Pod piecem znalezione

dom, u babci, na wsi, domek
Wylewałam swoje żale przed babcią, a ona cierpliwie słuchała i pocieszała, że wszystko jest jeszcze przede mną.
/ 09.07.2008 15:22
dom, u babci, na wsi, domek
Szukałam szczęścia daleko, a ono było pod ręką. Sprawdziła się stara mądrość ludowa.
Jechałam do babci w nastroju tak minorowym, że tylko się poryczeć. Pociąg stukotał i trząsł się, za oknem była szaruga, w sam raz pasująca do mojego stanu ducha. Byłam rozgoryczona.
Znowu straciłam pracę. Na diabła mi dyplom, jeśli teraz mogę się załapać tylko na roznoszenie ulotek lub pracę "przy zmywaku" w jakimś barze. A ja od dziecka marzyłam, że będę nauczycielką.
Po studiach przekorny los na moje piękne marzenia wylał kubeł lodowatej wody. Najpierw przez wiele miesięcy byłam bez pracy, potem dostałam pół etatu, ale tylko na jeden semestr. Potem w innej szkole dostałam umowę na czas określony na jeden rok, jako zastępstwo za panią na urlopie wychowawczym. Właśnie minął ten rok. Drugiej umowy ze mną nie podpisano. Klapa.

Postanowiłam, że przynajmniej kilka tygodni posiedzę na wsi u babci. Babcia od zawsze swoim uśmiechem i spokojem życiowym działała na mnie kojąco. Mimo brzydkiej pogody babcia czekała na mnie na peronie małej stacji. Po serdecznym wycałowaniu się i uściskaniu już poczułam się lepiej. Tego mi było potrzeba!
Zawsze uwielbiałam jeść i rozmawiać w babcinej kuchni, gdzie stał okazały kredens kuchenny i inne meble z poprzedniej epoki. I chociaż babcia miała lodówkę z zamrażarką i piękną kuchenkę z elektrycznym piekarnikiem, naczelne miejsce w kuchni zajmował duży piec kaflowy połączony z kuchnią węglową.
Z tej kuchni węglowej nikt nie korzystał już od dawna, ale w piecu kaflowym babcia lubiła napalić w chłodne dni. Siadała wtedy na szerokiej ławie wspierając się o miło nagrzaną ścianę pieca, a nogi opierała na malutkim stołeczku. Tak też było tego wieczoru.

Do późna opowiadałam babci o wszystkim. O moich poszukiwaniach pracy i rozczarowaniu, o samotności w dużym mieście, o braku miłości, partnera, czułości... To była ulga dla serca, móc powiedzieć jej wszystko.
Chodź spać, moje słonko – babcia uściskała mnie z czułością – ranek jest mądrzejszy od wieczora, jutro na wszystko spojrzysz inaczej. Na pewno będzie lepiej. I było mi lepiej, bo atmosfera miłości i domowego ciepła koiła duszę i serce.
Dużo spacerowałam, objadałam się skromnymi, a jakże smacznymi babcinymi przysmakami, a noce przesypiałam snem długim i spokojnym. Świeże powietrze jakby wymiatało ze mnie ciężkie myśli, zmartwienia, przykrości.

Któregoś dnia krzątałyśmy się z babcią w ogródku i obrywałyśmy z krzaków dojrzałe kiście czerwonych porzeczek.
Wyobrażasz sobie, babciu – opowiadałam – wszystkie moje koleżanki ze studiów już wyszły za mąż, niektóre nawet mają dziecko, a ja...
Młodziutka jesteś, Justysiu – dobrotliwie uśmiechała się babcia – przyjdzie chwila, że poznasz kogoś.
Ale gdzie ja mam tego kogoś poznać? – tłumaczyłam – w szkołach pracują same panie, dyskotek nie lubię, koleżanki mężatki mnie nie zapraszają.
Jak tak dalej pójdzie, to do emerytury będę sama – mówiłam rozżalona – dopiero w domu starców trafi mi się jakiś dziadek.
Chodź, Justysiu, kończmy z porzeczkami, bo chmurzy się i burza nadciąga – babcia objęła mnie ramieniem i przytuliła – i nie mów o starości, życie przed tobą, moje słonko.
Byłyśmy już w kuchni, kiedy zaczęło grzmieć i błyskać się, a za chwilę rozhulała się taka ulewa i zawierucha, że babcia podłożyła kilka drew do swojego pieca.
– Pojemy, słonko, to i myśli będą weselsze – uśmiechnęła się babcia, nalewając zupę – u nas ludzie mówią, że jak coś komu przeznaczone, i pod własnym piecem będzie znalezione. Każdemu się inaczej układa, nie wiesz, co tobie pisane. Za oknem lało bezlitośnie, mimo wczesnej pory było ciemno jak w nocy.

