Psychoterapeutyczna funkcja sztuki

Sztukę definiujemy jako twórcze działanie człowieka odwołujące się do uczuć i intelektu poprzez oddziaływanie na zmysły: wzrok i słuch, w niektórych przypadkach również dotyk - gdy zastępuje zmysł wzroku lub idzie z nim w parze.
/ 27.09.2008 22:36
Sztukę definiujemy jako twórcze działanie człowieka odwołujące się do uczuć i intelektu poprzez oddziaływanie na zmysły: wzrok i słuch, w niektórych przypadkach również dotyk - gdy zastępuje zmysł wzroku lub idzie z nim w parze.

I.
A więc sztuką może być:
  • rysunek, malarstwo, w tym również plakat, instalacja, kolaż;
  • rzeźba, płaskorzeźba, mozaika, witraż, fresk, architektura;
  • muzyka instrumentalna, wokalna, chóralna, elektroniczna;
  • balet, taniec, pantomima;
  • dramat sceniczny, rapsodyczny, cyrkowy, happening artystyczny;
  • poezja, proza literacka;
  • fotografia, film, animacja elektroniczna.
II.
W świecie postindustrialnym zmieniło się wiele zarówno w otaczającym świecie, w nas samych, jak też w sferze wiedzy, którą odbieramy (i tworzymy) poprzez intelekt i intuicję. Sam człowiek kiedyś i obecnie jest taki sam: składa się z ciała i umysłu, ma wyobraźnię, przeżywa emocje, które wzbudzają uczucia. Człowiek ma też świadomość swojej śmierci, choć wcale nie musi o tym myśleć. Poszukuje sensu życia albo zadowala się zaspokajaniem swych życiowych potrzeb. O ludziach, którzy ograniczają się jedynie do spełniania potrzeb fizjologicznych powiedział Leonardo da Vinci: "Niektórzy są wyłącznie producentami ekskrementów". Brzmi to obraźliwie, ale niekiedy jest trafne. Człowiek potrafi wierzyć w Boga lub nie wierzyć, jest zdolny do transcendencji i pokonywania własnych ograniczeń, ale nie każdy to realizuje. Ludzie są często bardzo niepodobni. Wśród zróżnicowań należy wymienić wrażliwość. Są ludzie mniej wrażliwi i bardziej wrażliwi. NiPsychoterapeutyczna funkcja sztukiemal jest regułą, że sztukę tworzą ci pierwsi. Jest również regułą, że garną się do sztuki i poszukują w niej wzruszeń, przeżyć lub mądrości również ci wrażliwsi odbiorcy.

III.
Psychoterapia dosłownie znaczy "leczenie duszy" lub "leczenie psychiki". Leczenie, czyli ulepszanie dobrostanu. Zapamiętajmy tę definicję, zwłaszcza z uwagi na zakończenie niniejszego wywodu.

IV.
Psychoterapeutyczne - a więc lecznicze - funkcje sztuki rozpatrywać można z dwóch perspektyw: tworzenie sztuki wpływa na twórcę oraz na odbiorcę. Twórca może wyrażać swym dziełem swe lęki, wzruszenia, zagubienie lub wiarę, a także swoje myśli, w sumie - dowolne przeżycie, którym chce lub musi podzielić się ze światem. Odbiorca nie musi czuć tego samego, co twórca, ale zdarza się, że tak jest. Zresztą nikt nigdy tego nie dowie się na pewno. Na przykład nie jest pewne, że uczucie widza stojącego przed portretem Van Gogha z obciętym uchem jest identyczne, jakie przeżywał Van Gogh malując swój autoportret.

