Nieźle się spisałeś, tatusiu

Nieźle się spisałeś, tatusiu
Była moim oczkiem w głowie i nagle – sam nie wiem, jak i kiedy – zaczęła traktować mnie, jak wroga. A ja czułem się coraz bardziej bezradny...
/ 14.04.2008 12:43
Nieźle się spisałeś, tatusiu
Marysia rozchorowała się zaraz po świętach.
– Umarł w butach. Muszę zalec w łóżku na co najmniej dwa tygodnie. Rozkaz lekarzaaa... apsik! – wychrypiała moja żona.
Tak oto nasze plany sylwestrowe wzięły w łeb. Skoro już musiałem lecieć w interesach do Austrii, postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i zabrać ze sobą Marysię. Cieszyła się na tę podróż, wśród znajomych krążyły legendy o sylwestrze w Wiedniu – a tu taki pech!
– Weź ze sobą Anitę – zaproponowała praktyczna małżonka. – Szkoda, żeby się zmarnowała rezerwacja w hotelu i bilet na samolot. Ja tu sobie jakoś sama poradzę.
– No, nie wiem... – miałem wątpliwości. Od jakiegoś czasu nie bardzo dogadywałem się z córką. W wieku 17 lat uważała się za osobę dorosłą, ale jej dojrzałość przejawiała się w lekceważeniu obowiązków i pyskowaniu.

Wszelkie moje uwagi odbierała jak ataki na swoją niezależność. Marysia robiła za rodzaj bufora między nami i trochę obawiałem, co będzie, gdy zostaniemy sam na sam. Ona też się do tego nie paliła.
– Ja i ojciec? Razem, na sylwestra? Mama, chyba żartujesz! Zagryziemy się. Już wolę siedzieć kamieniem w domu. W końcu mam szlaban. Czyżby coś się zmieniło? – spytała z nadzieją. – To zaraz dzwonię do Oli i...
– Nigdzie nie będziesz dzwonić! – przerwałem jej poirytowany. – Z ostatniej imprezy, u Oli właśnie, wróciłaś wstawiona. Na półrocze grożą ci trzy pały. Już zapomniałaś?
– Nawet gdybym chciała, to ty nie dajesz mi zapomnieć – burknęła.
– Zaraz szlag mnie trafi! Za półtora roku matura, a ty zachowujesz się jakbyś ciebie nie dotyczyła!
– A kto powiedział, że muszę zdać maturę? Może zamiast o studiach marzę o karierze krawcowej? Żadna praca nie hańbi! – odpyskowała.
Myślałem, że krew mnie zaleje, a ciśnienie skoczyło, jak szalone.
– Kochanie, spokojnie – mitygowała Marysia. – Napij się ziółek. Anita, nie denerwuj ojca, bo faktycznie zaraz dostanie apopleksji. I nie wymądrzaj się, gdy nie masz racji. Szyć też trzeba umieć, a ty z byle guzikiem przychodzisz do mnie.

Raz dwa usadziła pyskatą smarkulę, która zachowała tyle wstydu, by się zarumienić. Zazdrościłem żonie – umiała znaleźć właściwe słowa i nie dawała się łatwo sprowokować. W przeciwieństwie do mnie, niestety. Podziwiałem ją także za inny talent. Z natury łagodna i pogodna, potrafiła postawić na swoim. Skoro uznała, że przyda nam się wspólny wyjazd, by ocieplić wzajemne relacje na linii ojciec-córka, mogliśmy zapomnieć o protestach. Tekst: "jestem zbyt chora, żeby was niańczyć i godzić" – załatwił nas na amen. Zawarliśmy więc coś w rodzaju rozejmu – Anita obiecała mnie nie denerwować, ja nie wspominać przez tych parę dni o nauce i przyszłości. Najgorsze, że nie miałem pojęcia, o czym, w takim razie, będziemy rozmawiać.

Zrobiło mi się żal, bo przecież kiedyś bez trudu znajdowaliśmy wspólne tematy i rozrywki. Razem pływaliśmy, jeździliśmy na nartach, graliśmy w tenisa. Jednak czasy, gdy byłem jej idolem a ona moim dzielnym Anitkiem, minęły bezpowrotnie. Marysia twierdziła, że dlatego tak trudno nam się porozumieć, bo jesteśmy bardzo podobni. Oboje uparci, wybuchowi, przewrażliwieni na swoim punkcie. No, nie wiem...
W samolocie Anita odseparowała się ode mnie muzyką. Włożyła słuchawki i przymknęła oczy – to tyle w kwestii nawiązywania kontaktów. No ale nie obiecywała, że ułatwi mi zadanie. Kochałem ją, jak nikogo na świecie. Ona, oczywiście, widziała to po swojemu.
Zarzucała mi, że za dużo od niej wymagam, że moja miłość jest warunkowa. "Ojcowie kochają dzieci za osiągnięcia, matki za sam fakt ich istnienia na świecie. Ty jesteś typowym ojcem" – mawiała. Pokrętna logika. Cóż w tym złego, że chciałem być z niej dumny? Wkurzało mnie, że się marnuje. Była zdolna, inteligentna, tylko potwornie leniwa. A może jedynie zagubiona...?

Spojrzałem na nią. Chyba zasnęła. Policzki jej się zaróżowiły, długie rzęsy drgały leciutko. Była taka śliczna, taka bezbronna... I taka tajemnicza. Przynajmniej dla mnie.
Kiedy dorosła? Kiedy z zadziornego urwisa przeistoczyła się w młodą pannę, której myśli i pragnienia stanowiły dla mnie teren kompletnie nieznany. I zakazany. Z Marysią miały swoje sprawy, swoje sekrety. Ja byłem ten obcy. Nagły przypływ uczucia i żalu aż zabolał. Okryłem ją kurtką i sięgnąłem po słuchawkę, która się wysunęła.
– Szpiegujesz? – Anita ocknęła się i patrzyła na mnie czujnie.
– Nie, zwyczajnie jestem ciekawy, co lubisz. Sądziłem, że hip-hop.
– Czy ja wyglądam na ziomalkę? – uśmiechnęła się krzywo.
– Nie mam pojęcia. Czy ziomalki są śliczne i urocze, kiedy śpią? A podejrzliwe zaraz po obudzeniu?
– Tata, przestań! Nie bierz mnie na lewe sanki – obruszyła się, ale po chwili spytała niby od niechcenia: – Naprawdę interesuje cię, czego słucham?
– Naprawdę. Kto wie? Może mamy podobne gusta?
– Bez obrazy, tata, ale nie znoszę ani opery ani jazzu.
– Bez obrazy, córcia, ale do tego trzeba dojrzeć.
Nie nazwałbym naszej rozmowy porozumieniem międzypokoleniowym, ale po pół godzinie ustaliliśmy, że rock jest okay, soul – super, a blues – ponadczasowy. I że po powrocie wypożyczymy sobie nawzajem swoje płyty.

Miłą atmosferę diabli wzięli, gdy przyszło do instalowania się w hotelu. Na widok podwójnego małżeńskiego łoża, Anita się naburmuszyła. Nie przyjmowała do wiadomości, że rezerwacji dokonywałem parę tygodni temu, zamierzając nocować tu z żoną nie córką.
A o zamianie pokoi trzy dni przed sylwestrem nie było mowy.
– Wolisz lewą czy prawą stronę? – spytałem pojednawczo.
– Wolę kanapę. Albo powrót do domu. Nie rozumiem w ogóle, czemu mama tak się uparła...
– Czy ty zawsze jesteś taka marudna, czy tylko wtedy kiedy ojciec funduje ci wypad do Wiednia?
Wzruszyła ramionami, rozpakowała swoją torbę i z naręczem ciuchów poszła do łazienki. Jak zwykle okupowała ją stanowczo za długo.
– Do licha, Anita! – zapukałem w drzwi. No dobrze – gwałtownie zapukałem... – Też muszę wziąć prysznic. Za godzinę mam spotkanie. Streszczaj się!

