Czekam na Ciebie do końca grudnia w każdy czwartek o 19-tej... i nazwa kawiarni.
Znana mi nazwa kawiarni. Pewnie dlatego od razu pomyślałam o Sławku. To ogłoszenie też do niego pasowało. Spokojnie mógł być jego autorem. Tyle że Sławek od prawie roku zmywał gary w Dublinie i to może nareszcie wyleczyło go z chodzenia z głową w chmurach. Taki fajny facet – westchnęłam w duchu - tylko, że cholernie nieżyciowy...
Ta jego "nieżyciowość" od początku była jedynym powodem zgrzytów między nami. Bo kto to widział, żeby normalny dorosły facet wierzył w te wszystkie czarne koty... No nie, przesadzam – w koty akurat nie. Ale te znaki, przeznaczenia. W najzwyklejszych wydarzeniach dopatrywał się mistycyzmu, wskazań losu i Bóg jeden wie, czego jeszcze. W kinie, gdzie się poznaliśmy, zagadnął mnie dlatego, że rzekomo ściągnęłam go myślami. Prawda, stojąc w kolejce po bilet zwróciłam na niego uwagę, ale w żadne ściąganie myślami nie wierzę i już. Dlatego, kiedy wyjeżdżając do tego Dublina, do brata oświadczył, że niczego nie będziemy ustalać, bo los na pewno zadba, żebyśmy się wkrótce spotkali, miałam dosyć.
– Znajdź sobie jakąś pokrewną duszę, czy jak to nazywasz i z nią kontaktuj się duchowo – burknęłam ze złością, choć tak naprawdę chciało mi się płakać, że wyjeżdża. – Ja wolę zwyczajny telefon – dodałam jeszcze, odwróciłam się i wyszłam. Z tej kawiarni właśnie, której adres podał w ogłoszeniu ten jakiś wielbiciel dziewczyny z pomarańczami.
– Co się stało? – Marta, moja sąsiadka wpadła właśnie na dawno umówioną kawę i kiedy otworzyłam jej drzwi, stanęła jak wryta.
– Nic się nie stało – mruknęłam.
– No to czemu ryczysz? – to pytanie do reszty mnie rozkleiło.
Becząc opowiedziałam jej o ogłoszeniu, o Sławku, o tym, że nie mam szczęścia do facetów, bo trafiam na drani, a jak raz mi się zdarzył porządny, to też jakiś niewydarzony. I jeszcze powiedziałam, że ta dziewczyna z pomarańczami to mogłabym być ja.
– Dlaczego ty? – spytała.
– Bo, bo... – chlipałam – uwielbiam pomarańcze, a tę halę mam po drodze do pracy i zawsze tam kupuję owoce. I Sławek tam kupował...
– Takie buty – Marta aż gwizdnęła. – To mów od razu, że o Sławka ci chodzi. Czyżby dotarło do ciebie, jaki to fajny facet? I że może warto było zaakceptować jego nieszkodliwe dziwactwa? – spytała surowo.
W milczeniu kiwnęłam głową, bo dotarło do mnie, że owszem, dziwactwa Sławka były nawet... miłe.
– On już wrócił z tego Dublina? – dopytywała się Marta.
– Nie wiem. Odkąd wyjechał, nie utrzymywaliśmy kontaktów...
– No tak – Marta pokiwała głową. – A ty w tym czasie zmieniłaś nie tylko pracę, ale i mieszkanie. Numer komórki zdaje się też, bo jeszcze latem ukradli ci aparat, tak?
– Tak – kiwnęłam głową. – I wspólnych znajomych właściwie też jeszcze nie mieliśmy, bo znaliśmy się raptem parę tygodni – dodałam. – Nawet gdyby chciał, to mnie nie odnajdzie...
– Słuchaj, a może to on? – Marta aż podskoczyła z wrażenia. – Wszystko się zgadza: ta hala, pomarańcze i "wasza" kawiarnia? Musisz tam iść. Dzisiaj jest czwartek – zarządziła.
Nie protestowałam, bo nagle przyszło mi do głowy, że nie bez powodu kupiłam dzisiaj lokalną gazetę i nie bez powodu, ni stąd ni z owąd, czekając aż wyschną mi włosy, zaczęłam czytać ogłoszenia. Nigdy tego nie robię, więc może tym razem kierowało mną przeznaczenie...
Zawsze byłam dumna ze swego rozsądku. I nagle pomyślałam, że chcę wierzyć w przeznaczenie. Jeśli przełamię swoje uprzedzenia, może los da mi drugą szansę?
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!