PLATOŃSKA KONCEPCJA SZTUKI

Odkrycie malowideł skalnych w Jaskini Lascaux we Francji (datowanych przez archeologów na okres od 10.000 do być może 25.000 lat temu) pozwala przypuszczać, że człowiekowi towarzyszy sztuka od zarania cywilizacji. Zwierzęta nie tworzą sztuki. Człowiek tworzy - i zapewne tworzył od chwili stania się człowiekiem, jakkolwiek wyobrazimy sobie ten początek - w sposób biblijny czy darwinowski. Sztuka wyrasta z kreatywności ludzkiej. Kreatywność wyraża się w rozmitych formach, ale zawsze powstaje jako rezultat wyobraźni i zdolności ubierania myśli lub uczuć w formy. Nie każdy produkt ludzkiej wyobraźni i wytwórczości jest sztuką. Sztuka powinna spełniać określone kryteria. Kryteria ewoluują w miarę przybywania doświadczeń cywilizacyjnych i zmian, jakim podlega sam człowiek. Platońska koncepcja sztuki opierała się na dwóch nieodzownych komponentach: PIĘKNO I DOBRO. Zgodnie z tą helleńską koncepcją przez całe stulecia przyjmowano, że sztuką jest tylko ta działalność człowieka, która wydobywa z ludzi piękno i dobro, pomaga je pomnażać, rozwijać i utrwalać. Od starożytności aż do Renesansu, może nawet do Romantyzmu - na fundament sztuki składały się estetyka i etyka. PIĘKNO i DOBRO. Można oczywiście z dzisiejszej perspektywy dyskutować nad estetycznym wymiarem "Adama i Ewy" Cranacha, których dość brzydkie nagie ciała ani uroda twarzy nie miałyby żadnej szansy we współczesnej agencji reklamowej czy konkurasach Miss i Mister Universum. Ale jednak nikt nie odmówi dziełu harmonii zaklętej w kompozycji, barwach, aurze rajskiego spokoju. Pierwszą rzeczą, która uderza nas dzisiaj jest PIĘKNO i DOBRO w takich pomnikach sztuki, jak Akropol czy mozaiki w kościele Sant Apollinare w Rawennie, posąg Davida Michała Anioła oraz sięgająca średniowiecza polichromia ołtarza w Levoczy. To samo czujemy słuchając Bacha, stąpając pośród niepowtarzalnej architektury 700-letniej Sieny, czy późniejszego od niej Sandomierza, oglądając sztuki Eurypidesa, Aischylosa czy Sofoklesa, czytając Dantego i Kochanowskiego, albo Krasińskiego czy Norwida.

TERAPEUTYCZNE DZIAŁANIE SZTUKI

Bez trudu można uzasadnić, że terapeutyczna funkcja sztuki - wszelkiej sztuki - polegała przez całe tysiąclecia na wzbudzaniu w ludziach wrażliwości na piękno i dobro. W ten sposób zapewne powiększała się sfera tych dwóch wartości w każdym, kto miał do sztuki dostęp - tworząc ją lub podziwiając. Tworzyli dzieła ludzie, których nie nazywano kiedyś artystami, ale wymagano od nich tej zasadniczej umiejętności: zaklinania w swych materialnych i niematerialnych produkcjach piękna i dobra. Tak tworzono melodie i wersy ballad, temu służyło rzeźbienie nadproży i kariatyd, hafty na zapaskach kobiet czy surdutach mężczyzn. Temu służyły freski na ścianach pałaców, ażurowe rozety i witraże w architekturze kościelnej. Człowiek pomnażał piękno i dobro w swoim otoczeniu, bo podświadomie czuł, że tak będzie mu się lepiej żyło. Sztuka spełniała swą funkcję psychoterapeutyczną upiększając i wzbogacając ludzkie życie. Pomiędzy pięknem, jakie odbieramy poprzez dzieła, a doznaniami twórcy zachodzi symetria. Gdy Sandro Botticelli malował jeden ze swych najpiękniejszych obrazów "Narodziny Venus", śnił podobno codziennie, że żyje w raju. Wielcy kompozytorzy: Haendel, Schumann, Wolf, Berlioz, Mahler i wielu innych muzyków tworzyli wiekopomne symfonie, oratoria, opery, koncerty i pieśni zmagając się ze swymi psychicznymi zaburzeniami - depresją, natrętnymi obsesjami, stanami lękowymi. Dzięki swej twórczości pokonywali chorobę, przynajmniej na czas tworzenia. Choć niektórzy w skrajnej rozpaczy i desperacji odbierali sobie w końcu życie. Podobnie było z genialnymi poetami, pisarzami, aktorami, reżyserami, twórcami filmów, którzy z alkoholizmu lub neurotycznych czy psychotycznych zaburzeń przebijali się do świata za pośrednictwem swych dzieł. Czyli można powiedzieć, że sztuka i twórczość posiada dar uzdrawiania lub przynajmniej łagodzenia cierpień psychicznych samych twórców. Ukazała się właśnie autobiografia Sławomira Mrożka pt. "Baltazar", o której sam autor mówi, że pisanie jej spełniło, i to skutecznie, funkcję terapeutyczną - pozwoliło mu odzyskać utraconą w wyniku udaru mowę. Co ciekawe, nie dotyczy to tylko wielkich artystów. W psychoterapii klinicznej stosuje się dziś samodzielnie lub równolegle z innymi metodami leczenia także muzykoterapię, arteterapię, psychodramę, choreoterapię oraz zaleca pisanie terapeutyczne. Chorzy na depresję, niepełnosprawni, odratowani samobójcy, więźniowie - więc ludzie skrajnie nieszczęśliwi, cierpiący i zrozpaczeni znajdują często dzięki własnej twórczości drogę powrotu do życia, które wydawało się pozbawione sensu i celu. Oto przykład "poezji terapeutycznej" chorej na depresję dziewczynki:

