Dzisiaj moja kochana Becia zadzwoniła do mnie i radosnym głosem poinformowała mnie, że się zakochała. Tak, ni mniej, ni więcej, tylko zakochała się w żałosnym pryszczatym młodzieńcu, którego zna raptem kilka dni. I jej amant zabiera ją na Mazury. Cała ona! Odkąd pamiętam, zawsze tak było. Bez przerwy zakochiwała się w jakichś zupełnie dla niej nieodpowiednich facetach, wikłała się w związek bez przeszłości, a potem przez nich cierpiała. Nie za długo oczywiście, bo na horyzoncie pojawiał się następny kandydat na największą miłość jej życia.
Ja jestem zupełnie inna, nie mam czasu na randki i nic nie znaczące rozmowy, a kiedy pomyślę, że jakiś chłopak miałby mnie obściskiwać w parku... Okropność! Podobno jestem zasadniczo niedotykalska, jak mówi Beata, i umrę w panieńskim stanie. Za to ona skończy marnie! Miałam ochotę ją zamordować, zepsuła mi cały urlop. Będę siedziała w Toruniu i wściekała się przez dwa tygodnie. Do pracy nie pójdę, z trudem wywalczyłam u szefa tak długi urlop, więc o przesunięciu go nawet nie ma mowy. Zresztą, nie wiadomo, ile moja siostra zamierza siedzieć na tych Mazurach. Może cały miesiąc. Wzięłam ostatni raz do ręki katalog biura podróży, popatrzyłam na wspaniałe plaże, hotele, baseny i coś we mnie pękło. Polecę tam, żeby nie wiem co! Nawet sama, poświęcę te kilkaset złotych dodatkowo, ale jadę! Niewiele myśląc, poszłam do biura podróży i zrealizowałam swój plan.
Przez te kilka dni do wyjazdu żyłam jak w transie, czasami zadawałam sobie pytanie, czy ja przypadkiem nie oszalałam? Sama, do Afryki, do kraju, gdzie na schodach świątyni rozstrzeliwuje się turystów? Klamka jednak zapadła. Kiedy wreszcie znalazłam się na lotnisku w Warszawie, wątpliwości się rozwiały. Lecę! Czułam się dziwnie podniecona, jakby czekało na mnie coś niespodziewanego. Godziny lotu wlokły się niemiłosiernie, ale wreszcie, po przejściu wszystkich formalności i, jak dla mnie okropnie długim, lokowaniu gości, znalazłam się w przytulnym, choć niedużym hoteliku nad samym morzem. Rozpakowałam się, odświeżyłam po podróży i poszłam na spotkanie z rezydentką. Chciałam koniecznie załapać się na jak najwięcej wycieczek po Egipcie, które oferowało biuro podróży.
Gdy znalazłam się w recepcji, zobaczyłam tłum moich rodaków niecierpliwie oczekujących wszystkich informacji na temat pobytu. Niektórzy zdążyli już okazać swoje niezadowolenie z hotelowych standardów. Stanęłam z boku i cierpliwie czekałam na pojawienie się rezydentki. Trwałam zatopiona w myślach i nagle poczułam na sobie czyjeś natarczywe spojrzenie. Podniosłam głowę i spostrzegłam opartego nonszalancko o filar Egipcjanina, który nie spuszczał ze mnie wzroku. Kiedy nasze oczy się spotkały, przebiegł mnie dziwny dreszcz. Mężczyzna uśmiechnął się. Trzeba przyznać, że uśmiech miał zniewalający. Był bardzo przystojny: wysoki, szczupły, o śniadej cerze i czarnych jak węgiel oczach, które nadal się we mnie żarliwie wpatrywały. Zmroziłam go wzrokiem. Cóż on sobie, u diabła, wyobraża?! Jak można się tak bezczelnie na kogoś gapić? Jeśli myśli, że mam zamiar zawrzeć z nim znajomość, to się grubo myli. Postanowiłam zignorować natręta, spuściłam wzrok i przeglądałam przewodnik po Egipcie, który miałam w rękach. Nadal czułam, że mężczyzna mi się przygląda, obawiałam się, że zaraz do mnie podejdzie. Z kłopotu wybawiło mnie pojawienie się rezydentki.
Pani Kasia, bo tak miała na imię, szybko załatwiła wszystkie wstępne formalności, uspokoiła niezadowolonych wczasowiczów i przystąpiła do omawiania programu wycieczek.
– Państwo pozwolą, że na początek przedstawię naszego przewodnika, który będzie wam towarzyszył na wszystkich wycieczkach – powiedziała rezydentka – to jest Fati.
I wskazała na "mojego" Egipcjanina.
A on błyskając zębami w uśmiechu i nadal nie spuszczając ze mnie wzroku, odezwał się najczystszą polszczyzną:
– Miło mi państwa poznać, bardzo się cieszę, że będę mógł opowiedzieć państwu część historii mojego kraju, zwłaszcza tak pięknym paniom – to mówiąc, obrzucił uwodzicielskim spojrzeniem kilka dam w wieku średnim, co wywołało wśród nich zrozumiały aplauz. – Słyszałem, że Polki są piękne, ale rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania – teraz jego spojrzenie powróciło do mnie, jeszcze wymowniejsze i bardziej palące.
Jednocześnie zastanawiałam się, skąd on tak dobrze zna język polski. Słowa Fatiego wywołały ogólne poruszenie, zdaje się, że wszyscy zapałali do niego sympatią.
– Państwo mi wybaczą, że się już oddalę, ale spotkamy się jutro na wycieczce do Kairu – powiedział przewodnik i zniknął nam z oczu.
Odetchnęłam z ulgą, jego obecność powodowała, że byłam dziwnie rozdrażniona. Właściwie denerwował mnie, ale... Co tu robić? Przecież przez niego nie zrezygnuję ze zwiedzania. Z jednej strony nie miałam ochoty się z nim spotkać, z drugiej intrygowało mnie jego zachowanie. Nie mówiąc już o dawno planowanych wyprawach. Kiedy przyszła moja kolej, zapisałam się na prawie wszystkie wycieczki, z wyjątkiem nurkowania na rafie. Lubię pływać, ale nie jestem aż takim fanem morza. Wolę raczej kąpiel w basenie, na który natychmiast po spotkaniu poszłam. Pomna wczesnego wyjazdu do Kairu i tego, że wykupiłam dodatkowo zwiedzanie stolicy nocą, zaraz po kolacji poszłam spać. Ale sen miałam niespokojny, śniło mi się coś dziwnego, po przebudzeniu nie pamiętałam jednak co. Kiedy pojawiłam się zaspana w autokarze, nasz przewodnik już tam był.
– A, jest pani – powitał mnie, jakbyśmy znali się od dawna. – Pani już mnie poznała, ale ja nie znam jeszcze pani imienia.
– Basia – bąknęłam niechętnie pod nosem i chciałam przejść, a raczej uciec na miejsce, ale jego dłoń dotknęła mojego ramienia.
– Czy pani się mnie boi?
– Oczywiście że nie, co panu przyszło do głowy, proszę mnie przepuścić – obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem. Cofnął rękę, a ja czmychnęłam na miejsce.
W drodze do Kairu Fati opowiadał nam historię Egiptu, a trzeba przyznać, że robił to zajmująco. Do tego głos miał jakiś taki... głęboki i aksamitny. Można było go słuchać bez końca. Sądząc po komentarzach sąsiadek z autokaru, połowa pań była nim zauroczona. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie dotrzemy do Kairu i obejrzę wszystkie te wspaniałości.
Tymczasem jechaliśmy na tyle szybko, na ile jechał cały konwój. Wreszcie dotarliśmy do Kairu.
Przewodnik nie odstępował mnie na krok, sprawdzał, czy jestem tuż obok niego, czy gdzieś się nie zawieruszyłam i zawsze tak się ustawiał, by być jak najbliżej. Kiedy mówił, cały czas patrzył tylko na mnie. I to jak patrzył... Smutno i jakby z wyrzutem. Nie, nie zaczepiał mnie, nie zwracał się do mnie wprost, a jednak cała jego uwaga była skoncentrowana na mnie. Czułam się jak motyl złapany w siatkę.
Muzeum w Kairze nie da się wprost opisać, wszystkie te rzeźby, złote sarkofagi, biżuteria, no i, oczywiście, mumie... I ta świadomość, że to wszystko sprzed kilku tysięcy lat! Ale gdyby ktoś mnie zapytał, co zapamiętałam najlepiej z tej wycieczki, bez wahania odparłabym, że oczy. Czarne oczy wpatrzone we mnie z tęsknotą i smutkiem. Chyba uraziłam przewodnika swoim zachowaniem w autokarze, może po prostu chciał być miły. Poczułam się nieswojo i powoli dojrzewała we mnie chęć wyjaśnienia mu kilku kwestii. Niestety, nie było kiedy. Program mieliśmy bardzo napięty, jeździliśmy z miejsca na miejsce, do tego ten koszmarny upał. Jedyna chwila wytchnienia – obiadokolacja – również raczej nie stwarzała atmosfery do rozmowy. Postanowiłam więc zrobić to jutro.
Tego dnia mieliśmy jeszcze w planie zwiedzanie Kairu nocą. Byłam bardzo ciekawa, zwłaszcza przedstawienia "światło i dźwięk", które miało się odbyć po polsku. Myślałam, że spektakl przyciągnie sporo turystów. Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy o umówionej godzinie w holu nie pojawił się nikt z wyjątkiem mnie i... Fatiego. Poczekaliśmy 15 minut na spóźnialskich, ale nikt więcej nie przyszedł. Sytuacja była niezręczna, właściwie powinnam zrezygnować z wycieczki...
– Proszę cię, Basiu, nie uciekaj – powiedział Fati z takim żarem, że nawet kamień by skruszał.
Pomyślałam, że wreszcie będzie okazja, aby wyjaśnić całą sprawę, jednocześnie zauważając, że zapamiętał moje imię. Nie wiem dlaczego, ale ucieszyło mnie to.
Ruszyliśmy przed siebie w parną kairską noc. Było cudownie, cały czas rozmawialiśmy. To znaczy, na początku nie bardzo nam ta konwersacja szła, głównie mówił Fati. Jak go oczarowałam od pierwszego wejrzenia, że jestem taka piękna i taka nieosiągalna, że nigdy jeszcze nie spotkał takiej kobiety i nie miał zamiaru mnie obrazić. Na początku myślałam, że to tylko takie gadanie, żeby mnie poderwać, ale on nie próbował w żaden sposób się do mnie zbliżyć, dotknąć czy pocałować. Po prostu mówił i patrzył na mnie, a ze mną działo się coś niepojętego. Topniałam w tych jego oczach jak wosk. Nigdy nie byłam czuła na takie słówka, ale on potrącił we mnie jakąś strunę, o której do tej pory nie miałam pojęcia. Czułam się taka kobieca i pociągająca. Potem nasza rozmowa nabrała rozmachu. Opowiedziałam mu, jak dzięki nieodpowiedzialności mojej siostry znalazłam się sama w Egipcie, jaki piękny jest Toruń, jaką ciekawą mam pracę... Od niego natomiast dowiedziałam się, że w jego żyłach płynie polska krew, jego dziadek był bowiem Polakiem, który z racji różnych zawirowań politycznych znalazł się w Egipcie. Fati studiował też przez trzy lata w Łodzi, dlatego tak wspaniale mówił po polsku.
To ja podczas spektaklu, w momencie pełnym grozy i napięcia, złapałam go ze strachu za rękę. Przytrzymał moją dłoń, ale tak jakoś czule, bratersko, nie było w tym nic niestosownego. A przedstawienie było niesamowite, nagle znalazłam się w starożytnym Egipcie, poczułam moc dawnych bogów: Anubisa i Amona. Dlatego odnalazłam rękę Fatiego w ciemnościach. Po przedstawieniu wróciliśmy do hotelu, odprowadził mnie do pokoju, powiedział, że spędził cudowny wieczór i... po prostu zniknął. Byłam nieco rozczarowana, chyba oczekiwałam choć pocałunku na dobranoc, sama zresztą nie wiem, czego tak naprawdę chciałam.
Następnego dnia było po prostu miło, Fati znów był blisko, a mnie przestało to przeszkadzać, wręcz przeciwnie pragnęłam tego, rozkwitałam bowiem pod jego spojrzeniem. Zwiedzaliśmy fabrykę dywanów i wytwórnię perfum, ale ja zapamiętałam najbardziej kolorową koszulę Fatiego i upajający, orientalny zapach jego wody po goleniu. Coś się ze mną działo, coś niepojętego dla mnie, a najdziwniejsze było to, że poddałam się temu bezwolnie.
Wróciliśmy do Hurgady, przez następne dwa dni nie widziałam Fatiego. Nie tęskniłam za nim, ale żyłam w stanie oczekiwania, oczekiwania na wycieczkę do Luksoru. Prawda jest jednak taka, że nie tylko Dolina Królów była tego powodem. Kiedy wreszcie moje i Fatiego oczy się spotkały, poczułam, że liczy się dla mnie tylko tu i teraz, że dzieje się coś, czego nie mogę przegapić i nieważne, co będzie potem.
Byłam pod wrażeniem imponujących kolosów Memnona. Stanęłam na schodach świątyni Hatszepsut, zbroczonych krwią niemieckich turystów, podziwiałam w 50-stopniowym upale grobowce w Dolinie Królów. Freski wspaniałe, ale poza tym nic prawie się nie ostało. Czego nie ukradziono, wywieziono do muzeum w Kairze. Pomyślałam, że tu jest ich miejsce, w grobowcach faraonów.
Cały czas towarzyszył mi "mój prywatny przewodnik", który coraz bardziej zatapiał się moich oczach, tak jak ja tonęłam w jego. Najbardziej urzekła mnie świątynia w Karnaku, olbrzymia budowla, imponująca rozmachem i wspaniałymi rzeźbami. Ale tak naprawdę poruszyło mnie to, że miała jakiś nieuchwytny urok, jakiś powiew dawnych dni, a może to głos Fatiego, który o niej opowiadał, sprawił, że nie chciałam stamtąd wychodzić. Dzień minął tak szybko, trudno było nam się rozstać, ale przecież pojutrze czekała nas Giza, piramidy i Sfinks...
Na pożegnanie zamieniliśmy zaledwie kilka słów, bo Fati musiał jeszcze odwieźć gości z innego hotelu. Tym razem tęskniłam, tęskniłam tak bardzo, że przez ten jeden dzień nie mogłam znaleźć sobie miejsca. To wtedy pomyślałam, że on mnie jakoś zaczarował, omotał pajęczyną swego uczucia i wtedy zrozumiałam, że się zakochałam. Nie pomógł głos rozsądku, który pokpiwał, że zachowuję się jak Beata, nieodpowiedzialnie i nierozsądnie, że oprócz bólu i rozczarowania nic dobrego z tego nie wyniknie. Puściłam te ostrzeżenia mimo uszu.
Kiedy spotkaliśmy się przed wyjazdem do Gizy, nie mogłam się doczekać, aż wreszcie zostaniemy sami. Mogliśmy zwiedzić trzy piramidy do wyboru, wycieczka rozproszyła się więc we wszystkie strony, a my zostaliśmy sami. Fati zaprowadził mnie do piramidy, którą turyści rzadko zwiedzają i tutaj, w jej cieniu, pierwszy raz mnie pocałował. Staliśmy tam, całując się i patrząc na Sfinksa, jak gdybyśmy czekali na jakąś zagadkę dotyczącą naszej przyszłości. Fati trzymał mnie mocno w ramionach, a jego usta odnalazły moje.
Nie byłam w żadnej piramidzie w środku, a z wycieczki do Gizy zapamiętałam tylko słodycz pocałunków Fatiego. Całował mnie niespiesznie, delikatnie, powoli rozbudzał we mnie namiętność. Tego wieczora odprowadził mnie do pokoju, nie mogliśmy się rozstać. Całował mnie długo... Mówił, jak bardzo mnie kocha.
Ale on powiedział, że chce, aby nasza miłość była wyjątkowa, tak jak wyjątkowa jestem ja, że chce poświęcić mi jak najwięcej czasu, więc załatwił sobie urlop. Niestety, dopiero za dwa dni. Nie muszę mówić, jakie męki przeżywałam przez ten czas. Nie wyobrażałam sobie, że można tak tęsknić. Gdzieś w zakamarkach podświadomości bałam się, że już nigdy go nie zobaczę... Ale zjawił się i do końca pobytu byliśmy razem. Tak, kochaliśmy się pod afrykańskim palącym słońcem i szeptaliśmy czułe słówka w cieniu palm. I godzinami rozmawialiśmy. Fati to inteligentny, błyskotliwy i dowcipny mężczyzna. Cieszyliśmy się chwilą i nie rozmawialiśmy o przyszłości. W dniu wyjazdu, kiedy odprowadzał mnie na lotnisko, wręczył mi list i poprosił, abym przeczytała go dopiero w Polsce. Bałam się tak bardzo tego, co zawierał, że otworzyłam go faktycznie w domu. Fati pisał, że mnie kocha i nie wyobraża sobie życia beze mnie. Prosił, abym na spokojnie i z dala od niego rozważyła, czy moglibyśmy być razem. Rozryczałam się jak bóbr. Długo nie mogłam się uspokoić, a potem napisałam do niego długi list.
Za dwa miesiące Fati przyjeżdża na stałe do Polski i co ma być, to będzie. Ja wierzę, że ten związek ma szanse. Kocham go. Powinnam chyba podziękować swojej siostrze za to, że wtedy nie pojechała ze mną. Tak na marginesie, pryszczaty młodzieniec zniknął z horyzontu. Teraz w kręgu zainteresowań pojawił się kolega filozof. Ma krótkie włosy i gładką buzię.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!