Metoda oparta jest na przezczaszkowej stymulacji prądem, o niskim natężeniu, określonych rejonów mózgu, szczególnie płatów czołowych. Choć brzmi to groźnie, prąd o natężeniu rzędu 1 – 2 miliamperów jest ledwie wyczuwalny przez chorych. Sam pomysł takiego leczenia depresji powstał już w latach 60 i 70 XX wieku, jednak dopiero teraz zaczęto poważnie rozpatrywać tą terapię jako jedną z potencjalnych metod leczenia trudnych przypadków choroby. Wytłumaczeniem jej pozytywnego wpływu na objawy depresji jest wzmocnienie własnej aktywności pewnych grup komórek nerwowych, dzięki czemu również leczeniu nie towarzyszą żadne działania uboczne.
W australijskim badaniu około 50% uczestniczących w nim pacjentów zaobserwowało u siebie znaczną poprawę. „To wspaniały wynik, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że większość chorych poddanych temu leczeniu miała depresję nie odpowiadającą na standardowe leczenie.” - tłumaczy profesor psychiatrii Colleen Loo, zaangażowany w te badania - „Co więcej, pozytywny wpływ jednorazowego leczenia utrzymywał się nawet po miesiącu. To naprawdę ekscytujący wynik.”
Naukowcy już planują kolejny etap eksperymentu, w którym pacjenci tym razem będą poddani terapii przez 20 minut, 5 razy w tygodniu, przez 4 do 8 tygodni. Na ich wyniki będziemy musieli jednak jeszcze trochę poczekać.
Zobacz też: Nowe leczenie depresji osób starszych z użyciem światła
Źródło: PhysOrg/ kp
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!