Zaburzenia SI - Choroby dziecięce - Rozwój dziecka

płaczące dziecko fot. Fotolia
Zaburzenia SI to nie jest kolejny modny temat – to zupełnie realny problem coraz większej liczby dzieci.
/ 02.02.2017 12:03
płaczące dziecko fot. Fotolia

Te niegrzeczne, dziwne, płaczliwe dzieci

Wyobraź sobie, że każde ubranie drapie cię tak, jakby było uszyte z kolczastego drutu. Że cierpisz – dosłownie! – gdy czujesz zapach zupy albo perfum. Że nie jesteś fizycznie w stanie znieść trochę głośniejszych dźwięków. I jeszcze dołóż do tego, że masz mniej więcej dwa lata, więc nie umiesz opisać dorosłym, co się z tobą dzieje. Słaba wizja, prawda? Najsłabsze jednak jest to, że dzieci z zaburzeniami SI nie muszą sobie tego wszystkiego wyobrażać, bo znają to wszystko z własnego doświadczenia.

W dzieciństwie nie cierpiałam tych wszystkich zabaw, które lubiły inne dzieci. Płakałam na huśtawce, na zjeżdżalni brakowało mi tchu, karuzela to było coś najgorszego na świecie. Wydawało mi się, że jestem dziwolągiem, zresztą innym dzieciom, a nawet mojej mamie też tak się wydawało. – Póki nie poszłam na studia na pedagogikę i nie dowiedziałam się, że miałam klasyczne zaburzenia integracji sensorycznej.  

– mówi 28-letnia Marta

Gdyby Marta dorastała w naszych czasach, to pewnie jej rodzice, zamiast nazywać ją niezdarą, beksą, tchórzem czy dziwolągiem, poszliby z nią do pedagoga albo psychologa dziecięcego i dowiedzieliby się, że wszystkie lęki i dziwactwa Marty wynikają z nieprawidłowej pracy układu przedsionkowego (a mówiąc prościej, zmysłu równowagi). I że te nieprawidłowości można leczyć, tak samo jak wszystkie inne zburzenia integracji sensorycznej.

Słowo-klucz: integracja

Specjaliści od integracji sensorycznej lubią porównywać ludzki mózg do komputera. Dane do mózgu dostarczają zmysły: wszystkie bodźce, jakie do niego docierają poprzez nasze oczy, uszy, nos, kubki smakowe na języku czy receptory czuciowe w skórze są zapisywane i przetwarzane. Wszystko jest dobrze, póki mózg radzi sobie z organizowaniem danych i póki zmysły działają jak powinny. Kłopoty zaczynają się wtedy, jeśli na linii zmysł-mózg coś się rozstroi.

Pół wieku temu tym rozstrojeniem zainteresowała się amerykańska psycholog, dr Anna Jean Ayers. Odkryła, że „dziwne” zachowania dzieci często mają wspólny mianownik: kłopoty z układem dotykowym, przedsionkowym (odpowiada za zmysł równowagi) albo proprioceptywnym (odpowiada za tzw. czucie głębokie). Jeśli te układy w mózgu nie działają harmonijnie ze sobą albo nie przetwarzają prawidłowo danych płynących od zmysłów (odbierają bodźce za silnie albo za słabo), dziecko może zachowywać się odmiennie niż jego rówieśnicy. Jej odkrycia były podstawą teorii integracji sensorycznej.

Najczęstsze objawy zaburzeń integracji sensorycznej:

  1. Nadwrażliwość na bodźce – albo przeciwnie: zbyt mała wrażliwość
  2. Trudności w skupieniu uwagi – często błędnie diagnozowane jako ADHD
  3. Zaburzenia równowagi i koordynacji ruchowej: dziecko często się potyka, wpada na ściany, nie mieści się we framudze itd.
  4. Opóźniony rozwój mowy
  5. Zaburzony poziom aktywności ruchowej: dziecko jest powolne, nie lubi zabaw ruchowych albo odwrotnie: nie jest w stanie usiedzieć nawet minuty w jednym miejscu
  6. Nadmierna agresja, impulsywność. Zaburzenia SI to częsta dolegliwość u tzw. niegrzecznych dzieci.

Pierwsze objawy zaburzeń zwykle występują już u niemowląt, ale najwyraźniejsze są u przedszkolaków. Na pewno powinno nas zaniepokoić, jeśli dziecko unika typowych dziecięcych zabaw (tak jak było w przypadku Marty), często płacze z błahych (dla nas) powodów, mruży oczy w jasnym pomieszczeniu (nadwrażliwość na światło to typowy objaw zaburzeń SI), nie je nic innego niż papki (nadwrażliwość dotykowa), nie jest w stanie skupić się nawet na minutę. Rodzice, którzy się łudzą, że dziecko samo wyrośnie z tych „dziwactw”, popełniają wielki błąd. Nieleczone zaburzenia integracji sensorycznej nie tylko nie przejdą same z siebie, lecz także w miarę dorastania dziecka niszczą jego poczucie własnej wartości.

Do dzisiaj słyszę w głowie te wszystkie niezdary i fajtłapy, jakimi określali mnie nie tylko nauczyciele i rówieśnicy, lecz także moi rodzice, nauczyciele. I nawet jeśli sobie tłumaczę, że to wynikało z ich bezradności, to i tak nie umiem pozbyć się poczucia krzywdy – To oni byli dorośli. To oni powinni dostrzec, że to nie ja jestem problemem, ale raczej, że to ja mam problem.

- mówi Marta

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA