Zdrajca jest wśród nas

biuro
Wiedziałem, że szef uważa mnie za jednego z najlepszych pracowników, do głowy mi jednak nie przyszło, że każe mi się zabawić w detektywa…
/ 04.06.2008 08:08
biuro
Maciek, wiesz, że uważam cię za inteligentnego faceta – powiedział mój szef.
– Mało inteligentni nie dostają pracy w tej agencji reklamowej – odpaliłem.
– Jesteś nie tylko inteligentny. Jesteś lojalny… – zawiesił głos.
– To pytanie, zarzut, czy stwierdzenie faktu? – zapytałem bezczelnie.
Poczerwieniał, ale nie z powodu mojej błyskotliwej riposty.
– Ktoś w firmie nie jest aż tak lojalny. Powiem więcej – ktoś jest… szpiegiem!
Roześmiałem się na całe gardło.
– Jakim szpiegiem, do cholery?! – spytałem w końcu, widząc, że nie żartuje.
– Pamiętasz nasze projekty kampanii dla tej firmy komputerowej?
– Jasne, przecież pisałem do niej teksty, hasła, nagłówki, po prostu wszystko.
– Tak. Ale nie wygraliśmy przetargu...
– …bo stwierdzili, że nasza kreacja jest wtórna – wszedłem mu w słowo.
– A wiesz dlaczego? Bo przed nami miała prezentację inna agencja, która…
– …podwędziła nam pomysły – znów dokończyłem za niego zdanie. – Ale to mógł być przypadek – pokręciłem z powątpiewaniem głową.
– Mógł. A kampania dla tej firmy, która robi ciuchy dla wyczynowych sportowców? Pamiętasz swój pomysł?
– Ten z gołymi facetami? Ale przecież nawet nad nim nie pracowaliśmy?! Sam szef uznał, że jest zbyt śmiały.
– Ale opracowanie dla niego zrobiłeś. Pięć stron opisu koncepcji, prawda? No to dowiedz się, że wygrała ta sama agencja, która pokonała nas w komputerach. I sprzedała twój pomysł z golasami jako swój. Jeżeli jeszcze ci mało, to się dowiedz, że w ubiegłym roku stawaliśmy sześć razy do przetargu. Wygraliśmy trzy pierwsze, czwarty został odwołany, potem zrobiliśmy nabór pracowników i przegraliśmy dwa ostatnie przetargi.
– Ile nowych osób przyjęliśmy do pracy?
– Cztery.
– O jedną za dużo… – stwierdziłem.
Szef smutno pokiwał głową.
– Znajdź tą osobę, Maciek – powiedział wreszcie. – Bo inaczej będzie z nami źle… Za miesiąc nowy konkurs, poważna rzecz, płyny do płukania tkanin nowej generacji.
– Dobra. Ale chcę dzień urlopu – powiedziałem, bo zaświtał mi pewien pomysł.
– Załatwione.

Po urlopie cały w skowronkach wpadłem do firmy bladym świtem.

– Szef jest? – zapytałem sekretarki.
– Panie Maćku, no co pan?! – żachnęła się. – Szef przed dziewiątą się nie zjawia!
– W takim razie wchodzę do jego gabinetu i proszę mi przez godzinę nie przeszkadzać ani nikogo nie wpuszczać, tylko samego szefa. OK?
Przez chwilę się wahała, więc popatrzyłem jej głęboko w oczy.
– Pani Mario, proszę mi zaufać – powiedziałem. Szef na pewno nie będzie miał pani za złe, że skorzystam z jego komputera, a raczej z drukarki...
– Szef wspominał, że mam panu okazać wszelką pomoc, więc niech pan włazi, a ja przypilnuję spokoju – zadeklarowała.

Kiedy zjawił się szef, od razu przeszedłem do rzeczy.
– Szefie, co ja robiłem do września ubiegłego roku?
– Pracowałeś tutaj.
– A w weekendy?
– Chodziłeś do szkoły… – urwał.
– Nie chodziłem, tylko miałem zajęcia na uczelni z pisania kreatywnego.
– Czy z tego coś wynika? – spytał z nadzieją w głosie.
– To – dumnym gestem wskazałem cztery komplety dokumentów. – To są poprawione przeze mnie dzisiaj w nocy opracowania strategii reklamowych dla czterech produktów. Każda z czterech grup moich studentów pracowała nad innym, wymyślonym produktem. Na pierwsze zajęcia zaprosiłem przedstawicieli czterech firm, które mogłyby je produkować. Oni odgrywali rolę klientów, a każda grupa stanowiła jakby osobną agencję reklamową.
– Chyba nic nie rozumiem…
– Zaraz jak się wszyscy „podejrzani” zlezą, powiemy pani Marii, że jedziemy na spotkanie w sprawie nowego konkursu.
– A jest takie spotkanie? – zapytał.
– Są nawet cztery, ale my pójdziemy na śniadanie. Bo to, co przywieziemy z tego spotkania, leży już na tym stoliku. Po powrocie każdego z nich zaprosimy na arcytajną naradę. Opowiemy im o spotkaniu, nowym produkcie i konkursie, a potem poczekamy na telefon od jednego z moich czterech znajomych... – wyjaśniłem.

Jako pierwszy wezwany został Mikołaj.
– Panie Mikołaju – zaczął szef – dostaliśmy zaproszenie do nowego konkursu. Klient, producent makaronów, chce przeznaczyć na reklamę nowego bezcholesterolowego produktu dwa miliony. Proszę to oczywiście zachować w ścisłej tajemnicy, a tu ma pan strategię komunikacji i krótki plan. Proszę tego strzec, jak oka w głowie, bo to jedyny egzemplarz. Weźmie pan dzień urlopu i w piątek oczekuję pańskich propozycji, co do składu zespołu kreatywnego. Czy wszystko jasne?
Chłopak w milczeniu skinął głową i porwawszy wydrukowane przeze mnie papiery energicznie wyszedł z gabinetu.

Następny był Paweł, młody i ambitny facet świeżo po studiach. Szef wcisnął mu podobną gadkę, ale tym razem klientem był największy browar w mieście, a budżet wzrósł do trzech milionów złotych. Potem weszła Sylwia, a ja się modliłem, żeby to nie była ona, bo dobrze nam się razem pracowało przez ostatnie kilka miesięcy. Szef poszedł na całość, bo produkt – wódkę bezalkoholową wyposażył w budżet pięciu milionów złotych. Jako ostatni wsunął się do gabinetu Patryk, zwany przez nas Patrycym. Szef wyraźnie oklapł, bo na ostatnią kampanię, czyli reklamę sklepów z cygarami, przeznaczył tylko pół miliona; zupełnie jakby zaczynały się mu kończyć pieniądze klientów.

Po dwóch dniach wparowałem do gabinetu szefa bez pukania i walnąłem się na fotel. Zaczerwieniony z emocji rzucił coś do słuchawki telefonu, którą trzymał przy uchu, a potem rzucił samą słuchawkę.
– Gadaj – warknął zdenerwowany.
– Zadzwonił do mnie Maurycy.
– Znam go?
– Nie.
– A gdzie pracuje?
– W browarze.

Szef sięgnął szybko po leżącą na stole kartkę i poszarzał na twarzy.
– Niemożliwe… – wyszeptał. – Paweł jest taki ambitny, taki aktywny.
– Podejrzewam, że chyba zaczął się orientować, że coś się święci, ale okazja wydawała mu się zbyt kusząca. Sam osobiście pojechał do Maurycego. A właściwie, nie sam, tylko z… prezesem znanej panu agencji reklamowej. Tej samej, która wygrała z nami dwa ostatnie konkursy.
– A to łotr! – pieklił się szef. – Ja mu dam nauczkę.
– Nic z tego – zastopowałem go. – Nie przyszedł dzisiaj do pracy.
– Czyli co, przeszedł do konkurencji? – zapytał szef z goryczą.

Przecząco pokręciłem głową. Spojrzał na mnie mocno zdziwiony.

– Nie sądzę, aby dostał tam pracę – powiedziałem wolno. – Maurycy ich przyjął, wysłuchał uprzejmych pytań a potem powiedział, że ich propozycje do złudzenia przypominają mu projekt, nad którym rok temu pracował z grupą studentów...
– No, to zdaje się, że tamta agencja jest już spalona. Jak tylko się rozejdzie, że kradną pomysły od studentów…
– Rozejdzie się na pewno – przyrzekłem mu solennie. – Wprawdzie z konkurencją należy walczyć uczciwie, ale z nieuczciwą konkurencją można walczyć nieuczciwie. Bo widzi pan… ja nie powiedziałem o czymś, żeby nie zapeszać. Otóż dobrym zwyczajem szkoły było to, żeby osobę z firmy dopisać na końcu pracy jako współautora, bo to ona właśnie miała za zadanie wymyślić produkt do zareklamowania. Tak więc oni przyszli sprzedać Maurycemu… jego własny pomysł. A Maurycy właśnie teraz – tu spojrzałem na zegarek – kończy rozmowę z moim znajomym dziennikarzem, któremu sprzeda tę historię, jako doskonałą anegdotę.
W sobotę wszyscy przeczytali tę historię w dodatku biznesowym do lokalnego dziennika, ja dostałem awans, podwyżkę i... przezwisko, bo od tego czasu szef nazywa mnie Sherlockiem Holmesem.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA