– Hej, lalunia, gdzie ci się tak spieszy? Uważaj, bo nóżki połamiesz, a byłoby szkoda, pęciny jak się patrzy, ha, ha! – niezbyt oryginalny tekst zakończył wybuch rubasznego, zaczepnego śmiechu.
No tak, robotnicy... Administracja uprzedzała, że w drugim tygodniu września rozpoczną się prace remontowe związane z ocieplaniem budynku.
– Hej, lalka, nie uciekaj! – gonił mnie krzyk i rechot, gdy skierowałam się w stronę wejścia do klatki.
Byłam spocona i marzyłam o prysznicu, a nie o pseudoflircie z tęgawym robotnikiem w drelichu, któremu się wydawało, że jest dowcipny.
– Czeka ktoś na ciebie? – nie ustępował. – Bo jak nie, chętnie wpadnę na kawę i pomogę ci zdjąć ten ciasny trykocik...
Przesadził. Uniosłam głowę, mierząc palanta ostrym spojrzeniem. Od kiedy nauczyłam się mówić, używałam języka jak szpady. Przydatna umiejętność. Wspólnie z bratem prowadziłam firmę transportową i nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, tępiąc siermiężne maniery, niewybredny szoferski język i seksistowskie żarty. Ten budowlaniec też wymagał nauczki.
– I co potem? – odkrzyknęłam, biorąc się pod boki. – Wyskoczysz ze swego uniformu, ogierze? Dziękuję, ale nie. Życie mi miłe, a na ten... boski widok, mogłabym umrzeć ze śmiechu!
– Ale ci dowaliła! – zachichotał ktoś.
– Lepiej z tą panią nie zadzieraj – włączył się kolejny głos, dobiegający gdzieś z boku. – Dobrze ci radzę, przeproś!
Podrywacz nie posłuchał dobrej rady.
– Myślałby kto, szefie, że taka szprycha. Z tyłu, owszem, liceum, ale z przodu... muzeum – burknął.
Znowu przesadził. Miałam swoje lata, jednak do eksponatu muzealnego było mi jeszcze daleko.
– Za to ty, trollu, nikogo nie zwiedzisz. Czy z przodu, czy z tyłu – beka piwa. Dobrze, że od zawietrznej stoję, bo twój oddech mógłby mnie powalić!
Odpowiedzią był wybuch śmiechu i oklaski. Ekipa aż płakała, obserwując kolegę, łapiącego powietrze na podobieństwo ryby wyrzuconej na brzeg. Wyraźnie zabrakło mu weny na dalsze kpiny. A brawo bił mi "pan dobra rada".
Obróciłam się i... teraz mnie zatkało. Patrzyłam pod słońce, więc rysów twarzy dobrze nie widziałam, tylko podświetlone kontury sylwetki. Ale jakiej... Klękajcie narody! Potężne słupy długich nóg, wąskie biodra, trójkąt torsu i bary jak u pływaka. Żadnego zbytecznego przeładowania – mięśnie wyrobił sobie ciężką pracą, nie sztucznym pakowaniem na siłowni.
– Mówiłem, żebyś odpuścił i przeprosił? Przez takich jak ty, budowlańcy mają opinię chamów i prostaków – łajał pracownika leniwym głosem, podchodząc bliżej i stając do mnie profilem.
Dostrzegłam ironiczny półuśmieszek, fryzurę na amerykańskiego żołnierza, siateczkę zmarszczek wokół kącika ust i oka, raczej wynik pracy na dworze niż wieku, chyba nie był starszy ode mnie.
– Przeproś... – zażądał cicho, niemal dobrotliwie.
Grubasek żachnął się.
– Przeproś – brygadzista powtórzył ostrzej – albo zabieraj się z mojej budowy. Czekam.
– Jasne szefie, wedle życzenia, ty tu rządzisz. Przepraszam, proszę pani, co złego to nie ja, zapędziłem się, sorry, tak dobrze? – facet wypluł z siebie wymuszone przeprosiny tonem nieco wyzywającym.
– To już ta pani oceni – brygadzista przeniósł uważne spojrzenie na mnie.
Wreszcie ujrzałam go en face i odniosłam wrażenie, że skądś go znam. Ten bokserski nos, złamany co najmniej raz. Te ciemne, niemal czarne tęczówki. Czyżby? Nie, pokręciłam głową. Tamten był znacznie niższy, chudszy i na pewno źle skończył. Musiało mi się przewidzieć.
– Może być – wzruszyłam ramionami. – Nie jestem specjalnie obraźliwa, po prostu nie lubię, gdy ktoś pozwala sobie na zbyt wiele.
– Oczywiście... – zaśmiał się cicho i niepokojąco intymnie.