No i znowu deprecha,
żadna z niej pociecha.
Wciąż myśl się nasuwa
I wciąż przy mnie czuwa.
Ale nikt się nie dowie.
Co jest w mojej głowie.
Ty nie wiesz jak się czuję,
Gdy ktoś mnie krytykuje,
Gdy ktoś mnie olewa,
Gdy źle o mnie śpiewa,
Kiedy mnie nie ma...

(Monika, 13 lat)

JAK SZTUKA DZIAŁA

Specyfiką i jednocześnie najbardziej terapeutycznym walorem sztuki - zwłaszcza sztuki niewerbalnej, a więc dzieł plastycznych, pantomimicznych, tanecznych i muzycznych - jest jej bezpośrednie, pozaintelektualne odwoływanie się do sfery emocji. Skoro pozaintelektualne, więc nieograniczone pod względem wykształcenia i zasobów poznawczych i inteligencji odbiorców (twórców chyba też?). Z tego powodu sztukę można stosować jako narzędzie oddziaływania na emocje już u małych dzieci, u osób upośledzonych umysłowo, pacjentów z uszkodzeniami płatów czołowych mózgu lub znajdujących się w stanie szoku pourazowego. Jak może w takich przypadkach działać owo medium, jakim jest sztuka? Kilka słów o holistycznej naturze człowieka. Chodzi o to, że doznania emocjonalne nie trafiają wyłącznie do oddzielnej sfery uczuć, tylko obejmują poprzez uczucia całą osobę: a więc także ciało, umysł, ducha. Pod wpływem kojącej muzyki lub kołyszącego wirowania, ciało się rozpręża, rytm serca staje się miarowy, ciśnienie krwi obniża się, mózg zaczyna regularnie dotleniać się. Nakarmiony tlenem mózg bez zakłóceń odbiera sygnały z wnętrza organizmu oraz ze świata zewnętrznego. Człowiek zaczyna adekwatnie do rzeczywistości odczuwać ciepło lub zimno, ciszę lub hałas, obecność lub nieobecność innych ludzi, uczucie głodu lub sytości, swoje potrzeby fizjologiczne, bodźce przychodzące z zewnątrz. A przecież z człowiekiem nic się nie "stało", tylko przez 30 min. płynęły dźwięki na przykład Szóstej Suity angielskiej d-moll Jana Sebastiana Bacha. Człowiek poddał się im. Muzyka dokonała reszty. Gdyby wystawić tę samą osobę na oddziaływanie innych dźwięków - powiedzmy, na drugą część V Symfonii cis-moll Gustava Mahlera - efekt fizjologiczny byłby zupełnie inny. Gwałtowna muzyka, grana według zalecenia kompozytora "Sturmisch bewegt, mit grosster Vehemenz" - wprawiłaby serce w szybszy rytm, mięśnie i ścięgna napięłyby się, słuchacz mógłby się skulić, a bieg jego myśli przyspieszyłby się. No więc widzimy: muzykoterapia może uspokajać zdenerwowanych albo pobudzać apatycznych. Może jeszcze wiele innych rzeczy. I to nie tylko muzyka. Obrazy Francisa Bacona, Psychoterapeutyczna funkcja sztukiw których ekspresja czerwieni krwi, deformacja kształtów, dramatyzm formy, cięcia przez pół człowieka, zwierzęcia, przestrzeni ranią wzrok, a za wzrokiem porażają myśl i duszę - to utwory wzbudzające grozę. Sam Bacon walczył nimi ze sobą. Z traumatycznym dzieciństwem, które zostawiło mu na całe życie niezagojone rany. Malarstwo było jego autoterapią, ale nie jest chyba autoterapią dla widza. Chyba że wywołanie wstrętu lub przerażenia uznamy za kojące. Ale chyba nie. Sztuki Grotowskiego czy przedstawienia Teatru Gardzienice są tak pomyślane, by wznosić się ponad zapis słowny. Odwołują się przede wszystkim do emocji, stają się zbiorowym misterium, w którym aktorzy i widzowie nie tyle czegokolwiek się dowiadują, ile przeżywają samych siebie, swą niedoskonałość i doskonałość jednocześnie. Sztuki te stają się pretekstem do odpowiedzi na odwieczne pytania: Kim jestem? Dokąd idę? Jaki jest sens mnie, mego życia, tego świata? Przez to, że sztuka może formułować te pytania, nawet na nie wprost nie odpowiadając, spełnia funkcję psychoterapeutyczną. Pozwala porządkować sferę przeczuć, bojaźni, wiary, niewiary, zwątpienia. Stajemy się sami sobie bliżsi, bardziej znajomi. Mniej się siebie boimy. A to już można uznać za kojące. Dwie odwieczne funkcje teatru: katharsis i ludyczność. Obydwie służą przeżywaniu. Sztuki sceniczne - dramat, pantomima, balet - pozwalają przez pośrednictwo odgrywanych ról, ekspresji ruchu, mimetyczny wyraz wrażeń i emocji lub przez słowa nie nasze, ale dające szansę identyfikacji - oczyszczają. Katharsis wycisza. Nie ma lepszej psychoterapii niż taka, która uśmierza strach i ból. Ludyczny aspekt teatru pobudza do życia dziecko w każdym z nas. Nie zawsze rozbawia, ale zawsze odwraca uwagę, przenosi ją z miejsca, na które była skierowana, w inne miejsce. Czyli - najkrócej mówiąc - dekoncentruje. To zaś bywa sposobem na uwolnienie się na przykład od natrętnych myśli, obsesyjnych lęków, od nienawiści lub gniewu skierowanych w czyjąś stronę. Czyż może być lepsza terapia dla ludzi zafiksowanych na cierpieniu? Ludyczna strona sztuki, w tym także pewnych gatunków muzyki, tańca, obrazów, dramy, literatury, poezji - czyni cuda pomagając wyrwać się z grzęzawiska własnych ciężkich myśli i uczuć. Sztuka, która to potrafi, staje się medium psychoterapii.

ANTY-PSYCHOTERAPIA

Współcześni twórcy nie zawsze chcą leczyć łatwo i przyjemnie. Czasem chcą nami wstrząsać, uważając jednak że działają na rzecz jakiegoś dobra, przeważnie mówią, że dobra odbiorców. Nieprzyjemne działanie sztuki zaczęło się od ekspresjonizmu w malarstwie, a może jeszcze wcześniej - najpierw w dziełach Hieronima Boscha i Francisco Goyi, w symfoniach Szostakowicza i poezji Lorda Byrona by w ostatnich latach dojść do sztuk Sarah Kane i Marka Ravenhilla lub rodzimego Krzysztofa Bizio, do brutalistycznych powieści Vedrany Rudan czy happeningów Orgien Mysterien Theater Hermanna Nitscha. Właśnie jego wybrałam za przykład kontrowersyjnego nurtu sztuki postmodernistycznej, która uważa się za sztukę, choć moim zdaniem przestała nią być. W każdym razie przestała odpowiadać platońskiej koncepcji opartej na Pięknie i Dobru. Nitsch jest austriackim malarzem, który z czasem porzucił studio i stał się twórcą multimedialnym. Na swe bachanalia muzyki, krwi, wina i dramy sprasza setki gości. Jego pierwszy spektakl rzeźni odbył się w 1962 roku. Ukrzyżował wtedy jagnię, potem sam siebie zamocował na krzyżu, a jego asystent polał go obficie zwierzęcą krwią. Happening, czy jak sam nazywa swe produkcje: "Akcja" odbyła się z udziałem publiczności w jego rezydencji Schloss Prinzendorf. Oto fragment scenariusza "Akcji 6-dniowej", której zamysłem była trwająca przez cały tydzień impresja połączona z ekspresją na temat Stworzenia Świata:

Dzień Trzeci:
Wszyscy się upijają. Masowe pijaństwo jest imperatywem. Dzień i noc trwa nieprzerwana pijacka orgia.
Zarzynanie świni.
Winogrona, owoce, pomidory, płuca zwierzęce, mięso i wnętrzności - rozdeptywane przez pijany tłum w ekstazie. Ludzie tarzają się wśród szczątków zarżniętych zwierząt, ich wnętrzności, w potokach krwi i wina. Orkiestra składająca się ze 100 muzyków zagłusza wszystko grając nieprzerwanie marsze i muzykę gregoriańsą. Biją dzwony kościelne, grają syntezatory.
Zarzynanie byka.
Zarzynanie dwóch świń.
Patroszenie zabitych zwierząt.
Nikt nie śpi. Wszyscy wyją. Nikt nic nie słyszy.
Koniec dnia. Koniec nocy. Nastaje poranek następnego dnia.

Krytycy usiłują "Akcje" Nitscha interpretować psychoanalitycznie uważając je za sposób na odreagowanie zagrożeń współczesnego świata. Boimy się zabijania - Nitsch bierze i morduje zwierzęta, żebyśmy zobaczyli czym jest zabijanie. Boimy się hałasu - Nitsch urządza nam taki hałas, że potem bębenki ludzkich uszu mogą do końca świata otępieć na dźwieki. Boimy się bluźnierstwa i obrazy - Nitsch włazi sam na krzyż i szydzi ze świętości. Dobrze, niech tak będzie, tylko pytanie, czy to jest sztuka? I czy to samo robi Katarzyna Kozyra pokazując nam nagie grubaski w łaźni albo wypchanego osła z psem, kotem i kogutem na grzbiecie? W porównaniu z Hermannem Nitschem Kozyra jest ciągle w przeszkolu. Osobiście wolałabym, aby w nim pozostała, niezależnie od tego, jak bardzo sama potrzebuje psychoanalizy lub jak bardzo chciałaby ją nam, widzom, zafundować. Zresztą jeżeli naprawdę bardzo pragnie ludźmi wstrząsać, to mogłaby ta skądinąd zdolna artystka stworzyć dzieło, przed którym komuś zakręci się w oku łza albo pojawi na twarzy uśmiech. W dyskusjach o współczesnej sztuce pada często argument, jakoby pokazywanie okrucieństwa, brzydoty, kalectwa czy śmierci było prawdą - a raczej PRAWDĄ, bo bojownicy o nieograniczoną wolność twórców wygłaszają to zaklęcie wersalikami, tłustym drukiem i na baczność. To dlatego niby Kozyra wtargnęła z kamerą do węgierskiej łaźni dla kobiet, a Nitsch zarzyna zwierzęta. Ktoś inny wystawia w galerii odchody, jeszcze ktoś robi happening z porodu lub konania. Bizio czy Kane używa w teatrze języka kloaki i burdelu, na estrady pchają się masowo ordynarni kibole by walczyć o laury idoli. (Niektórym zresztą się to udaje!) Pragnę zauważyć, że jak świat światem, ludzie szanowali intymność, nikt nie pchał się do wychodka akurat używanego przez sąsiada, przy porodach asystowały akuszerki, a nie całe wsie, umieraliśmy w ciszy i odosobnieniu - nawet jeśli życie rodziny wciąż toczyło się w jednej izbie. Ludzie zawsze mieli tabu i objęte nim były najczęściej sprawy intymne. No więc nie wmawiajmy nikomu, że niektórzy artyści łamią tabu, aby powiedzieć nam prawdę o życiu. Wielu łamie tabu przeważnie po to, aby zwrócić uwagę na siebie, z oczywistych zresztą powodów. Pewien młody współczesny malarz miał powiedzieć: "Wszystko co robi artysta, jest sztuką".

No więc nie. Jednak, na pewno nie wszystko.

Mój znajomy krytyk, Jacek Dobrowolski, powiada, że to krytycy powinni w pierwszym rzędzie odmawiać statusu artysty każdemu, kto poniża człowieka, plugawi go lub odbiera mu godność w imię sztuki. Za swoje niewydarzone produkcje twórcy nie powinni trafiać do sądu ani więzienia, tylko do terapii. Tenże krytyk jest zdania, że zadręczanie i udręczanie w imię nowoczesności jest zachowaniem dewiacyjnym. Patologia powinna być przedmiotem psychiatrii, a nie sposobem komunikowania się ze światem. Regresja w zwierzęcość jest przejawem perwersji sado-masochistycznej. Jest chorobą psychiczną. Tacy "artyści" jak Nitsch lub Kane potrzebują towarzyszy podróży po swoich obsesjach. Ale nie dajmy się wciągnąć w te ich chore podróże w nihilizm i jądro nieszczęścia. Sztuka powinna wydobywać dobry akord, jeżeli nie w twórcy, to na pewno w odbiorcy. Wystarczy, że w świecie są rzeźnie i wojny i Pol Pot i Auschwitz - teatr ani film ani malarstwo ani taniec ani happeningi czy instalacje - nie muszą nam na nowo kazać przeżywać tego, jak Muhammad Atta wbija się samolotem w World Trade Center. Po zagraniu w filmie "Szamanka" jego główna bohaterka znalazla się w szpitalu psychiatrycznym. Każdy inny, gdyby coś takiego zrobił dziewczynie, poszedłby siedzieć, ale Żuławskiego chroniła kamera, więc nikt nie żądał od niego odpowiedzialności. Ale to chyba źle. Żyjemy w epoce brutalnej i czego, jak czego, nie potrzebujemy dodatkowych lęków. Większa wolność wiąże się z większą odpowiedzialnością. Sztuka dziś zamiast wydobywać najlepszy akord, wzbudza często agresję albo depresję. Wstydzimy się wyższych uczuć, wyznań, łez, delikatności. Do tego, aby pokonać lęk przed uczuciami potrzebujemy psychiatrów i psychologów. Powoli zapominamy, że kiedyś nie było psychiatrów, ale były pieśni, taniec, fresk, mozaika, ryt na dzbanie, rzeźba na portyku, haft na zapasce. Nawet jeżeli głównie były to akcenty ornamentacyjne, to z nich ludzie czerpali bodźce estetyczne, a nie antyestetyczne. Ezra Pound zapytany kiedyś, czego najbardziej pragnie, odrzekł: "Nowej Cywilizacji". Mówiąc o Nowej Cywilizacji mógł wyrazić swój przestrach, że obecna odeszła bardzo daleko od Heraklita, Jezusa, Buddy, Empedoklesa - którzy odżegnali się od krwawej ofiary i chcieli ludzkość natchnąć pragnieniem Piękna i Dobra. Dzisiejsza awangarda - przeciągająca piłą po szkle na koncercie podczas Warszawskiej Jesieni albo fotografująca kobietę z czterema piersiami w scenerii wiktoriańskiego salonu - to nie sztuka, lecz barbarzyństwo i regresja do zwierzęcego prymitywizmu. Albo wymyślona przez zdegnerowany mózg konceptualna forma zaszczepiania w ludziach strachu, wstrętu i nihilizmu. Nie żadna tam awangarda. Wspomniany krytyk, z którym bardzo się zgadzam, wyraża obawę, że naszą obecną cywilizację firmuje coraz więcej artystów będących skrzyżowaniem komputera ze zwierzęciem. Mówi on, że nawet mu trochę smutno, gdy czyta wiersze Wisławy Szymborskiej, która tworzy wyłącznie lewą półkulą mózgu jakąś proezję, a nie poezję. Nie spodziewajmy się końca świata w postaci jakiegoś wybuchu czy trzęsienia ziemi i nieba. Końcem świata może się stać degeneracja człowieka. Boję się, że tyle rzezi i jatek zafundują nam artyści w rodzaju Hermanna Nitscha czy Krzysztofa Bizio, że już potem nikt kompletnie nie będzie umiał ani uśmiechnąć się ani zapłakać. Wtedy trzeba będzie leczyć nas ze sztuki. Zamiast sztuką uzdrawiać.

Ewa Woydyłło

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA