Wigilijne czary

Wigilijne czary
Pojawienie się Zenka w naszym domu, zmieniło całkowicie życie moje i Julki.
/ 14.04.2008 13:42
Wigilijne czary
Ofiarowane dobro zawsze wraca do nas w dwójnasób. Nawet jeśli obdarowanym jest zwykły kundelek.
Mamuniu, proszę, proszę... Niech z nami zostanie. Ja tak bardzo chciałam mieć pieska – moja ośmioletnia Julka błagalnie patrzyła na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczętami.
Mówiła, że ją sobie wybrał, jeszcze na ulicy. Szedł za nią przez podwórko, do klatki, aż na nasze drugie piętro i co miała zrobić? Zazwyczaj, kiedy robiła taką niewinną minkę, niczego nie byłam jej w stanie odmówić. Ale teraz nie miałam czasu na dyskusje o psie. Przecież była Wigilia, a ja jeszcze nawet karpia nie oprawiłam. Tymczasem pomocy znikąd. Wychowywałam Julkę sama. Jej ojciec nigdy nawet nie chciał zobaczyć własnego dziecka. A wydawało mi się, że jest miłością mojego życia... Na wieść
o ciąży wpadł we wściekłość.
– Przecież umawialiśmy się, żadnych dzieci! Tak? Dam ci pieniądze i masz zrobić z tym porządek – rzucił ze złością i wybiegł z domu.

Nie pamiętam, żebyśmy się na coś takiego umawiali, ale to nie było istotne. W tamtym momencie wiedziałam już, że nie chcę wiązać się z tym człowiekiem. No i zrobiłam porządek, ale nie tak jak sobie tego życzył. To jego wyrzuciłam z mego życia. A Julkę zostawiłam. I nigdy nie żałowałam tej decyzji.
Gdzieś tam, w podświadomości mimo wszystko czułam się trochę winna, że Jula nie ma taty. Zwłaszcza, gdy zaczęła o niego pytać. Przecież nie mogłam powiedzieć, że tata jej nie chciał... Starałam się wszelkimi sposobami zrekompensować małej brak ojca i wielokrotnie zgadzałam się na jakieś jej fanaberie.

No, ale na miły Bóg, nie pies! W naszym czterdziestometrowym mieszkaniu? No i kto będzie się nim zajmował?
– Ja zawsze będę z nim wychodzić. I karmić go będę, i czesać – jęczała moja córka, czytając mi w myślach.
Czesać? Toż tu nie ma czego czesać! Spojrzałam uważnie na zabiedzoną psinę. Małe to-to było, niewyględne jakieś. Całe białe z ciemnym kubraczkiem na grzbiecie i oklapniętymi brązowymi uszkami. Nóżki jakieś cieniutkie. No, piękny to on na pewno nie był, ten kundelek. Tylko te oczy... Duże, mądre. Patrzyły na mnie równie błagalnie, jak oczy mego dziecka. Wiadomo, nie zostawię psa na mrozie...
– No dobrze, niech zostanie na święta, a potem damy ogłoszenie o znalezisku i zobaczymy – westchnęłam. – Może nam coś powie w noc wigilijną? – przytuliłam uszczęśliwioną Julę.

Nakarmiłyśmy Zenka, bo tak nie wiedzieć czemu Jula nazwała znajdka i zajęłam się przygotowaniem wigilii. Nazajutrz Jula przybiegła do mojego łóżka z samego rana.
– Mamusiu, mamusiu. Zenek naprawdę przemówił. Powiedział, że dziękuje nam, że go przygarnęłyśmy, że będzie wierny i nie będzie brudził – fantazjowała. – I jeszcze powiedział, że przyprowadzi mi tatusia.
Przytuliłam w milczeniu moje dziecko. Jak bardzo musi tęsknić za ojcem – pomyślałam ze smutkiem.

To wszystko wydarzyło się dokładnie dwa lata temu. Po świętach dałam ogłoszenie o znalezieniu psa, ale nikt się nie zgłosił. Cóż, Zenek nie był rasowy i pewnie dawni właściciele wyjechali gdzieś daleko na święta i zwyczajnie zostawili go na pastwę losu "zapominając" o psie. Zenek zadomowił się i już po tygodniu nie wyobrażałam sobie jak mogłyśmy funkcjonować bez niego. Jula dotrzymała słowa, zawsze wyprowadzała psa i opiekowała się nim. Tamtego dnia, w kolejną wigilię, też tak było.
– Mamo, wychodzę z psem. Przejdziemy się trochę i zaraz wracam – wołała wkładając kurtkę.
– Dobrze, tylko za długo nie biegajcie. Pomożesz mi trochę przy wigilii – pocałowałam ją w policzek.
I tyle ją widziałam. Zajęta w kuchni, nie zwróciłam początkowo uwagi, że Julka coś długo nie wraca.