Robotnikom rzucił krótko:
– Do roboty, panowie. Zaraz wrócę, tylko odprowadzę panią bezpiecznie do domu – wskazał na drzwi do klatki, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę odmowy.
Zmarszczyłam brwi. Pan i władca się znalazł! Niemniej zaintrygował mnie. Po dziurki w nosie miałam niezdecydowanych, zakompleksionych facetów. Ten nie pytał, brał sprawy w swoje ręce. Pokazać mu, gdzie mieszkam, zaproponować kawę? Czemu nie? Mogło być ciekawie.
Szliśmy po schodach na czwarte piętro. On za mną, bez żenady gapiąc się na moje łydki i pośladki.
– To już tutaj – obróciłam się, kładąc rękę na klamce. – Dzięki za opiekę.
– Naprawdę mnie sobie nie przypominasz? – spytał.
Stał dwa schodki niżej, więc wcale nie musiałam zadzierać głowy, by patrzeć mu w oczy.
– Ja od razu cię poznałem. Tych kształtów i tego ostrego języka nie sposób wymazać z pamięci. A ślady po twoim ciosie, gdy ośmieliłem posunąć się za daleko, wciąż noszę na twarzy... – dotknął skrzywionego nosa.
Czyli jednak to on! Wróciło wspomnienie jesiennego popołudnia, przed salką katechetyczną. Waldek, osiedlowy chuligan, zwany Pająkiem z racji nieproporcjonalnie długich w stosunku do krótkiego tułowia kończyn, oczywiście na katechezy nie chadzał. Ponoć z trudem skończył podstawówkę i o dalszej edukacji nie myślał.
W wieku lat siedemnastu wolał zapuszczać włosy i rozrabiać, przewodząc bandzie wyrostków. Tamtego dnia okupowali pobliski kiosk, pijąc piwo, paląc papierosy i zaczepiając młodzież, wychodzącą z religii. Grzeczni chłopcy woleli ich z dala omijać, dziewczyny umykały z piskiem. Tylko ja się nie dałam zastraszyć.
– E, lala, pytanko mam! – zawołał za mną, gdy ich minęłam.
Dumnie uniosłam głowę, nie zwalniając ani nie przyspieszając kroku.
– Co, Kermit, za ważna jesteś, żeby ze mną gadać? – zastąpił mi drogę.
– Odsuń się i nie nazywaj mnie tak, bo pożałujesz – wycedziłam.
– Hu hu, już się boję – przybliżył swoją twarz do mojej.
W jego ciemnych oczach, zerkających spod przydługiej grzywki, błysnęła prowokacja. Śmierdział piwem i papierosami, a jednak miał w sobie coś intrygującego. Zbójecką odwagę i autorytet.
W końcu niełatwo trzymać w ryzach bandę nastolatków.
– A co mi zrobisz, gdy cię pocałuję?
– Nie waż się mnie tknąć, śmieciu! – warknęłam.
– Ktoś musi – uśmiechnął się złośliwie. – Inaczej zostaniesz dziewicą do śmierci. Ale kuperek masz całkiem do rzeczy, więc mogę się poświęcić.
Nim zdążyłam mrugnąć, złapał mnie tą swoją długą łapą za kark i przyciągnął do siebie. Drugim ramieniem objął mnie i ścisnął niczym liną, unieruchamiając obie ręce. Nie mogłam się wyrwać, choć próbowałam.
– Przestań, żabcia, bo niechcący cię uszkodzę – wymruczał, zwiększając nacisk na szyję.
Musiał czuć pod palcami, jak galopuje mi tętno. Zamarłam. I wtedy naznaczył moje zagryzione usta parodią namiętnego pocałunku. Żeby na tym skończył, ale nie... Poluźnił uchwyt palców i ramienia. Otworzyłam oczy. Jego rozszerzone źrenice były jak sztolnie bez dna. Czekałam bez ruchu, bojąc się nawet odetchnąć. Ujął moją twarz w dłonie, przesunął kciukiem po obrzmiałej wardze, pochylił się, jeszcze raz mnie pocałował. Inaczej, zupełnie inaczej. Stałam jak sparaliżowana, spętana nieoczekiwanie delikatną pieszczotą ust i języka. Bezwiednie odpowiedziałam tym samym.
– I co podobało się, prawda? – spytał chełpliwie, odsuwając się.
Miałam ochotę go zabić! Jego kumple zarechotali.
– Nie! – skłamałam, ocierając usta wierzchem dłoni. – Bolało. Nie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy w życiu pocałunek, zepsułeś mi wspomnienie.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zmieszał się, zaczerwienił, w czarnych oczach dostrzegłam coś dziwnego, jakby żal i tęsknotę. Ale chwili słabości zawstydził się jeszcze bardziej i natychmiast pokrył ją szyderstwem.
– To może powtórka? – zasugerował z obleśnym uśmieszkiem.
Drań! Zacisnęłam pięść, a w cios, jaki wylądował na jego nosie, włożyłam całą swoją wściekłość i rozczarowanie. Coś chrupnęło, Pająk poleciał na chodnik, zalewając się krwią. Reszta chłopaków oniemiała.
– Widzisz, gdybyś nie pił i nie palił, urósłbyś większy i silniejszy. Dziewczyna nie położyłaby cię jedną ręką. Zrób coś ze sobą, bo skończysz jak śmieć!
Zrobiłam w tył zwrot, modląc się w duchu, by nie chcieli mnie gonić. Odetchnęłam z ulgą, słysząc zduszone, nosowe warknięcie.
– Zostawcie ją, niech idzie, zasłużyłem.
Od następnego dnia obchodziliśmy się z daleka. Gdy przypadkiem wpadliśmy na siebie w sklepie czy na ulicy, on udawał, że mnie nie widzi, a ja czułam wyrzuty sumienia, patrząc na jego skrzywiony nos. Zresztą wkrótce capnęło go wojsko i w ogóle zniknął mi z horyzontu. Ale czy tego chciałam, czy nie, jego czyn zrobił na mnie wrażenie. Czasem śnił mi się ów zbójecki pocałunek i jego niemal czuła końcówka, gdy bandycki gwałt na moich ustach przerodził się w delikatną pieszczotę. Naznaczył mnie, cholera! Każdy późniejszy pocałunek przegrywał w porównaniu z tamtym pierwszym. Mieszanka zniewolenia i łagodności podziałała na mnie jak narkotyk. Szukałam jej w kolejnych związkach. Bezskutecznie, o czym świadczyły choćby dwa rozwody. Pewnie, że nie tylko dlatego byłam obecnie sama. Jako osobowość silna, o skłonnościach do dominacji, przyciągałam typy słabe i uległe. Nudzili mi się raz dwa. A teraz, gdy główny bohater moich snów erotycznych stał przede mną, nie poznałam go. Fakt, bardzo się zmienił. Zmężniał, wydoroślał, obciął włosy, mówił leniwym, nosowym basem. Tylko te oczy wciąż miał jak studnie. Tonęłam w nich...
– Jakim cudem tak wyrosłeś, Pająk? – spytałam. – Wiem, że faceci rosną do 25. roku życia, ale aż tak?
– Posłuchałem twojej rady! – zaśmiał się gardłowo. – Przestałem pić, palić. Wziąłem się za siebie. Wtedy mocno dopiekłaś mi tym "śmieciem". Po wojsku skończyłem technikum budowlane, sporo jeździłem po świecie, pracując i nabierając doświadczenia, kilka lat temu założyłem własną firmę. Nawet ożeniłem się...
– Ach... – wyrwało mi się.
– Ale to akurat był błąd, nie wyszło nam, nie mogło. Znowu przez ciebie... Waląc mnie w nos, trafiłaś celniej niż przypuszczałaś. Wyszedłem na ludzi. Ale jestem sam. Powinienem wcześniej cię odszukać, podziękować i przeprosić. Cóż, wstydziłem się. A tu proszę, kolejne zlecenie przyprowadziło mnie wprost do ciebie. Po dawnemu pyskatej, zgrabnej jak cholera, o ustach wręcz stworzonych do całowania i znowu mam ochotę...
– Na co? – szepnęłam.
– Już ty, żabcia, dobrze wiesz na co! – westchnął. – Powiedz tylko, że nikt nie czeka na ciebie za tymi drzwiami.
– Nie czeka... Więc?
Więc zafundował mi powtórkę. Znowu czułam walenie serca i słabość w kolanach, a on tętno pod palcami, którymi objął moją szyję. Ogarnął mnie ramieniem, uwięził i całował jakby o niczym innym nie marzył. Ale teraz było nas dwoje w namiętnej, gorącej pieszczocie. Wtulam się w niego, wpijałam, chłonęłam każdym zmysłem. Nie wiem, ile to trwało, wieki, sekundy, nim na koniec ujął w dłonie moją twarz i tkliwie muskał nabrzmiałe usta czubkiem języka.
– Wiedziałem, że tak będzie... Przepadłem 23 lata temu. Nie śmiałem wierzyć, że ty też...
– I błąd! – zachichotałam.
Potem zaprosiłam go na szklankę... zimnej wody. Kawa byłaby za mocna. Musieliśmy ochłonąć i na spokojnie ustalić, co zrobimy z resztą naszego życia. Dość już czasu zmarnowaliśmy z dala od siebie.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!