Wyszła po kolejnych dziesięciu minutach. Czarny golf, czarny sweter, czarne spodnie. Wyglądała jak wdowa. Mocny ciemny makijaż dodawał jej lat. Skrzywiłem się. Przysięgam, że odruchowo.
– Jakieś ale? – rzuciła wyzywającym tonem. – Nie podoba ci się?
– Wcale, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć – odparłem. – Jesteś młoda, ładna, zgrabna. Nie masz się czego wstydzić. Nie rozumiem, czemu oszpecasz się i postarzasz na siłę. Czy to taki rodzaj buntu, manifestacji?
– Miałeś nie truć – nadęła się, zerkając w lustro. Pokazała język czy mi się przywidziało? – Głodna jestem – zmieniła temat. – Daj mi jakąś kasę. Przejdę się, pozwiedzam i coś przekąszę.
Sięgnąłem po portfel i wręczyłem jej kilka banknotów. Uniosła brwi.
– I już? Żadnych pouczeń w stylu: "uważaj, nie oddalaj się za bardzo, unikaj podejrzanych miejsc i osób" – ironizowała.
– Ponoć jesteś dorosła. Chyba umiesz zadbać o siebie. Wrócę za dwie, trzy godziny. W razie czego dzwoń. Nie wyłączam komórki.

Spotkanie przebiegło po mojej myśl, wieńcząc paromiesięczne negocjacje. Podpisaliśmy umowę, co jutro mieliśmy uczcić niewielkim bankietem. Próg hotelowego pokoju przestąpiłem więc w doskonałym nastroju. Anita siedziała po ciemku, oglądając telewizję. Zapaliłem światło.
– Zgaś! Głowa mnie boli – burknęła. Sądząc po głosie, nie udał jej się wypad na miasto. Wyłączyłem górne światło, zapalając lampkę nocną. Nawet w takim oświetleniu zauważyłem, że płakała.
– Co się stało? – zaniepokoiłem się.
– Oprócz tego, że od przekąski w samolocie nic nie jadłam, to nic.
– Zgubiłaś pieniądze, okradli cię...? – wystraszyłem się.
– Nie, po prostu nie umiałam się z nikim dogadać. Moja znajomość angielskiego na tróję i niemieckiego na dwóję to widać za mało dla wiedeńczyków. Proszę, możesz triumfować. Przecież w kółko powtarzasz, że znajomość języków to podstawa w dzisiejszym świecie. Wyszło na twoje!

Faktycznie, ale taktownie nie komentowałem, żeby bardziej jej nie pogrążać. Zadzwoniłem do hotelowej restauracji i zamówiłem coś do pokoju. Domyśliłem się, że Anita nie ma już dzisiaj ochoty na wędrówki. Na rozmowy też, jak się okazało. Po dwóch próbach podjęcia luźnej konwersacji, zrezygnowałem. Zjedliśmy kolację w milczeniu.

Nazajutrz humor wcale jej się nie poprawił, a gdy dowiedziała się o bankiecie, niemal wpadła w histerię.
– Wykluczone! Nigdzie z tobą nie pójdę! Wolę umierać z nudów tutaj niż ośmieszać się wśród bandy nadętych biznesmenów. Poza tym nie przewidziałam żadnych bankietów i nie mam w co się ubrać. Nie pójdę chyba w dżinsach.
No, jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłem. Najlepsze prezenty kupowałem Marysi właśnie tutaj, w Wiedniu.
– Zbieraj się, córcia. Zjemy śniadanie, a potem ruszamy na zakupy!
– To jakiś podstęp? – nie dowierzała. – Przecież nie cierpisz robić z nami zakupów.
– Korzystaj więc z okazji, zanim zmienię zdanie. Raz, dwa...
Jeszcze nie widziałem, żeby moja córka tak szybko była gotowa do wyjścia. Nawet wliczając czas na ten okropny makijaż.

Odwiedziliśmy kilka sklepów i jeden ogromny dom handlowy. Anita promieniała, buszując wśród półek i wieszaków. Ja siadłem sobie wygodnie w fotelu: piłem kawę, czytałem gazetę i oceniałem kolejne wcielenia mojej córki. Kciukiem uniesionym w górę akceptowałem wybór, skierowanym w dół – odrzucałem. Surowym byłem krytykiem, bo też moja żona przez prawie 20 lat małżeństwa zdołała mnie w tej materii wytresować. Anita przypominała ją z figury i urody, tylko gust miała (w odróżnieniu od matki) fatalny. Uznałem, że skoro płacę, mogę też wymagać. Żadnych burych worków. Zgodziłem się na jedną rzecz w czerni, bo w garderobie młodej damy nie może zabraknąć klasyki gatunku, czyli małej czarnej, idealnej na wiele okazji. Na przykład na bankiet.
Kłopot pojawił się przy butach. Anita szpilek nawet nie chciała przymierzyć, twierdząc, że nogi sobie w nich połamie. Ja odmówiłem zakupu kolejnych glanów. Pogodził nas dopiero sprzedawca zamszowymi pantoflami na niewielkim obcasie. Na koniec mrugnął do mnie i pogratulował "pięknej dziewczyny". To akurat Anita doskonale zrozumiała.
– Słyszałeś? Wziął cię za amatora małolat! – zachichotała.
– Skąd! – zapewniłem z przekornym uśmiechem. – W tym makijażu wyglądasz na całkiem letnią.

Obraziła się. W czasie obiadu znowu była nadęta. A potem odmówiła uczestnictwa w "durnym bankiecie". Spojrzałem wymownie na stosy toreb i pudełek. Czy naprawdę byłem naiwny, oczekując choć odrobiny wdzięczności? Widać tak. Trudno, nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Może zwyczajnie wstydziła się tam pójść?
Ale co ją opętało w samego sylwestra? Godziny upływały, a ona ciągle nie podjęła decyzji, czy zamierza go świętować bawiąc się pilotem od telewizora, czy jednak powędruje ze mną sławnym szlakiem sylwestrowym, który rozpoczyna się na palcu przed ratuszem, a kończy na placu przez Katedrą św. Szczepana.
– To tu, w Wiedniu, mieście wykreowanym przez Habsburgów na światową stolicę muzyki, odbywa się najbardziej romantyczny Sylwester świata – przekonywałem. – Z bezpłatnymi wstępami, z otwartymi kawiarniami, muzeami, działającym całą dobę metrem...
– Dobra, pójdę! – Anita poderwała się kanapy. – Nawet ciepło się ubiorę, tylko już przestań z tą gadką z przewodnika.

Kiedy później opowiadaliśmy Marysi wrażenia z wyprawy, Anita prawie nie dawała mi dojść do słowa. Mówiła chaotycznie, bo też wiele się działo.
– Na Starym Mieście ustawiono namioty, w których były tańce i występy. Mama, istne szaleństwo! Obok nostalgicznej dyskoteki, kapela rockowa, a za rogiem koncert smyczkowy. I tańczyłam walca. I jadłam pieczone kasztany. Szampana podawali na każdym kroku. Na telebimach transmitowali jakąś operę...
– "Zemstę nietoperza" – wyjaśniłem.
– Plac przed Katedrą był pełen ludzi. Pełniuśki! Kiedy o północy dzwon...
– Pummerin.
– Właśnie! Kiedy obwieścił nadejście północy wszyscy się ściskali i całowali. Nawet ja z tatą. Potem wybraliśmy się na bal myśliwych do pubu. Co prawda, obowiązywały zielone stroje, więc wyglądaliśmy jak z innej bajki, ale i tak bawiłam się szampańsko! W Nowy Rok popłynęliśmy statkiem po Dunaju. Dal wyciszenia. To tyle. Lecę do Oli, żeby jej wszystko opowiedzieć. Pa!

Znikła za drzwiami, a ja wciąż nie mogłem ochłonąć ze zdziwienia. W ciągu kwadransa wyrzuciła z siebie więcej słów niż ze mną przez pięć dni. Entuzjazmem mogłaby obdzielić pułk wojska. Gdzie się podziała tamta nadąsana, obrażona pannica?
– Sądziłem, że się nudziła – mruknąłem bardziej do siebie niż do Marysi.
– Bynajmniej, kochanie – uśmiechnęła się moja mądra żona. – Do końca życia zapamięta ten wyjazd. Może jeszcze nie tego nie wie, ale zmieniała się, a raczej odnalazła siebie. I nie mówię o strojach i makijażu. Przemyślała kilka spraw. Wspaniale się spisałeś, tatusiu.
– Jakoś tak samo wyszło... – spuchłem z dumy. I darowałem sobie wyrażenie na głos obaw, czy płyty, które Anita zabrała do Oli, na pewno do mnie wrócą.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA