Był styczniowy poniedziałek. Na dworze minus pięć, w agencji – upał. Pracowaliśmy wtedy nad reklamą kawy. Poważny klient, duże pieniądze i sporo roboty. Tego dnia miałam tysiące spraw do załatwienia i jeszcze spotkanie na mieście. Na dodatek już byłam spóźniona. Chwyciłam dokumenty pod pachę i biegiem ruszyłam do windy. Wychodząc, zahaczyłam o próg i nagle bum!
– Nic się nie stało?
Spojrzałam w górę. Para niebieskich oczu przypatrywała mi się z lekkim rozbawieniem. Przez chwilę gapiłam się w nie jak zahipnotyzowana. Nie wiedziałam nic o ich właścicielu, ale nie protestowałabym, gdybym znowu kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji...
– Nie, nie, dziękuję – oprzytomniałam wreszcie i wydostałam się z jego objęć.
– Cała przyjemność po mojej stronie – rzucił ze śmiechem, pomagając mi zebrać rozsypane dokumenty.
Tego dnia spotkaliśmy się raz jeszcze.
Ledwo wróciłam do biura, szef wezwał mnie do siebie.
– Przyszedł nowy fotograf na sesję, czeka w studio, wprowadź go w szczegóły.
W studio panował półmrok, ale i tak rozpoznałam go od razu. Przy statywie stał mój wybawca. Był wyraźnie zaskoczony.
– Bez obaw, tym razem nie rzucę ci się
w objęcia – zażartowałam.
– Nie miałbym nic przeciwko temu – odpowiedział przyjaźnie.
Przez następne dwa tygodnie pracowaliśmy razem. Zadaniem Marcina było stworzenie idealnego zdjęcia "najlepszej kawy na świecie", a ja miałam mu w tym pomóc. Z asystentki wiecznie niezadowolonego szefa zostałam asystentką sympatycznego fotografa. Cieszyła mnie ta odmiana. Na potrzeby sesji parzyłam dziesiątki kaw dziennie, zmieniałam filiżanki, mierzyłam światło, a Marcin fotografował.
Po sesji otwieraliśmy na oścież okno. Aromat kawy ustępował mroźnemu powietrzu. Pochyleni nad wielkim stołem oglądaliśmy stykówki, aby z setek ujęć wspólnie wybrać najlepsze.
– Może to? – pytał Marcin.
– Niezłe, ale ja mam lepsze. Spójrz – podsunęłam mu moje zdjęcie.
Jasną porcelanową filiżankę wypełnioną po brzegi ciemnobrunatną kawą spowijała lekka mgiełka.
– Prawie czuje się ten zapach.
Spojrzał na mnie ze szczerym uznaniem i skwitował:
– Masz oko.
– I nos – dodałam.
Marcin nie był typem uwodziciela, ale niewątpliwie należał do facetów, którzy potrafią zawrócić w głowie każdej kobiecie, zupełnie się o to nie starając. Dowcipny, inteligentny, szarmancki. Miał w sobie to coś... Mieszankę chłopięcego uroku i męskiej dojrzałości. Po kilku dniach nie wiedziałam już, co mocniej mąciło mi w głowie: nadmiar kofeiny czy jego obecność? Kiedy spotkaliśmy się na ostatniej sesji, żałowałam, że czas biegł tak szybko.
– Powinniśmy to uczcić... kawą – zaproponował i puścił do mnie oczko.
Spojrzałam na niego błagalnie.
– O nie, żadnej kawy!
– Jak zmienisz zdanie, daj znać – powoli zbierał się do wyjścia.
Miałam ogromną ochotę zaszyć się z nim w jakiejś przytulnej knajpce, ale jak na złość czekało mnie ważne spotkanie.
Prezentacja kampanii reklamowej kawy miała się odbyć dopiero o jedenastej, ale już od samego rana w agencji było nerwowo. Szef się pieklił, trzaskały drzwi, dzwoniły telefony. Siedziałam przed komputerem, wklepując ostatnie dane potrzebne do rozliczeń z klientem. Rzędy cyferek przebiegały po ekranie. Pewnie przez te odbitki dla mnie nie spał całą noc – przed oczami stanął mi Marcin – a przed nim jeszcze cały dzień pracy i to na dworze.
– Jurto mam plener nad Wisłą. Wiatr, śnieg, mróz, modelka i ja – przypomniałam sobie jego słowa i poczułam ukłucie zazdrości.
– Poczta – sekretarka położyła stos kopert na biurku. – Pilna!
Spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem.
– Tak, tak, jak wszystko dzisiaj – mruknęłam pod nosem z niechęcią, wracając do cyferek.
Wpół do dziesiątej zaczęłam się niepokoić. Dlaczego jeszcze nie ma Marcina? Obiecał przywieść materiały na dziewiątą. Zaspał czy utknął w korku? Wybrałam szybko jego numer telefonu. Nie odbierał. Potem dzwoniłam jeszcze wielokrotnie. Nic, cisza. Denerwowałam się coraz bardziej. Za piętnaście jedenasta byłam bliska paniki. Nie wiedziałam, co się dzieje z Marcinem i nie miałam zdjęć na prezentację. Serce waliło mi jak oszalałe. Zanim szef mnie zabije, zejdę na zawał – pomyślałam, pukając do jego gabinetu.
Przeżyłam, choć nie było miło. Nasłuchałam się o zawiedzionym zaufaniu, nieprofesjonalnym podejściu, psuciu wizerunku agencji. Jeszcze nigdy nie wychodziłam z pracy w tak podłym nastroju. A przecież to nie ja zawaliłam – myślałam wzburzona. Troska o Marcina ustąpiła złości. Jak on mógł mi to zrobić? Ledwo wróciłam do domu, chwyciłam za telefon.
– Po sygnale zostaw wiadomość – usłyszałam głos automatycznej sekretarki.
– Tu Agata! Jak twoja sesja nad Wisłą? – zaczęłam ironicznie. – Dobrze się bawiliście? Moja prezentacja poszła fantastycznie! Nie dostałam od ciebie zdjęć, ale to drobiazg. Załatwiłeś mnie popisowo. Nie sądziłam, że jesteś taki nieodpowiedzialny – rzuciłam słuchawką i rozpłakałam się.
Gdy rano porządkowałam biurko, zobaczyłam szarą grubą kopertę. Wyciągnęłam ją ostrożnie spod sterty dokumentów. Obok mojego nazwiska czerwonym flamastrem napisano: DO RĄK WŁASNYCH, PILNE! Zrobiło mi się gorąco. Chyba wiedziałam, co jest w środku. Wyjęłam zawartość na biurko. Na karteczce dołączonej do całości skreślone było parę słów: "Przepraszam, że nie osobiście, ale musiałem wcześniej wyjechać. Powodzenia na prezentacji. Mam nadzieję, że zdjęcia się spodobają. Pozdrawiam. Marcin. Ps. Jak tylko znajdziesz chwilę, zapraszam na kawę do mojej pracowni", dalej był adres.
Po drodze wstąpiłam do kwiaciarni. Wybrałam pięknego słonecznika. Na przeprosiny. Kiedy stanęłam pod drzwiami Marcina, ogarnęło mnie zwątpienie. A jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Wcale bym się nie zdziwiła. Zachowałam się jak ostatnia idiotka.
Marcin otworzył zaspany.
– Jesteśmy. Ja i słonecznik – oznajmiłam odważnie.
Patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę – posłałam mu piękny uśmiech.
– Może najpierw wejdziesz – gestem ręki zaprosił mnie do środka. – Rozbierz się, usiądź. Kawy?
Zaprzeczyłam i nieskładnie zaczęłam wyjaśniać zaistniałe nieporozumienie.
– Nagrałaś mi się na sekretarkę? – powoli przytomniał. – Przepraszam cię, ale wróciłem bardzo późno i jeszcze jej nie odsłuchałem.
Zatkało mnie zupełnie. Nie odsłuchał?! Dzięki ci, Boże!
– Zrobisz coś dla mnie? – byłam cała zaaferowana.
Spojrzał pytająco.
– Nic z tego nie rozumiem, ale niech ci będzie – Marcin usunął moją wiadomość z pamięci telefonu.
I już po sprawie. Miałam szczęście – westchnęłam.
– A co robi tu ten słonecznik? – przypomniał sobie nagle.
– Jest dla ciebie.
– Naprawdę? Nigdy jeszcze nie dostałem kwiatów od kobiety – cmoknął mnie w policzek. – Dziękuję.
– No cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz – odpowiedziałam.
Rozsiedliśmy się na podłodze. W półmroku popijaliśmy wino i żartując, wspominaliśmy nasze pierwsze spotkanie.
Z każdym łykiem oczy Marcina błyszczały jakby intensywniej.
– Zazwyczaj nie rzucam się nieznajomym w objęcia – zapewniłam rozbawiona.
– A ja zazwyczaj nie rozpijam moich asystentek – ujął moją twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i pocałował.
Za oknem zacinał deszcz ze śniegiem. Było zimno i szaro. W moim sercu przeciwnie – ciepło i słonecznie.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!