Stanęłam jak zamurowana. Znajdowałam się dokładnie na wprost tego wszystkiego, tyle że po drugiej stronie ulicy. Czas rozciągnął się, a dziejące się w ułamkach sekund zdarzenia, wydawały się trwać powoli, jak w zwolnionym filmie.
Obserwowałam głównie mężczyznę, który upadł na ziemię. Sądziłam, że mogło mu się stać coś złego. Ale on poderwał się i ruszył w pościg za oddalającym się samochodem. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej pistolet i strzelił w kierunku odjeżdżających. Niewiele brakowało, abym znalazła się na linii ognia.
A ja, sparaliżowana strachem, nie mogłam się ruszyć. Wtedy nagle ktoś chwycił mnie z tyłu za ramiona i pchnął na ziemię. Upadłam. Usłyszałam, że padł jeszcze jeden strzał. Gdy po chwili zdołałam unieść głowę, zobaczyłam dwóch mężczyzn w pośpiechu wsiadających z powrotem do swego samochodu i z piskiem opon ruszających za uciekinierami.
Nade mną stał młody człowiek i przyglądał mi się z troską.
– Nie, nie – odparłam mechanicznie, próbując podnieść się z ziemi.
I wtedy aż krzyknęłam z bólu:
– Au! Moja ręka!
Lewy nadgarstek bolał jak diabli. Było jasne, że upadając, musiałam coś sobie zrobić. Nie wstając więc z chodnika, próbowałam rozmasować sobie rękę, ale to tylko potęgowało ból. Mężczyzna stał nade mną i przyglądał się temu bezradnie.
Wokół mnie zrobił się mały tłum. Wśród niego znalazł się nawet lekarz, który po pobieżnych oględzinach orzekł, że to może być złamanie, konieczne jest więc prześwietlenie.
– Najlepiej pojechać na ostry dyżur – poradził.
– Zawiozę panią – zakomunikował mężczyzna, poczuwający się do winy.
Piętnaście minut później siedzieliśmy już na izbie przyjęć.
– Proszę mnie już tutaj zostawić – zaproponowałam memu opiekunowi.
– Czuję się winny tego zdarzenia, więc zaczekam tu z panią – odpowiedział.
Był wyraźnie poruszony tym, co się stało. Ja też. Zbolała, ale i przerażona ewentualnymi konsekwencjami. Właśnie przyjechałam tutaj, aby zamieszkać w mieszkaniu po zmarłej babci i szukać pracy. Złamana ręka byłaby w tym momencie katastrofą.
Godzinę później wychodziłam z ręką w gipsie.
– Gdzie mam panią podwieźć? – zapytał mężczyzna.
– Do domu, jeśli pan się upiera – odparłam.
W drodze zaczął mnie przepraszać.
– To był odruch – tłumaczył. – Widziałem panią stojącą i lufę pistoletu skierowaną w pani stronę...
– W żadnym razie nie mam do pana żalu, myślę tylko, jak ja sobie sama teraz dam radę z tym wszystkim.
– Jeśli tylko będę mógł, chętnie pani pomogę, w czym trzeba będzie – zaofiarował się, drapiąc z zakłopotaniem po głowie.
Weszliśmy do domu. Stanęłam na progu zrezygnowana i przygnębiona, jego zamurowało. Chaotycznie poprzestawiane meble, na środku dziesiątki pudeł, pudełeczek, stos ubrań po babci, które miałam właśnie dziś po południu zanieść do pojemników PCK.
Usiedliśmy w zagraconej kuchni. Poprosiłam, żeby zrobił kawę. Popijając ją, wyjaśniłam, że muszę usunąć rzeczy po babci i urządzić się w nowym mieszkaniu.
– I nie ma pani nikogo do pomocy? – spytał.
– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.
Mężczyzna rozejrzał się po mieszkaniu.
– To może wskaże mi pani na razie rzeczy do wyrzucenia, ja je wyniosę. Wrócę po południu i pomogę pani w porządkach. Ale teraz muszę już iść, bo czekają na mnie w robocie.
Jego propozycje pomocy przyjęłam z wdzięcznością. Po chwili pierwszy transport ubrań był już przez niego zapakowany w wielki wór i przygotowany do wyniesienia.
– Zadzwonię do pani, jak będę już wolny – zaproponował, wychodząc.
Wpisał mój numer w swoją komórkę i wyszedł. A ja zostałam ze złamaną ręką w całym tym bałaganie.
Wrócił późnym popołudniem, nie uprzedzając mnie telefonicznie.
– Bałem się, że pani nie będzie chciała skorzystać z mojej pomocy, a należy się to pani ode mnie.
– Proszę nie przesadzać, to przecież wypadek – powiedziałam, ale było mi miło.
Zabraliśmy się za porządki, a potem przygotowaliśmy sobie coś do jedzenia i zmęczeni wydarzeniami tego dnia usiedliśmy przed telewizorem. A tam w wiadomościach relacja o pościgu za złodziejami samochodów i o strzelaninie, która miała miejsce na ulicach miasta. I że w akcji lekko rany został jeden z policjantów.
Wyszedł późnym wieczorem, oświadczając, że jeśli nie mam nic przeciwko – wróci jutro po południu, aby dokończyć sprzątanie.
– Dobra – powiedziałam zadowolona.
Bardzo mi się spodobał.
– Acha – bąknął, wychodząc – mam na imię Witek.
– A ja Wiola – odparłam z uśmiechem.
– Ale cię urządził! – westchnęła mama, gdy zdawałam jej relację z wydarzeń dzisiejszego dnia.
– Może to się obróci na dobre – stwierdziłam.
I zaczęłam czekać następnego dnia.
Witek znowu przyszedł. I dalej sprzątaliśmy moje mieszkanie. A potem pomógł mi w generalnym remoncie, choć to już naprawdę nie było konieczne. A potem... wprowadził się do tak przygotowanego mieszkania. Dziś żartujemy, że ta nasza znajomość jest wystrzałowa.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!