Dwuletni Jean cudem uniknął porwania. Tylko dzięki przytomności swojej niani, która odważnie rzuciła się na ratunek, dziecko zostało ocalone przed kidnaperem. Rodzice chłopca byli wzruszeni. Jako dowód wdzięczności podarowali opiekunce wspaniały zegarek, a cała historia stała się rodzinną przypowieścią pojawiającą się przy okazji towarzyskich spotkań.
Przeżycie to było tak dramatyczne, że odcisnęło trwałe piętno w pamięci dorastającego chłopaka. Z zadziwiającą precyzją pamiętał niemal każdy szczegół: własny wózek, to, jak wyglądał porywacz, a nawet rany swej obrończyni.
Jakież więc było jego zdumienie, gdy kilkanaście lat później niania powodowana wyrzutami sumienia oddała zegarek i ze skruchą przyznała, że cała historia z porwaniem była tylko... wytworem jej bujnej wyobraźni. Wymówką, która usprawiedliwić miała – w obawie przed gniewem chlebodawców – spóźniony powrót ze spaceru.
Jak to się zatem stało, że mały Jean pamiętał tak dokładnie coś, co nigdy nie miało miejsca?
Nie dawało mu to spokoju przez długie lata i być może stało się impulsem do tego, czym zajął się później w życiu: zgłębianiem zagadek ludzkiego umysłu. Dzieła Jeana Piageta to dziś absolutna klasyka psychologii.
A fałszywe wspomnienia? Tym fenomenem naszego umysłu zajmują się dziś setki naukowców na całym świecie.
Pamięć czegoś, co nie miało miejsca, nieraz potrafi narobić nam w życiu zamieszania. Bo jak tu wierzyć relacjom dwóch świadków, kiedy każdy z nich zaklina się, że jego wersja wydarzeń jest prawdziwa? Dlaczego nasze wspomnienia się różnią? Dlaczego czasem zdarza się nam dobrze pamiętać coś, co na pewno nie mogło nam się przytrafić?
Naszym mózgom daleko do obiektywności maszyn. Znajdujące się w nich zapisy zdarzeń od samego początku nie są "czyste". Przed zapamiętaniem podlegają poważnemu ocenzurowaniu lub interpretacji. Wyobraźmy sobie, że oglądamy mecz, gdy sędzia uznaje kontrowersyjnego gola. Kiedy strzela nasza drużyna – zapamiętujemy, że sędzia był sprawiedliwy, gdy to nam strzelają – że oszust, i to na pewno przekupny. Takie przekonanie o tym człowieku będzie nam towarzyszyć, gdy już sami zapomnimy, co leżało u jego podstaw.
Proces wprowadzania przekłamań do pamięci wzmaga się też przy każdym przypomnieniu sobie danego zdarzenia. Gdy opowiadamy o nim komuś, zwykle trochę dodajemy, ujmujemy, naciągamy fakty, ubarwiamy. Taka nowo zredagowana wersja zdarzenia znów trafia do naszej szafy wspomnień. Nie tylko odkurzona, ale także nieco "ulepszona". Gdy sięgniemy po to zdarzenie po raz kolejny, możemy dostać ową drugą, 'nadpisaną" na oryginalną, wersję. W takich warunkach doprawdy niewiele trzeba, by powstały całkowicie nieprawdziwe wspomnienia.
Dwie panie psycholog – Elizabeth Loftus i Jacqueline Pickrell z Uniwersytetu Waszyngtońskiego – wykazały, że fałszywe wspomnienia można dość prosto zaszczepić. Przeprowadziły eksperyment, który bardzo przypominał przypadek małego Jeana Piageta. Opowiadały swoim studentom ochotnikom po cztery historyjki, które – jak twierdziły – pochodzą od krewnych badanych osób: trzy były prawdziwe, czwarta zmyślona. Gdy studenci mieli je sobie potem przypominać, co czwarty uczestnik spotkania był przekonany, że i ta zmyślona wydarzyła się naprawdę.
Dlaczego? Mózg nie znosi niekonsekwencji. Historii, które nagle się urywają, w których pełno luk i niedopowiedzeń. W sposób naturalny dąży do uporządkowania przechowywanych faktów – w zapędzie może więc wiązać w spójne historie początkowo niepowiązane ze sobą fragmenty.
To zresztą niejedyny mechanizm zapewniający naszemu umysłowi poczucie, że żyje w świecie spójnym i uporządkowanym, w którym przyczyna poprzedza skutek, a wszystko jest łatwe do objęcia rozumem. Bo to, czego nasz mózg nienawidzi najbardziej na świecie, to właśnie poczucie braku spójności. A trzeba przyznać, że pod tym względem często wystawiamy go na próbę.
Nasze zachowanie rzadko jest logiczne i konsekwentne. Powodują nami emocje, porywy serca, afekty. Niewiele w tym logiki. Weźmy choćby taki przykład: każdy świetnie wie, że palenie papierosów szkodzi, a jednak wielu z nas to nałogowi palacze. Jak radzimy sobie z takim poznawczym dysonansem?
Mówi o tym teoria dysonansu poznawczego Leona Festingera. Badacz ten zauważył, że ludzie nie tolerują niespójności i będą się starać wyeliminować ją zawsze, gdy wystąpi. Dysonans poznawczy pojawi się, gdy dana osoba stanie równocześnie wobec dwóch niezgodnych elementów poznawczych – przekonań, opinii, wiadomości. Czujemy się z tym niekomfortowo i usiłujemy zmienić jeden z tych elementów.
Wróćmy tu na chwilę do palenia papierosów. By jakoś poradzić sobie ze sprzecznymi faktami typu "palę/robię źle", stosujemy zwykle dwie techniki: usiłujemy lekceważyć doniesienia o szkodliwości palenia, podważyć ich zasadność, wypierać je z pamięci. Poza tym argumentujemy sami przed sobą: przecież palę naprawdę niewiele, no i się nie zaciągam.
Weźmy inną sytuację: publicznie zaangażujemy się w coś niespójnego z naszymi poglądami – na przykład podczas zebrania poprzemy naszego kolegę z pracy, którym gardzimy. Gdybyśmy jednak tego nie zrobili, stracilibyśmy pracę – kolega to przyjaciel szefa. Jak radzi sobie z czymś takim nasz umysł?
Uwaga! W podobnej sytuacji na scenę wkracza Totalitarne Ego.
Jak bardzo skuteczny to mechanizm chroniący przed niespójnością rzeczywistości wie świetnie na przykład psycholog Andrzej Samson, który zaprzecza, jakoby molestował swych małoletnich pacjentów. Jednak sąd udowodnił mu winę i skazał go na więzienie. Podobnie generał Wojciech Jaruzelski, który jest przekonany, że wprowadzenie stanu wojennego było posunięciem ze wszech miar słusznym i uratowało Polskę przed katastrofą radzieckiej interwencji. Historycy mają odmienne zdanie.
Czy ci dwaj panowie to oszuści kłamiący w żywe oczy? Ofiary nagłej amnezji? Dlaczego uparcie trwają przy swojej wersji wydarzeń, mimo że wszelkie dowody wydają się jej przeczyć?
– Ci ludzie zapewne naprawdę wierzą w to, co mówią – tłumaczy doktor Andrzej Hankała z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Przedstawiane przez nich fakty, choć różnią się od prawdy, w ich głowach właśnie tak zostały zapamiętane.
Nie potępiajmy ich. Sami, choć może w bardziej błahych sprawach, w podobny sposób manipulujemy własną pamięcią. – A raczej to ona manipuluje nami – mówi doktor Hankała. – Zachowuje się jak historycy w kraju o totalitarnym ustroju, którzy manipulują przeszłością, by lepiej pasowała do teraźniejszości. Fałszują historię, by uzasadniała rzeczywistość.
Przykłady? Bardzo proszę: jeśli jesteśmy nieszczęśliwi w związku, często wydaje się nam, że już na początku coś było nie tak. Ci studenci, którzy dobrze zdają egzamin, wyolbrzymiają swój lęk przed nim, by mieć poczucie, że udało im się dokonać czegoś naprawdę wielkiego. Gdy na przestrzeni lat zmieniamy poglądy polityczne, te dawne pamiętamy jako bardziej podobne do dzisiejszych, niż były w rzeczywistości. Często wyolbrzymiamy przeszkody, które nie pozwoliły nam zrobić czegoś, co powinniśmy. Nasze totalitarne ego bardzo się o to stara.
Nasze "ja" to obraz nas samych, który musi być jasny, konsekwentny i spójny. Jest podstawą naszej samooceny. Dlatego wciąż wymaga dowodów, że jest dobre i wartościowe. Jeśli coś zaczyna zagrażać temu wizerunkowi, robi wszystko, by do tego nie dopuścić. Ono nie pozwoli nam przyznać się przed samym sobą, że zachowaliśmy się jak ostatnie bydlę. Zaprzeczy, że oszukiwaliśmy. Wytłumaczy nas przed nami samymi z kłamstw, kradzieży, zdrad. Znajdzie okoliczności łagodzące. Wyszuka argumenty, które nasze podłe zachowanie pozwolą nam ujrzeć w lepszym świetle. Zagłuszy wyrzuty sumienia. Skoryguje. Wybieli.
Dzięki niemu możemy ze sobą żyć.
Wszystko, co zagraża strukturze naszego "ja", jest zwykle odrzucane.
Pierwszy na trop tego mechanizmu naszej psychiki wpadł ojciec psychoanalizy Zygmunt Freud. Nazwał go wyparciem. Odkrył, że można usuwać z pamięci rozmaite niewygodne treści, ale zauważył, że nie zawsze odbywa się to bezkarnie.
Wyparcie powoduje cierpienie – uznał Freud. Uważał, że treści wyparte nie znikają bez śladu, ale czają się w naszej nieświadomości i nękają sumienie. Jedynym sposobem, by je unieszkodliwić, jest uświadomienie ich sobie w procesie żmudnej psychoanalizy. I choć dziś niektóre stwierdzenia Freuda wydają się nieco przestarzałe, fenomen wyparcia znalazł naukowe potwierdzenie.
Poszukiwanie spójności świata jest immanentną cechą naszego umysłu. Dzieje się to na wszystkich poziomach naszego postrzegania. Jak bowiem nasz mózg poradziłby sobie z nawałem rozmaitych bodźców, jeśli nie usiłowałby z nich stworzyć konsekwentnego obrazu rzeczywistości?
Bez mechanizmów scalania, odnajdywania powiązań, związków (nawet tam, gdzie ich nie ma) nie bylibyśmy w stanie normalnie funkcjonować. Dowodzi tego choćby historia opisana przez znanego rosyjskiego neuropsychologa Aleksandra Romanowicza Łurię.
Jednym z jego pacjentów był żołnierz o nazwisku Zasiecki postrzelony w głowę podczas II wojny światowej. Jego życie stało się dla Łurii natchnieniem do stworzenia książki "Człowiek, którego świat legł w gruzach".
Zasiecki miał bliznę za lewym uchem – poza tym zewnętrznie nie sprawiał wrażenia chorego. To były tylko pozory. Kula, która przeszła przez część jego mózgu, poczyniła dramatyczne spustoszenia w jego życiu.
Zasiecki przed wojną studiował inżynierię – umiał dokonywać skomplikowanych obliczeń, był świetnym analitykiem. Tymczasem po wypadku zaczął mieć problemy z wykonaniem prostej czynności, z odpowiedziami na proste pytania.
Świat znajdujący się po prawej stronie jego ciała praktycznie przestał dla niego istnieć. Nie dostrzegał go. "Nagle tracę prawą stronę własnego ciała, bo zawsze zapominam, że nie widzę nic z prawej strony" – mówił lekarzowi. Do tego otaczające go obiekty widział we fragmentach, pływające i migoczące przed oczami. W czasie czytania w najlepszym wypadku spostrzegał trzy litery naraz.
Zapomniał niemal wszystkiego, czego się nauczył, stracił umiejętność rozpoznawania słów. "Często, kiedy rozpoznam wszystkie litery w słowie, zapominam, jakie to było słowo, i muszę znów czytać każdą literę od nowa" – opowiadał.
Miał kłopoty z mówieniem – zapominał potrzebne słowa – długo szukał w pamięci odpowiednich wyrazów. Rozumienie tego, co mówili inni, też wymagało od niego wielkiego wysiłku: "Każde słyszane słowo coś mi przypomina, ale nie pamiętam jego znaczenia".
Zasiecki stracił także poczucie przestrzeni i kierunku. Gubił się, miał problemy z określeniem własnych części ciała. "Zawsze zapominam, gdzie jest moje przedramię – bliżej szyi czy może dłoni?" – wyznał raz zasmucony.
Co stało się w jego mózgu, że świat wokół rozpadł mu się na kawałki?
Doszło do uszkodzenia kory mózgowej – choć kula oszczędziła obszary, które odbierają bodźce z narządów zmysłów i rozpoznają w nich pewne prawidłowości, uszkodziła korę płata ciemieniowego, która odpowiada za bardziej skomplikowane formy poznania. Obszar ten zbiera informacje z innych części mózgu i układa w całość. Dzięki niemu rozumiemy sytuacje, kojarzymy słowa z koncepcjami, rozumiemy konstrukcje gramatyczne, mamy zdolność oceny relacji przestrzennych.
Dzięki tej części mózgu świat jawi się nam jako spójny i konsekwentny. Na ile jednak prawdziwy?
Jak pokazują opisane historie, rzeczywistość, którą postrzegamy, jest w ogromnym stopniu wynikiem manipulacji naszego umysłu – efektem takiego, a nie innego przetwarzania danych.
Czy zatem wszystko, co postrzegamy i pamiętamy, jest względne? Nie da się z naszych głów wydobyć obiektywnej wersji przeszłości? Wiele badań z zastosowaniem nowoczesnych metod obrazowania pokazuje, że zdrowy mózg gdzieś w głębi "wie" o błędach swojej pamięci i dostrzega niespójności postrzegania. Tylko co z tego?
To wiedza skwapliwie skrywana przed świadomością. Upychana po kątach, zamiatana pod dywan. Wyciągnięta i odkurzona może okazać się zabójcza dla właściciela.
Czy naprawdę warto w niej grzebać?
Olga Woźniak/ Przekrój Nauki
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!