Inna nie jestem...

kobieta, samotność, uroda, zamyślenie
Nie jest łatwo być samotną kobietą, a do tego prowadzić biznes. Myślałam, że moje życie będzie wyglądało inaczej. Ale zajęta najpierw nauką, a potem pracą, zapomniałam o miłości.
/ 12.03.2009 13:15
kobieta, samotność, uroda, zamyślenie
Gotowe! Jeszcze ostatnie kliknięcie i ogłoszenie poszło w świat. Będzie, co ma być! Długo nie mogłam się zdecydować. Samemu ciężko w życiu, a co dopiero prowadzić pensjonat. Nie potrafię podejmować decyzji. Eugenia pyta co dzień, czy dobrze przemyślałam. Przemyślałam, ale czy dobrze? Już za późno na rozterki. Nigdy się ich nie pozbędę. Właściwie już trochę żałuję... Wyłączam komputer. Wiatr stuka okiennicami. W oddali słychać szum fal. Sztormowa pogoda wygoniła ostatnich turystów.

Mieszkam tu od dzieciństwa. Tylko komuś, kto urodził się i żyje nad morzem, nie kojarzy się ono z odpoczynkiem, lecz z ciężką pracą. Nasz dom rodzinny nigdy nie świecił pustkami. Odkąd pamiętam, przebywali w nim obcy ludzie. Sama pomagałam malować ojcu wielki napis: POKOJE GOŚCINNE. Z tego żyliśmy.
Ja byłam najstarsza, moje dwie siostry urodziły się później, więc doszło mi dodatkowe zajęcie – bawienie rodzeństwa. Przedtem "tylko" pomagałam mamie sprzątać, gotować, zmywać, prasować... Dopiero z czasem pościel zawoziło się do magla, a do kuchni zaczęła przychodzić pani Eugenia.
Zawsze zazdrościłam turystom. Oni byli opaleni, wypoczęci, zawsze uśmiechnięci. Nie zaprzyjaźniałam się z nikim, choć przyjeżdżały też dzieciaki w moim wieku. Stroniłam od nich. Może w obawie, że mnie wyśmieją?

Czy jestem inna? Nigdy wcześniej tak o sobie nie myślałam. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zawsze różniłam się od swoich rówieśników. Marzyłam tylko o jednym – żeby wyrwać się z domu.
Po podstawówce dojeżdżałam do liceum w Kołobrzegu. O internacie nie było mowy – w domu zawsze było coś do zrobienia. Za lekcje zabierałam się wieczorami, uczyłam się zazwyczaj w autobusie. Chciałam studiować biologię, co nie bardzo spodobało się rodzicom. Myśleli, że raczej pójdę w ich ślady. Na studia musiałam sama zarobić. Studiowałam zaocznie, bo w tygodniu – jak zwykle – sprzątałam, gotowałam, prasowałam...
W domu, moim dyplomem nikt się nie zainteresował. Ojciec wzruszył ramionami, a mama skwitowała: "chleba z tego jeść raczej nie będziesz".
Dostałam propozycję etatu w szkole. Może to nie jest praca marzeń, ale ja byłam wniebowzięta. "Nareszcie nie będę usługiwać letnikom!" – myślałam. Moja radość trwała krótko. Niespodziewanie zachorowała moja mama. Ojciec był załamany. Cóż było robić? Schowałam dyplom do szuflady i... tak oto związałam się z rodzinną profesją...

Po śmierci mamy właściwie niewiele się zmieniło. Może tylko tyle, że ojciec zaczął zaglądać do kieliszka i miałam dodatkowy kłopot. Siostry zamieszkały w internacie, za co były mi wdzięczne. Mama szybko zabrała ojca do siebie. W miejscu, gdzie uderzył motorem w drzewo, postawiłam metalowy krzyż, jakich dziś coraz więcej przy drogach...
W pierwszej chwili chciałam sprzedać dom, podzielić równo i wynieść się jak najdalej od morza. Potem pomyślałam, że może jeszcze poczekam... O pracę było trudno, moje miejsce w szkole dawno zajął ktoś inny. A dziewczyny ze łzami w oczach prosiły, żebym nie sprzedawała naszego domu, więc w końcu uległam. Wzięłam kredyt, wyremontowałam dom, zrobiłam więcej łazienek przy pokojach. Mój skromny pensjonat nazwałam "Maryla"– po mamie.
W moim życiu nie było żadnego mężczyzny. Oczywiście nie licząc przelotnych miłostek. To też chyba świadczy o tym, że jestem inna. Nigdy nie miałam czasu na miłość. Zawsze miałam coś innego na głowie – pracę, maturę, studia... Mirek, syn znajomych rodziców, przez jakiś czas robił podchody, ale bezskutecznie.
Dopiero teraz poczułam, że coraz bardziej doskwiera mi samotność... Tylko że mój czas się skończył. Zostałam na bocznicy, jak niepotrzebny wagon. Nawet Mirek znalazł już swoją połówkę, choć najpierw z żalu wyjechał do szkoły morskiej. Ktoś mówił, że szybko się rozwiódł, ale to już nie moja sprawa...
Wśród letników też jakoś nie zdarzali się samotni mężczyźni. Przyjeżdżali na ogół całymi rodzinami, jak już, to raczej samotne kobiety, kobiety z dziećmi...
Uznałam, że takie jest widocznie moje przeznaczenie. Zajęłam się pensjonatem, odłożyłam trochę gotówki, spłaciłam siostry i zostałam sama – pani na włościach. Przywykłam do takiego życia. Tylko Eugenia wspominała nieśmiało o kimś do pomocy. I wcale nie miała na myśli kogoś do przycinania żywopłotu...

Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wokół nowe pensjonaty. Piękne, nowoczesne... Moja "Maryla" nie mogła z nimi konkurować. Dochody były coraz mniejsze, a oszczędności skurczyły się.
W końcu zaczęłam myśleć o sprzedaży. Zdecydowałam się jednak dopiero dziś. I od razu tego pożałowałam.
Dźwięk telefonu zelektryzował mnie. Sądziłam, że nikt nie zadzwoni.
– Tak?- spytałam drewnianym głosem.
– Ja w sprawie ogłoszenia.
– Przykro mi, już nieaktualne – mówię niespodziewanie i odkładam słuchawkę. Kolejny telefon niemal wyprowadza mnie z równowagi. Ale głos w słuchawce wydaje mi się znajomy.
– Mówiłam, że już nieaktualne.
– To znaczy, że już sprzedany?
– To znaczy, że nie sprzedaję! – zirytowałam się dziwną dociekliwością.
– Na to właśnie liczyłem. To ja, Mirek... Chciałem coś zaproponować. Szkoda "Maryli" dla obcych. Mam pewien pomysł. Słyszałaś o programach unijnych? Chętnie pomogę. Zrezygnowałem z pracy u dawnego armatora, chciałbym pobyć trochę na lądzie, zakotwiczyć... Spotkałem przypadkiem panią Eugenię, stąd wiem o problemach "Maryli", no i twoich.
– ...
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Zaskoczyłeś mnie – odpowiadam.
– To może spotkajmy się i pogadajmy. Boże, tak się cieszę, że zdążyłem w porę.
"Ja też się cieszę" – myślę. – "Może aż tak bardzo nie jestem inna...?".

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA