętach spotykać się z parafianami na Poranku Wielkanocnym, na którym obok ciast główne danie to jajecznica. Oprócz śniadania są też występy młodzieży i kościelnego chóru.
Chciałam pracować w kościele
Pani Katarzyna jest diakonem, czyli niższym duchownym, który może udzielać chrztu czy uczyć religii.– Dziękuję Bogu, że robię to, co kocham – mówi pani diakon. – Odkąd pamiętam, zawsze chciałam pracować w kościele.
Jednak wtedy, kiedy zdawała na studia teologiczne, kobiety mogły pracować wyłącznie w administracji kościelnej i pani Katarzyna chcąc nie chcąc przygotowywała się do tej roli. Wszystko zmieniło się kilka lat temu. – W 2001 roku, dokładnie pierwszego kwietnia, zostałam wyświęcona na diakona – uśmiecha się pani Katarzyna.
Przyznaje, że gdyby mąż nie był księdzem, trudno byłoby jej połączyć pracę w kościele z życiem rodzinnym. Z obowiązkami wobec bliskich i parafian. – Nie każdy mąż zrozumie, że praca żony diakonki nie jest zajęciem od godziny do godziny. Musimy być zawsze, gdy ludzie nas potrzebują. Wspierać ich, wysłuchiwać, wskazywać drogę – wyjaśnia pani diakon, a pastor dodaje: – Tak samo niełatwo jest być żoną księdza. Jedziemy na wakacje, a tu trzeba wracać, bo któryś z parafian odchodzi. Moja żona to rozumie.
Podobnie jak mąż, pani Katarzyna wygłasza kazania. W Radomiu robi to rzadziej, ale w poprzednim miejscu pobytu, w Elblągu czy Łodzi, często zastępowała męża. – I byłam traktowana przychylnie – wspomina. Zawsze długo przygotowuje się do kazania. Najpierw sama musi zrozumieć to, co chce przekazać wiernym z Pisma Świętego. Pisze szkic, do którego – w przerwach między zajęciami a opieką nad córkami – dodaje swoje przemyślenia i wnioski. Pracuje wieczorem, kiedy dziećmi opiekuje się mąż.
To nasz drugi dom
Dla ich córek kościół jest miejscem, w którym rodzice głoszą kazania, a idą do pracy wtedy, gdy schodzą do kancelarii na parterze plebanii. Kiedy pracują przy komputerze, odbierają telefony i rozmawiają z parafianami. – Mężczyźni wciąż się mnie wstydzą. Traktują głównie jak kobietę, a nie osobę duchowną, i wolą rozmawiać z mężem. Ale kobiety chętnie mi się zwierzają – mówi pani diakon.
Wielkanoc jest również najważniejszym świętem w kościele prawosławnym. – To święto świąt – mówi ksiądz Jan Jakimiuk, 33-letni proboszcz parafii prawosławnej w Piotrkowie Trybunalskim. Ponieważ parafia liczy zaledwie 68 wiernych, proboszcz przeniósł na tutejszy grunt zwyczaje podpatrzone na praktykach w Holandii. W niedzielę po nabożeństwie wszyscy idą na plebanię, na wspólne wielkanocne śniadanie. Wcześniej przynoszą talerze, sztućce, wędliny, chleb i jajka. Zaś w czasie nabożeństwa ksiądz Jan obdarowuje ich pomalowanymi przez żonę pisankami.
27-letnia Elżbieta Jakimiuk, dla parafian – matuszka, czyli matka, zgodnie z prawosławną tradycją piecze też specjalny, pszenno-drożdżowy chleb – artos. Proboszcz święci go w cerkwi i tam przechowuje do następnego nabożeństwa, po którym dzieli go między wiernych. Artos nawiązuje do baranka, którego Żydzi spożyli przed wyjściem z Egiptu. Jest symbolem zmartwychstania i uwolnienia od grzechów.
Zrozumiałam, co to znaczy być żoną
Oboje pochodzą z Podlasia. Pobrali się, zgodnie w wymogami kościoła prawosławnego, jeszcze przed jego święceniami na księdza. Gdyby przyjął je jako kawaler, musiałby pozostać w celibacie. Piotrków Trybunalski jest pierwszą parafią, na którą skierowano ich po święceniach księdza Jana. – Na początku bardzo tęskniliśmy za rodzinnymi stronami, ale teraz, po siedmiu latach, czujemy, że tutaj jest nasz dom – uśmiecha się pani Elżbieta. W Piotrkowie przyszedł na świat ich drugi syn, Eliasz, a dwa i pół miesiąca temu trzeci, Igor. Tylko najstarszy, ośmioletni Dawid urodził się na Podlasiu. – Tu zrozumiałam, co to znaczy być żoną księdza – opowiada pani Elżbieta. – Nauczyłam się przyjmować ludzi i rozmawiać z nimi. Wiem, reprezentuję męża, dlatego nigdy poza domem nie zwracam się do niego inaczej niż batiuszka. Bo wtedy mój mąż jest dla mnie księdzem i ojcem, tak samo jak dla innych parafian.
Sprzeczamy się jak każde małżeństwo
Mimo swojej delikatności, pani Elżbieta jest silną i niezależną kobietą. Studiuje w Wyższej Szkole Handlowej. W przyszłości chciałaby pracować w administracji.
Nie zwierza się koleżankom ani parafiankom. Jeśli chce z kimś porozmawiać, to dzwoni do mamy, bo matuszce nie wypada opowiadać o prywatnym życiu proboszcza. – Czasem się pokłócimy, jak to w małżeństwie. Ale nie krzyczymy na siebie ani nie milczymy godzinami. Zbyt dużo mamy zajęć – mówi pani Elżbieta. Ona pomaga mężowi w cerkwi i w czasie spotkań z parafianami, a on jej w domu. – Zajmuje się synami. Karmi, przewija i usypia Igora. Wspaniale gotuje, ale sprzątanie nie jest jego mocną stroną – uśmiecha się pani Elżbieta.
Tekst: Anna Grzelczak
Zdjęcia: Krzysztof Wojda
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!