Kiedy w końcu się zorientowałam, zaczęłam wyglądać przez okno. Zdenerwowana już nakładałam płaszcz, żeby jej poszukać, kiedy wpadła zapłakana do domu.
– Mamusiu, Zenek zginął! – zanosiła się od płaczu.
– Jak to zginął? A gdzie ty byłaś?
– Rozmawiałam z Asią z drugiego piętra, a on obwąchiwał krzaczek i tak po prostu zniknął. Szukałam wszędzie. Mamusiu, może ktoś go porwał.
Nie było rady. Ubrałam się szybko i ruszyłyśmy na poszukiwania. Ale choć obeszłyśmy całe osiedle, psa nigdzie nie było. Wróciłyśmy do domu z niczym.
Wigilia była bardzo smutna. Julka cały czas popłakiwała, mnie też było jakoś markotno. Przecież brakowało jednego członka rodziny...

Było już dobrze po dwudziestej pierwszej, zdążyłam posprzątać po wigilijnej kolacji, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Julka od razu rzuciła się otwierać. O mało nie przewrócił jej... Zenek, który podskakiwał na swoich krótkich nóżkach, usiłując dosięgnąć twarzy Julki, oczywiście, żeby ją polizać. Za nim w progu pojawił się postawny mężczyzna, trzymający na smyczy cocker spaniela.
– Ja bardzo przepraszam, że tak późno, ale pomyślałem, że skoro ten sympatyczny piesek ciągnie mnie właśnie do tych drzwi, to pewnie wie, co robi – uśmiechnął się, obserwując powitanie Zenka z moją córeczką.
Okazało się, że w czasie gdy był na spacerze z Sabą, swoją suką, nagle przyplątał się Zenek. Pan Karol, bo tak miał na imię, rozglądał się za właścicielem, ale nikogo w pobliżu nie było.
– Pokręciłem się jeszcze z piętnaście minut i już chciałem wracać – opowiadał już przy herbacie pan Karol – Ale przecież nie zostawię psa w Wigilię na ostrym mrozie. Wziąłem do domu, a on wcale nie protestował.
Ale po kolacji Zenek stanął przy drzwiach i zaczął w nie drapać, piszczał przy tym okropnie.
– Myślałem, że chce na wieczorny spacer, wziąłem więc Sabę i poszliśmy.
A ten, wyobrazi sobie pani, ciągnie przed siebie, oglądając się, czy za nim idę. No i zaciągnął aż tutaj.

I tak poznałam Karola, mojego męża. Ale zanim został mężem, wiele się jeszcze wydarzyło. Najpierw spotykali się z Julką na "psich" spacerach, na które i ja chętnie zaczęłam wychodzić. Karol mieszkał dwie przecznice dalej i był zdeklarowanym kawalerem. Do czasu... Moje dziecko od początku pokochało go miłością absolutną, a ja... No cóż, zaiskrzyło między nami chyba na trzecim spacerze, kiedy zaprosił mnie z Zenkiem na herbatkę w ramach rewanżu.
A potem ja się zrewanżowałam, a potem znowu on. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że fajnie jest wypijać taką herbatkę wspólnie z samego rana, zaraz po przebudzeniu. A potem Julka powiedziała, że chciałaby być druhną na naszym weselu.

No i teraz będzie trzecia wigilia, odkąd przygarnęłyśmy Zenka. To będzie niezwykła kolacja. Kiedy całe towarzystwo wróci ze spaceru, zasiądziemy do stołu, a gdy będziemy się łamać opłatkiem powiem im, że odtąd będzie nas... szóstka. No bo tak: Jula, Karol, ja, Zenek, Saba i... ciekawe, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka? Julka powie, że to wigilijne czary. Bo rok temu, kiedy Zenek szczęśliwie do nas powrócił, wlokąc za sobą Karola, nazajutrz po wigilii powiedziała.
– A wiesz mamusiu, że on znowu rozgadał się w nocy. No wiesz, Zenek przemówił ludzkim głosem.
– Naprawdę? A cóż takiego tym razem ci powiedział?
– Rozmawialiśmy o tym, że ciężko jest być jedynakiem i przydałby się jakiś braciszek.
Roześmiałam się wtedy serdecznie. No bo w to, że Zenek gada ludzkim głosem to naprawdę ciężko mi uwierzyć, ale to, że marzenia mojej córki materializują się jedno po drugim, to po prostu fakt. Chociaż, może i z tymi wigilijnymi czarami jest coś na rzeczy?

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA