Już nie pamiętam, kto wtedy wpadł na ten pomysł z walentynkową pocztą. Może Kaśka, która wciąż się zakochiwała i odkochiwała? Albo dla odmiany płakała, bo ktoś nie zwracał na nią uwagi.
– Musisz dać mu jakiś znak – pouczała Justyna, nasza klasowa łamaczka męskich serc.
– Znak, znak... Ciekawe jaki?- zastanowiła się. – Już wiem! – krzyknęła – za miesiąc są Walentynki, wtedy coś wykombinuję.
– Za miesiąc to ci przejdzie – mruknęłam sceptycznie.
Justyna spojrzała na mnie z niesmakiem. – Jesteś zimna jak ryba. Nigdy się nie zakochałaś?
– Nie – pokręciłam głową, czując falę gorąca. Oczywiście nie było to prawdą. Właśnie byłam zakochana, ale nie zamierzałam nic mówić tym plotkarom i narażać się na ich drwiny. Już to słyszałam: "O, nasza kujonka się zakochała, no no, chyba w samym Einsteinie".
Na szczęście nikt nie zauważył mojego rumieńca. Dziewczyny były kiepskimi obserwatorkami, nawet się nie domyślały, że jestem szaleńczo zakochana w chłopaku z czwartej klasy. Och, jak biło mi serce, kiedy widziałam go na korytarzu. Znałam jego plan lekcji, wiedziałam kiedy ma treningi koszykówki. Bardzo często spotykałam go niby przypadkiem. Często wpadałam do biblioteki, bo i on tam bywał. Zaczęłam oczywiście interesować się koszykówką i bywać na meczach. Czasami nasze spojrzenia się spotykały, a wtedy ja szybciutko odwracałam wzrok i oblewałam się rumieńcem. Bo i gdzie ja, nieopierzona pierwszoklasistka do niego? A jednak skrycie marzyłam o tym chłopaku. Tylko jedna osoba wiedziała, że kocham się w Pawle – moja siostra Anka.
– Gdybyś mu się podobała, to sam znalazłby do ciebie drogę – tłumaczyła.
Łatwo jej mówić. Nie wiem, jak to robiła, ale chłopaków miała na pęczki.
No ale właśnie z gadania Kaśki narodził się pomysł z pocztą na Walentynki. Dwa tygodnie przed czternastym wystawiliśmy w holu wielką skrzynkę, oczywiście opieczętowaną, do której każdy mógł wrzucić liścik z miłosnym wyznaniem. Czternastego lutego listonosz (nasz klasowy kolega) w asyście dwóch dziewczyn roznosił liściki do wszystkich adresatów.
Nawet ja, oczywiście w tajemnicy wysłałam kartkę do Pawła. A ile czasu ją wybierałam! Każda wydawała mi się nieodpowiednia. W końcu znalazłam – wielkie czerwone serce, zza którego wyglądał mały biały piesek z bardzo smutnymi ślepkami. Do tego znalazłam w jakiejś książce taki wierszyk:
"Ktoś bardzo Cię kocha,
nie powiem Ci kto...
A myśli o Tobie,
nie powiem Ci co...
I w myślach całuje,
nie powiem Ci jak...
I tęskni, bo czuje,
że kogoś mu brak...
Ten ktoś bardzo bliski,
nie powiem Ci kto...
Lecz serce Ci powie,
za dzień, może dwa...
Że ten kto Cię kocha
to właśnie ja!"
Dziś wiem, że cały ten wierszyk był infantylny i bardzo dziecinny, ale wtedy wydał się piękny. Paweł dostał list, ale ku mojej rozpaczy nie tylko ode mnie. No cóż, wiedziałam, że nie mam szans.
Krótko potem miałam okazję zamienić z nim kilka słów. Było to na szkolnej dyskotece. Poprosił mnie do tańca, a ja z wrażenia nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego mądrego słowa. Nogi miałam jak z waty, a bicie mego serca słychać było na kilometr. Pewnie uznał mnie za opóźnioną w rozwoju, bo nie potrafiłam sklecić żadnego normalnego zdania. Kiedy piosenka się skończyła, uciekłam z sali i przepłakałam cały wieczór. Wkrótce potem Paweł zdał maturę i tyle go widziałam.
Spotkaliśmy się po dziesięciu latach w moim własnym domu. Przyprowadziła go moja siostra jako... swego chłopaka. Oczywiście, nie wygadałam się, że go znam ani że byłam w nim zakochana. Minęło tyle lat. Dopiero teraz miałam możliwość, żeby zamienić z nim kilka słów. Byłam ciekawa, jaki jest mój ideał. Okazał się miłym facetem, bezpośrednim, z poczuciem humoru.
– Weronika, czy my się kiedyś nie spotkaliśmy? – zagadnął któregoś razu. – Mam wrażenie, że się znamy, tak dobrze mi się z tobą rozmawia.
– Nie – pokręciłam głową. Nie byłam z nim szczera i trochę było mi żal, ale to przecież chłopak mojej siostry.
Pewnego dnia Anka przybiegła do domu zaaferowana.
– Mam sprawę, młoda – powiedziała. – Paweł sprzedaje swoją kawalerkę i w sobotę mamy zamiar spakować jego rzeczy. Pomożesz? – uśmiechnęła się.
– Oczywiście – zgodziłam się.
W sobotę rano uzbrojeni w kartony pakowaliśmy książki, ubrania, garnki i inne drobiazgi. Sporo było przy tym żartów, bo trzeba było obejrzeć albumy ze zdjęciami i powspominać stare czasy. W pewnym momencie Anka wyciągnęła plik jakiś listów, kartek i zaczęła je przeglądać. I nagle zaczęła się śmiać. Spojrzałam na nią i zrobiło się mi słabo.
Wciąż pamiętałam kartkę z wielkim czerwonym sercem oraz małym, smutnym psiakiem. Ona musiała rozpoznać mój charakter pisma. Myślałam, że nic nie powie, ale ta wariatka śmiała się trzymając nieszczęsny list przed sobą. Paweł patrzył na to nic nie rozumiejąc.
– Z czego się tak śmiejesz? – spytał.
– Och, bo ta kartka – kwiczała ze śmiechu – ta kartka... Ha ha, ha ha...
– Co jest z nią nie tak? – zabrał jej mój dowód miłości. – Ładna walentynka – dodał. – Nie wiem, od kogo ją dostałem. Podejrzewałem, że jest od takiej jednej dziewczyny, chyba z pierwszej "E", ale nigdy nie miałem pewności – zamyślił się, a mnie zrobiło się ciepło na sercu.
– Och, a może chciałbyś ją spotkać? – Anka trzymała się za brzuch.
– Zamknij się – straciłam cierpliwość i byłam naprawdę wściekła.
– Dziewczyny, o co chodzi? – Paweł miał głupią minę.
– To ja do ciebie napisałam tę walentynkę – wyznałam czerwona ze wstydu.
– To ty jesteś tą małolatą z pierwszej "E"? Kurcze, ale... wyrosłaś – zakończył niezbyt szczęśliwie.
Czułam się upokorzona. Miałam żal do siostry. Zrzuciłam starą bluzę, założyłam buty i wybiegłam.
Wieczorem Anka wpadła skruszona.
– Ej, młoda, no nie gniewaj się – przepraszała. – Nie sądziłam, że tak to odbierzesz. Takie stare dzieje...
– Ciekawe, jak ty byś się czuła w mojej sytuacji? – nadal byłam zła.
– Ale Paweł wcale się z ciebie nie śmiał – tłumaczyła. – Był dumny z tej walentynki. Wiesz, jestem trochę zazdrosna. Słuchaj, czy to... czy on ci się wciąż podoba? – spytała. – Bo podobno stara miłość nie rdzewieje?
– Daj spokój – prychnęłam, odwracając się, żeby nie zauważyła mego rumieńca.
– Przepraszam – Anka zrobiła skruszoną minę. – Głupio się teraz czuję.
– Niepotrzebnie – ucięłam. – Było, minęło. Zapomnijmy o sprawie.
I pewnie byśmy zapomniały, gdyby nie Paweł. Wprawdzie już wcześniej czułam, że nadajemy na tych samych falach, lubimy ze sobą rozmawiać, śmiejemy się z tych samych dowcipów i uwielbiamy francuskie komedie, ale nie był dla mnie. Jednak po tym incydencie z kartką zauważyłam, że coś zaczyna się psuć w ich związku. Może przesadziłam, że miało to związek z walentynką, może po prostu już od jakiegoś czasu miedzy nimi nie iskrzyło? Nie wiem. Po jakimś czasie moja siostra wprowadziła się z powrotem do domu, twierdząc, że muszą od siebie odpocząć. Miałam wrażenie, że ma o coś do mnie pretensje. Sytuacja wyjaśniła się wkrótce.
Kilka dni temu zadzwonił do mnie Paweł i wystąpił z propozycją spotkania. I tu właściwie powstał problem, bo nie wiem, co mam robić. Anka, odkąd się o tym dowiedziała, chodzi obrażona, twierdzi, że zabrałam jej chłopaka. Paweł tłumaczy, że prędzej czy później i tak by się rozstali, ja to tylko przyspieszyłam. Jestem w kropce. Mam wrażenie, że los daje nam drugą szansę, że to przeznaczenie. Co robić? Zaryzykować i spotkać się z nim, czy zamknąć ten rozdział młodzieńczego zauroczenia? Czy mamy szansę na prawdziwą miłość?
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!