Nagle usłyszałyśmy czyjeś tupotanie i pukanie do drzwi.
Kogo to niesie w taką szarugę? – babcia śpiesznie szła do drzwi – o rany Boskie, to nasz pan doktor! Proszę, szybko do środka! Ogrzeje się pan i wysuszy.
Usłyszałam szuranie butami o wycieraczkę i za chwilę w drzwiach kuchni ukazał się wysoki barczysty mężczyzna.
Strzepnął przemoczoną kurtkę i powiesił ją wysoko przy babcinym piecu kaflowym. Podanym przez babcię ręcznikiem wytarł sobie głowę, tarmosząc przy tym włosy tak, że aż parsknęłam śmiechem. Wyglądał jak prawdziwa zmokła kura.
Ale zaraz spod ręcznika wyjrzały roześmiane niebieskie oczy i mokre jasne włosy sterczące jak u stracha na wróble, a ich właściciel okazał się młodym i całkiem przystojnym człowiekiem. Popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
Ta piękna istota to pewnie pani wnuczka, pani Janino – zaśmiał się do mnie i do babci – no, ładnie się zaprezentowałem, szkoda mówić. A chciałem przyjść w niedzielę w garniturze! Widać było, że w domu babci czuł się jak stary przyjaciel.
Jestem tutejszym weterynarzem – wyciągnął rękę – po prostu Piotr – i uśmiechnął się tak, że mi serce mocniej zabiło.
Justyna – podałam mu rękę też z uśmiechem. Nagle cieplej mi się na duszy zrobiło, taki miał miły głos i dobre spojrzenie.
Auto mi się na amen rozklekotało, chyba silnik zalany – opowiadał – szczęście, że byłem blisko waszego domu.
Babcia już chciała postawić na stole talerz pełen gorącej zupy, ale nasz gość wziął od niej talerz w rękę.
Tutaj usiądę, jeśli pani pozwoli, pani Janino – doktor usadowił się na ławie i plecami oparł się o ciepły piec – o jak tu miło, zaraz wyschnę.

Zjadł zupę z wilczym apetytem i z podziękowaniem przyjął drugi talerz z kluseczkami, mięsem i kapustą.
Mmm... ale pyszności! – doktor pomruczał filuternie puszczając do mnie oko – tutaj nikt nie gotuje tak, jak twoja babcia. Szczęściara z ciebie! Jesteś na wakacjach?
I sama nie wiem, kiedy rozgadaliśmy się na dobre. Jak byśmy znali się od zawsze, rozmawialiśmy miło, swobodnie, bez sztucznego skrępowania ani udawania, po prostu całkiem naturalnie.
Przebrany w wielki sweter po dziadku i suche skarpety, Piotr siedział z nami przy kawie do późnego wieczora i opowiadał. O swoim umiłowanym zawodzie, o licznym rodzeństwie w pobliskim miasteczku, o tutejszej szkole i dzieciach, których rodzice nie wyślą na żadne wakacje, bo nie mają za co.
A jakiego przedmiotu uczysz? – zapytał w pewnej chwili.
Wszystkich – zaśmiałam się – nauczanie początkowe. Lubię właśnie te młodsze dzieciaki.
Wspaniale – ucieszył się – pomożesz nam. Szykujemy dla dzieci wycieczki, gry świetlicowe, majsterkowanie i inne atrakcje.

Jasne, że pomogłam. Tak się wciągnęłam w życie tutejszej szkoły, że po kilku dniach nie myślałam już w ogóle o mieście, szukaniu pracy, samotności, żalach. Jakby wstąpiło we mnie nowe życie.
Czas minął jak jeden dzień. A mnie nawet nie w głowie był powrót! Do czego miałam wracać? Do wynajętego pokoju? Zresztą Piotr by mi nie pozwolił wyjechać! Któregoś wieczoru tak gorąco i żarliwie zapewniał mnie o swoich uczuciach, każde słowo potwierdzając pocałunkami, że wtulona w jego szerokie ramiona zatraciłam się zupełnie. Straciłam głowę ze szczęścia!
Kocha mnie! – śpiewało mi w duszy tym radośniej, że już wiedziałam, że i ja go kocham.
Całym sercem poczułam, że tu jest moje miejsce, mój mężczyzna, moja praca, mój prawdziwy dom, moje szczęście. Tu jest całe moje życie.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA