Wyznawałam pogląd, że papier nie jest potrzebny, aby być ze sobą. Kochałam wolność i możliwość spakowania walizek w sytuacji, gdy kryzys przerasta człowieka, a dalsza walka staje się bezsensowna. Dlatego, gdy po pół roku znajomości Krzyś zaproponował nieśmiało, że może byśmy tak pomyśleli o ślubie, zaśmiałam się tylko.
– Kochanie, ja nie znoszę ślubów! Jestem za wrażliwa. Zawsze, gdy zapraszała mnie na swój któraś z koleżanek, odmawiałam. Zapłakałabym się na śmierć podczas ceremonii i nawet pomadka nie uratowałaby mojego makijażu. Nie będę ryzykować.
Więc, gdy Krzyś któregoś pięknego dnia podczas wypełniania formularzy PIT rzucił znad biurka: "Wiesz, kochanie, obliczyłem, że gdybyśmy byli małżeństwem, to rozliczając się razem, zapłacilibyśmy prawie 60 procent mniej...", podjęłam temat.
– To może rzeczywiście się pobierzmy, skoro to taki zysk. Jakoś przeżyję ten ślub.
– Mówisz poważnie?!
– Śmiertelnie – odparłam.
– Strasznie się cieszę! – prawie krzyknął. – Zrobimy piękne i huczne wesele. Wszystko załatwię, mam kumpla ze studiów w urzędzie stanu cywilnego...
– Nie, nie chcę żadnego wesela ani przyjęcia. To tylko formalność. Podpiszemy cyrograf i do domu. Zamiast wydawać pieniądze na przyjęcie, pojedziemy sobie do ciepłych krajów w podróż poślubną.
– Ależ, kochanie, co ty mówisz?! Ślub bez przyjęcia to jak herbata bez cukru. Chcesz, żeby koleżanki za plecami gadały, że jesteś skąpa?
– Mam to w nosie – odparłam poirytowana i na tym rozmowa się skończyła.
Ale, gdy zbliżał się termin, nie wytrzymałam.
– Wiesz – rzuciłam przy kolacji – może to nie taki głupi pomysł z tym weselem. Oczywiście skromnym. Bo w końcu jesteśmy ze sobą już trzy lata.
– Cieszę się, że zmieniłaś zdanie – odparł – ale wiesz, że teraz na taki wydatek nas nie stać. Mieliśmy remont i spłacamy raty za samochód. Skąd pieniądze? Przecież nie weźmiemy kolejnego kredytu ani nie będziemy prosić rodziców.
– Nie martw się – rzucił, widząc moją zdziwioną minę. – Może za rok problem się rozwiąże. Nie mówiłem ci, bo to jeszcze nic pewnego, ale być może w maju wyjadę na staż do Anglii. Firma zapewnia mi zakwaterowanie i 1500 funtów miesięcznie. Więc pomyślimy o tym, jak wrócę.
Po paru tygodniach zniknął. Pisał, dzwonił i sms-ował, ale nie było go, gdy wracałam. A moje przyjaciółeczki rzucały niby to żartem:
– Uważaj, on jest przystojny i... wolny, a tam w Anglii tyle samotnych dziewczyn.
Wkurzały mnie te docinki, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Później były wakacje i ten fatalny wyjazd nad morze z rodziną siostry. TIR, który wyprzedzał na zakręcie, zepchnął nasz samochód z drogi i dachowaliśmy. To cud, że nikt nie zginął, ale ja wylądowałam w szpitalu ze złamanym obojczykiem i wstrząsem mózgu. Krzyś pojawił się na trzeci dzień.
– Nie mogę cię spuścić z oka, żebyś nie narozrabiała – próbował żartować.
– To mnie nie spuszczaj – odparłam.
– Jak tylko mi się uda, to skrócę pobyt.
I rzeczywiście zjawił się, gdy wychodziłam ze szpitala. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie jedziemy do domu.
– Poznasz Jacka, tego z urzędu stanu cywilnego. Teraz nie ma już żadnych przeszkód, pogadamy z nim o konkretach.
– Zwariowałeś! Jak ja się tam pokażę z ręką w gipsie?
– Wyglądasz ślicznie – odparł, hamując przed urzędem.
Jacek, szczupły blondyn, był konkretny.
– Kiedy chcecie się pobrać? – zapytał, otwierając gruby datownik.
– Dzisiaj – rzucił z głupia frant Krzyś.
– Stary, oszalałeś! Ludzie zapisują się na dwa lata przed... Ale czekaj, ja dziś kończę o 19.00 – zaczął głośno myśleć, więc jeśli się do tego czasu wyrobicie, zostanę pół godziny dłużej... Czego się nie robi dla przyjaciół... A metryki doniesiecie jutro.
A potem szaleństwo – godzina na fryzjera, godzina na przebranie, godzina na kupienie obrączek i kwiatów, i biegiem do urzędu. Była 18.45, gdy tam wróciliśmy.
– Zapomnieliśmy o świadkach! – przypomniałam sobie przed wejściem.
– Zaraz coś poradzimy! – zawołał Krzyś, rozglądając się wokoło, po czym pobiegł w kierunku przechodzącej drugą stroną ulicy pary studentów wracających z zajęć.
– Pomożecie nam? To nagły wypadek – poprosił.
– Przecież widzimy – uśmiechnęli się i weszli z nami do urzędu.
Gdy wychodziliśmy, Krzyś wyciągnął voucher na naszą poślubną wycieczkę.
– Nie byłaś na wakacjach, nie byłaś ze mną i nie byłaś moją żoną, więc teraz musimy to szybko nadrobić, a gości zaprosimy później. To będzie ślub na raty.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!