Wybacz mi siostro!

siostry, rodzeństwo, dziewczyny
Zazdrościłam siostrze miłości rodziców i tego,że zawsze wszystko się jej udaje. Kiedy wyszła za mąż, myślałam, że nadal tak jest. A tak naprawdę ona przeżywała piekło. Nie mogę sobie darować, że zaślepiona swoją zawiścią nie widziałam, jak cierpi.
/ 22.01.2009 16:05
siostry, rodzeństwo, dziewczyny
Tak naprawdę to nigdy nie miałam dobrych stosunków ze swoją młodszą siostrą. W dzieciństwie dokuczałyśmy sobie i rywalizowałyśmy o uczucia rodziców, a potem po prostu życie nas rozdzieliło. Nie bez znaczenia był też charakter Marty. Ona od zawsze uważała, że wszystko jej się należy, w czym utwierdzali ją nasi rodzice, spełniając jej wszystkie zachcianki. To ona, a nie ja, była ich ukochaną córeczką. Przez wiele lat bardzo mnie to bolała.
Dość wcześnie wyszłam za mąż. Andrzej jest porządnym człowiekiem i mocno mnie kocha. Nie pochodzi jednak z zamożnej rodziny i nie dorobiliśmy się majątku. Kiedy na świecie pojawiła się dwójka naszych dzieci, zmuszona byłam brać dodatkowe dyżury w szpitalu, aby jakoś związać koniec z końcem. Rodzice, owszem, nieraz nam pomogli przy dzieciach, ale o finanse musieliśmy martwić się sami.
– Wzięłaś sobie chłopa, to on musi zapewnić rodzinie byt – powtarzał twardo ojciec, a ja nie śmiałam protestować, bo w końcu to prawda.

Tymczasem Marta żyła sobie jak wolny ptak. Zmieniała bez przerwy kierunki studiów i kolejnych facetów. Niby niebrzydka, ale w miłości jakoś nie miała szczęścia. Moim zdaniem była zbyt wybredna, ale mama, której kiedyś zwierzyłam się ze swoich podejrzeń, tylko machnęła ręką:
– Martusia to mądra dziewczyna, wie, co robi. Musi spotkać mężczyznę z klasą, ona nie jest stworzona do harówki.
Jakby na potwierdzenie tych słów i dla zapewnienia córce lepszego startu, ojciec przepisał na nią rodzinną firmę. Było mi bardzo przykro. To znowu moja siostra została wyróżniona. A przecież ona żyła sama, bez dzieci, natomiast ja miałam już dwoje i ledwie z mężem wiązaliśmy koniec z końcem. Wydawać się mogło, że to właśnie mnie powinna należeć się ta pomoc. Niestety, rodzice zdecydowali jednak inaczej. Argumenty były jak zwykle te same:
– Ona jest taka delikatna, nie da sobie rady w życiu. Ty, co innego. Jesteś wykształcona, przebojowa i masz męża – tłumaczył ojciec.
Bardzo zabolała mnie ich decyzja. Znowu bowiem okazałam się tą gorszą. Od tego czasu moje stosunki z siostrą pogorszyły się jeszcze bardziej, a niemal zupełnie ustały, gdy poznała Radka.

Marta zamieściła swoje ogłoszenie na randkowym portalu w Internecie. Wśród mężczyzn, którzy odpowiedzieli na jej ofertę, był Radek. Umówili się na spotkanie w kawiarni w galerii handlowej, przypadli sobie do gustu i tak zostali parą. Marta nie mówiła o tym otwarcie, jakby wstydząc się, że właśnie w taki sposób znalazła sobie partnera, ale ja wszystkiego domyśliłam się z półsłówek i półuśmiechów. Nie przeszkadzało mi to. Jak również to, że Radek niewątpliwie nie należał do przystojniaków. Łysawy, wyglądający na więcej niż swoje trzydzieści dwa lata, o posturze troglodyty nie pasował do mojej ładnej i subtelnej siostry. Był zastępcą działu w dużej firmie elektronicznej i całkiem nieźle zarabiał. Miał własne, kupione za gotówkę mieszkanie, dobry samochód i głowę do interesów.
Rodzice byli zachwyceni. Nie mogłam już słuchać, kiedy na rodzinnych spotkaniach nieustannie porównywano Radka z moim mężem. Oczywiście przyszły szwagier był bardziej obrotny, bardziej dowcipny i ogólnie "bardziej". Kiedy po pół roku narzeczeństwa poprosił Martę o rękę, rodzice czuli się bezgranicznie szczęśliwi.
Wesele było bardzo wystawne. Młodym na tym nie zależało, ale rodzice Radka postanowili się pokazać z jak najlepszej strony i to oni za wszystko zapłacili.
Tak, zazdrościłam swojej siostrze. Gdzieś tam na dnie serca miałam żal do Marty, że jej zawsze wszystko przychodzi tak łatwo. Znalazła bogatego męża, zamożnych teściów, a nawet moi rodzice postanowili jej usłać drogę różami. To niesprawiedliwe, myślałam. Czemu to ja muszę wszystko zdobywać ciężką pracą? Dusiłam w sobie te zawistne myśli i uśmiechałam się na rodzinnych spotkaniach. Nie potrafiłam jednak zdobyć się na serdeczność wobec Marty. Początkowo, trzeba przyznać, moja siostra starała się utrzymywać bliższy kontakt ze mną. Dzwoniła na przykład do mnie i mówiła:
– Wiesz, udało mi się zrobić znakomity interes. Sprzedałam firmowy samochód, kompletnie niesprawny, na środku drogi potrafił stanąć, a taką niezłą cenę za niego wzięłam – opowiadała zadowolona z siebie.
– Marta, jak mogłaś? – nie wierzyłam własnym uszom, bo wydawało mi się, że moja siostra nie może być zdolna do takiej nieuczciwości. – Jak mogłaś sprzedać takie auto? Jeśli wydarzy się wypadek, będziesz za to odpowiedzialna! – denerwowałam się.
– Co też ty opowiadasz? – śmiała się Marta. – A czy to moja wina, że gość okazał się frajerem i nie sprawdził auta porządnie? Nigdy do niczego nie dojdziesz, jak będziesz miała takie skrupuły, siostruniu!

Coraz bardziej oddalałyśmy się od siebie. Miałyśmy inne cele i wartości w życiu. A kiedy jeszcze po pewnym czasie okazało się, że Marta i Radek nie mogą mieć dzieci, wówczas wspólne tematy jakby naturalnie zniknęły, a nasze kontakty ograniczyły się z czasem do zdawkowych życzeń z okazji różnych świąt. Tłumaczyłam sobie, że tak po prostu nieraz bywa. A tak naprawdę to nie tęskniłam za Martą jakoś specjalnie, bo też nigdy nie byłyśmy sobie bliskie.
To mama pierwsza po jakimś czasie zagadnęła mnie o siostrę:
– Łucja, czy Marta się do ciebie od czasu do czasu odzywa? – spytała zaniepokojona. – Bo ja od kilku miesięcy nie miałam od niej żadnej wiadomości.
– Co też mama? Nie mam od niej wieści od dwóch lat. Nie dzwoni do mnie, to i ja milczę. Na pewno świetnie daje sobie radę.
Mama niby pokiwała głową, ale widać było, że nie przestała się martwić:
– Wiesz, Marty od kilku dni nie było w pracy – powiedziała dwa tygodnie później. – Może byś wpadła do niej, dowiedziała się, co słychać? Tobie zręczniej, jak ja zacznę ich nachodzić, to będzie od razu, że teściowa się wtrąca.
Nie odniosłam się do tej propozycji z entuzjazmem. Wieczorem nawet poskarżyłam się mężowi.
– Czemu mam się nią interesować, skoro ona milczy? – buntowałam się, a Marek przyznawał mi rację. – Ma obrotnego męża, firmę, pieniądze. Robi, co chce. Bawi się nieustannie. A mama jak zwykle przesadza.
Tłumaczyłam sobie wtedy, że nawet gdybym chciała, to nie dałabym rady odwiedzić Marty. Moja córka właśnie zaczęła chodzić do szkoły, trzeba ją było odwieźć, przywieźć, pomóc w lekcjach – cóż, zwykłe, codzienne życie. Problemy mojej siostry były gdzieś na szarym końcu moich zainteresowań.
– Gdybym nie musiała harować na trzech etatach i tak jak wasza ukochana córeczka dostała wszystko na tacy, to może miałabym czas i chęć zajmować się problemami całego świata – tłumaczyłam mamie z irytacją, gdy ta wyrzucała mi, że po kilku tygodniach od naszej rozmowy dalej nie znalazłam czasu, aby zobaczyć się z Martą.
I pewnie dalej wszystko zostałoby po staremu, gdyby nie pewne spotkanie.

Pamiętam jak dziś, to był piątek. Skończyłam wcześniej pracę i postanowiłam zrobić zakupy w galerii handlowej niedaleko domu. Kiedy już miałam z niej wychodzić, dostrzegłam Martę. Jak zwykle była elegancko ubrana, ale wydała mi się jakaś smutna, jakby zgaszona, przestraszona. Pewnie by mnie minęła pogrążona w swoich myślach, gdybym nie przezwyciężyła swojej niechęci i jej nie zaczepiła:
– Hej, siostra, co słychać? Dawno cię nie widziałam – chwyciłam ją za ramię.
Marta powoli uniosła głowę. Widać, że była zaskoczona. Uśmiechnęła się niewyraźnie i potwornie smutno, zupełnie jak nie ona.
– Cześć, jestem na zakupach, a ty? – powiedziała cicho.
Przez pięć minut prowadziłyśmy sztuczną rozmowę dwóch zupełnie obcych osób. Po czym nagle Marta stwierdziła, że musi już wracać i niemal w połowie zdania odeszła w stronę parkingu.
Nie mogłam otrząsnąć się po tym spotkaniu. Niby wszystko wydawało się w porządku, a jednak intuicja mówiła mi, że coś jest nie tak. Marta zawsze kipiała energią, była radosna i pełna życia. Tym razem sprawiała wrażenie nieobecnej, wyraźnie przygaszonej, jakby ją coś gryzło... Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z mamą:
– A widzisz, mówiłam ci już dawno, tam coś jest nie tak – mama nie kryła swoich obaw. – Ja już nawet w tajemnicy przed tobą pojechałam do Martusi, ale nikt nie wpuścił mnie do domu. Choć głowę bym sobie dała uciąć, że firanka w oknie się odsuwała.
Starałam sobie przypomnieć wszystkie moje pretensje i żale do siostry, ale nie potrafiłam się uwolnić od poczucia winy. W końcu mój mąż stwierdził:
– Zamęczysz się w ten sposób. Lepiej już pojedź do niej i upewnij się, że nic się nie dzieje i jak zwykle spadła na cztery łapy.

Faktycznie, w sobotę pojechałam do siostry. Stałam przed drzwiami nowoczesnego apartamentowca poza miastem, którego adres podała mi mama. Nawet nie wiedziałam, że Marta się przeprowadziła. Oczywiście, dom był piękny, z ogromnymi balkonami, otoczony wysokim żywopłotem. Poczułam w sercu żal, że to nie moje dzieci bawią się na tym zadbanym podwórku.
Nacisnęłam dzwonek, odczekałam chwilę i znowu zadzwoniłam. Na próżno jednak. Nikt nie otwierał drzwi. Podobnie jak mama miałam wrażenie, że ktoś jest w domu. Wiedziona impulsem postanowiłam zapukać do najbliższych sąsiadów. Kobieta, która mi otworzyła, mogła mieć trzydzieści, czterdzieści lat.
– W czym mogę pomóc? – zapytała chłodno, lustrując mnie od stóp do głów nieprzyjaznym wzrokiem.
No tak, nie pasowałam do tego otoczenia.
– Nazywam się Łucja Kramak – przedstawiłam się szybko. – Jestem siostrą Marty Jabł... – odruchowo chciałam podać jej panieńskie nazwisko – Marty Garbarczyk. Nie mogę skontaktować się z siostrą, może pani mogłaby mi jakoś pomóc?
– Nareszcie! – powiedziała z ulgą kobieta. – Nareszcie ktoś się zainteresował tym, co dzieje się z panią Martą. Proszę do środka. Musimy koniecznie porozmawiać.

A potem usłyszałam straszną historię, która mnie przeraziła. Marta wraz z mężem pojawili się na tym osiedlu rok temu. Pani Raczyńska – tak nazywała się kobieta, z którą rozmawiałam – słyszała, że wyprowadzili się z poprzedniego miejsca, bo sąsiedzi ciągle się na nich skarżyli z powodu awantur, ale nie wie, ile w tym prawdy. Faktem jest, że odkąd tu zamieszkali, ona też nie zaznała spokoju:
– To niby segment, ale ściany są cienkie – tłumaczyła, rozglądając się niespokojnie. – A on ją tak lał, tak tłukł...
A ona biedna, proszę pani, nawet się nie broniła. Kiedyś spytałam się jej, czemu nie powie o tym komuś z rodziny, matce, siostrze właśnie – tu spojrzała na mnie z wyrzutem – ale ona tłumaczyła, że się wstydzi.
Zgłaszaliśmy to na policję wiele razy. Ale kiedy oni przyjeżdżali, pani Marta nie otwierała drzwi albo udawała, że nic takiego się nie dzieje, tylko jeszcze broniła tego kata. Więc nie mogli nic zrobić. W końcu przestali przyjeżdżać. Teraz też się pewnie zamknęła, bo myśli, że pani jest z policji. Trzeba jej koniecznie pomóc, bo ona sama nie ucieknie z tego piekła.
Słuchałam tego przerażona i było mi coraz bardziej wstyd. Jak mogłam nie zauważyć takiej tragedii, jak mogłam być tak zaślepiona swoją zawiścią?!

Tego dnia nie udało mi się dostać do Marty. Ale zawiadomiłam policję i nazajutrz weszliśmy tam z psychologiem i komisarzem. Udało mi się nakłonić siostrę do złożenia zawiadomienia o przemocy do prokuratury.
Radek zabrał Marcie wszystkie pieniądze, nie ma już właściwie naszej rodzinnej firmy, jej mąż przegrał ją w kasynie. Ale najgorsze jest to, że zniszczył jej życie, zamienił je w piekło. Na szczęście Marta ma rodzinę: matkę, ojca i starszą siostrę, u której teraz mieszka. I która nadal nie potrafi spojrzeć w lustro z powodu poczucia winy, że tak długo pozostawała głucha na krzyk rozpaczy rodzonej siostry.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA