"Campa w sakwach, czyli rowerem po bezdrożach Tybetu" – recenzja

Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata/ Wydawnictwo Septem/ okładka
Rowerem na dach świata? Autor książki „Campa w sakwach, czyli rowerem pod bezdrożach Tybetu” nie tyko udowadnia, że taka wyprawa jest możliwa, ale że samotna podróż na dwóch kółkach gwarantuje o wiele większe emocje i poznanie Tybetu z całym jego kolorytem.
Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata/ Wydawnictwo Septem/ okładka

„Campa w sakwach, czyli rowerem pod bezdrożach Tybetu” to historia opowiadająca o dwóch wyprawach do Tybetu. Do miejsca magicznego, ale i trudnodostępnego, bowiem podróżowanie po tej krainie wymaga uzyskania wielu zgód. Autor udowadnia jednak, że Tybet da się zwiedzić, pokonując go rowerem i co ważne, można go w ten sposób poznać o wiele lepiej niż przeciętny turysta korzystający z wygód na czterech kółek.

Autor książki, Piotr Strzeżysz, nie jest rowerowym nowicjuszem – to zapaleniec, który zwiedził wcześniej ponad trzydzieści krajów na czterech kontynentach. Jego pozytywne nastawienie oraz ciągła ciekawość sprawiają, że historię jego podróży wspaniale się czyta.

Podróżując samotnie na rowerze, poznaje on miejsca na ogół niedostępne zwykłym turystom. Autor często korzysta z gościny miejscowych lub uprzejmości i pomocy spotkanych po drodze robotników. Wówczas na moment ma okazję podpatrzyć zwyczajne życie tych skromnych ludzi. Na pożegnanie często dostaje od nich tytułową campę – czyli tybetańską potrawę mającą dawać siłę i energię na cały dzień.

Po przybyciu do Chin szybko okazuje się, że jednym z ważniejszych problemów wyprawy jest bariera językowa. Z bezsilnością wywołaną całkowitym brakiem zrozumienia autor książki spotyka się często, czy to na ulicy w dużych miastach, gdzie jest całkowicie ignorowany, czy na stacjach kolejowych, gdzie często okazuje się, że albo nie ma dla niego biletów, albo pozostały już tylko te drogie....

Autor „Campy w sakwach” nie rysuje nam cukierkowego obrazu Tybetu. Nie tak rzadkie pozostaje zawyżanie rachunków, wszechobecne prośby o wsparcie (money! money! money!) czy ucieczka przed kamieniami rzucanymi przez dzieci.

Tego typu wątpliwe atrakcje nie są w stanie jednak odebrać autorowi radości z faktu bycia w drodze. Widać, że każda chwila spędzona na rowerowym siodełku jest tą najlepszą.

Wyprawa opisana jest w sposób ciekawy i barwny. Poznajemy Lhasę, snujemy się z autorem po drogach Tybetu, docieramy w końcu do bazy pod Everestem.

Trzeba pamiętać, że to nie jest rowerowa eskapada po miejskim parku tylko przejazd przez Tybet! Nie ma co ukrywać – to wyprawa dla prawdziwych rowerowych twardzieli, którym nie straszne jest pokonywanie dużych wysokości po kiepskich drogach, czy nawet w głębokim śniegu.

Magię tej wyprawy wzmacniają liczne zdjęcia, które stanowią fantastyczne uzupełnienie historii, a także poglądowa mapka, dzięki której możemy śledzić trasę przejazdu. Książkę tę można bowiem traktować jako swoisty przewodnik po Tybecie, czy po zwyczajach panujących w Państwie Środka.

Jedno jest pewne – każdy marzyciel o dalekich wyprawach będzie czytał ją z zapartym tchem i pewnie zainspiruje ona wielu czytelników do zwiedzenia tej niezwykłej krainy…

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA