Dwoje na huśtawce

para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
Moje związki z mężczyznami kończyły się zawsze rozstaniem. Przynosiły mi tylko ból i rozczarowanie. Aby więcej nie cierpieć, postanowiłam być sama, aż poznałam w Wiedniu Adama...
/ 30.01.2009 12:07
para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
Kilkanaście lat temu, jako nastolatka, byłam w teatrze na sztuce "Dwoje na huśtawce". Pamiętam, że w tym przedstawieniu grała tylko dwójka aktorów. Ona i on. Gizella i Jerry – dwoje samotnych ludzi tęskniących za prawdziwą miłością. Pragnęli siebie. Chcieli się do siebie zbliżyć, a jednocześnie coś ich od tego powstrzymywało i ciągle się odsuwali. Bali się, czy co? Ale czego? Nie rozumiałam wtedy tego. Jeśli dwoje ludzi się poznaje i zakochują się w sobie, to biorą ślub i dalsze życie spędzają razem. Nad czym tu medytować? Tak wówczas myślałam.
Moje szkolne i studenckie lata przeleciały jak błyskawica. Byłam bardzo grzeczną uczennicą, a później porządną studentką, która całe dnie ślęczała nad książkami. Chodziłam pilnie na wszystkie wykłady i zajęcia, a wolne chwile spędzałam w bibliotece. Żadnych imprez w akademiku czy wypadów na piwo do pubu.
Słyszałam, jak moje koleżanki opowiadały o facetach, balangach, szybkich numerkach albo namiętnych nocach. Mnie to nie dotyczyło. Nie do przyjęcia dla mnie było to, że komuś urwał się film, dziewczyna wpadła, a chłopak-świnia, forsy na zabieg nie dał.

Na trzecim roku studiów pojawił się on! Przystojny, wysoki, zgrabny, z oczami jak ciemnobrązowa czekolada i uśmiechem filmowego amanta. Markowe dżinsy opinały jego zgrabne pośladki i uda, podkreślały kocie ruchy skradającego się lamparta. Jarek nosił kolorowe swetry na gołym ciele, bez koszuli pod spodem. Z trójkątnego wcięcia dekoltu na przodzie widać było zarost na umięśnionym torsie, a podciągnięte rękawy odsłaniały silne muskularne ramiona. Zakochałam się bez pamięci! Byłam zauroczona, oszołomiona i zachwycona! Na jego widok odczuwałam drżenie całego ciała, a przyspieszony oddech i wlepione w niego oczy zdradzały moje uczucia zbyt wyraźnie.
No i stało się. On nawet nie musiał się specjalne wysilać, żeby zaliczyć taką naiwną niedoświadczoną gąskę, jaką wówczas byłam. Zostałam dziewczyną na jedną noc. Nie miałam pretensji do niego. Cóż nie byłam żadną superlaską, aby taki wspaniały chłopak mógł mnie potraktować poważnie! Byłam nijaka. Ani ładna, ani brzydka. Dziewczyny mówiły o mnie niezgrabna, nieciekawa, niemodna. Jak mogłam się podobać?

Mijały lata. Moje wszystkie kuzynki, koleżanki i znajome dawno powychodziły za mąż, urodziły dzieci, a ja ciągle byłam sama. Nie pasowałam do nich, więc nie miałam pretensji, że przestały mnie do siebie zapraszać.
Sporadyczne znajomości z mężczyznami przynosiły mi tylko kolejne zawody i rozczarowania. Kiedy już myślałam, że między nami będzie coś więcej, okazywało się, że on się pomylił, spotkał kogoś innego, nie planował stałego związku. Nie chcę nawet mówić, jak okropnie się wówczas czułam.
W końcu przestałam się spotykać z mężczyznami. Te kilka znajomości sprzed lat sprawiło mi tyle bólu i cierpienia, że omijałam wszystkich facetów z daleka, nie ośmielając się na nich spojrzeć. Nie chciałam, aby któryś odebrał to jako sygnał z mojej strony. Bałam się kolejnych rozczarowań.

Krótko przed moimi urodzinami, a kończyłam właśnie trzydzieści cztery lata, dostałam w pracy niezłą premię i odważyłam się zaszaleć! Zafundowałam sobie tygodniową wycieczkę do Wiednia, bo była najtańsza.
Wtedy właśnie poznałam Adama. Siedział w autokarze koło mnie. Niezbyt wysoki, trochę przysadzisty szatyn, na oko miał trzydzieści parę lat. Podczas jazdy rozwiązywał krzyżówki albo spał. Na szczęście nie chrapał.
Program wycieczki trochę mnie rozczarował. W planie nie było zwiedzania Stadtpark, angielskiego parku krajobrazowego, w którym stoją pomniki artystów i muzyków, między innymi Johanna Straussa. A ja tak bardzo chciałam go zobaczyć! Marzyłam też o kawiarence, gdzie grano by jego walce. Nic z tego.
Pilot zapowiedział czas wolny i większość grupy ruszyła do sklepów po zakupy. Mnie to nie interesowało. Wtedy zauważyłam, że mój autokarowy sąsiad również stał i rozglądał się bezradnie.
– Przepraszam – zwrócił się do mnie nieśmiało – tu gdzieś w pobliżu jest park z pomnikiem Straussa, ale, niestety, nie znam niemieckiego i nie umiem się spytać, gdzie on jest.
Jego wzrok błąkał się gdzieś po trotuarze, jakby nie miał ochoty patrzeć na taką nieciekawą kobietę jak ja.
– To może ja spróbuję? – zaproponowałam odważnie.
Ku własnemu zaskoczeniu podeszłam do kiosku z gazetami i, o dziwo, jakoś się dogadałam!
– To bardzo blisko – zawołałam. – Ja też chciałam zobaczyć ten pomnik.
– Może więc pójdziemy razem? – szatyn chrząknął i uśmiechnął się do mnie. – Jestem Adam – przedstawił się – inżynier geodeta, nieudacznik życiowy, bez znajomości języków obcych.
Uśmiechnęłam się, słysząc to jego określenie "nieudacznik".
– A ja jestem Maryla – wyciągnęłam do niego rękę – księgowa w biurze, stara panna i pośmiewisko rodzinne – zaśmiałam się szczerze.
– Nie żartuj! Taka piękna dziewczyna? – ożywił się Adam. – To ja... jestem do niczego, trochę... No, boję się kobiet... Zawsze dostawałem kosza – wyrzucił z siebie z ulgą.

To była nasza pierwsza randka.
Obejrzeliśmy nie tylko pomnik Straussa, ale też wszystkie pozostałe. Później wstąpiliśmy do pobliskiej kawiarni.
– Musimy koniecznie spróbować słynnych wiedeńskich specjałów. Proponuję pharisäer, czyli mocną kawę z bitą śmietaną i rumem, i tort Sachera – Adam podprowadził mnie do stolika. – Ja zapraszam, ale ty zamów – dodał.
Słuchałam jego opowieści o słynnych wiedeńskich artystach i zabytkach miasta. I było mi dobrze jak nigdy dotąd.
Po powrocie do Wrocławia umówiliśmy się na spotkanie, a później na kolejne i znowu na kolejne. Kawa, spaghetti, pizza, kino, teatr, wystawy i spacery. Ciągle było nam tego mało. Rozmawialiśmy o samotności, naszych przykrych doświadczeniach z płcią przeciwną, o tęsknocie za prawdziwą miłością, a także o strachu przed oddaniem się drugiej osobie, o lęku przed zdradą i odrzuceniem. Tak minęło nam parę miesięcy.
Ja nie śmiałam zaprosić go do siebie, żeby nie pomyślał, że go podrywam, a on mieszkał z rodzicami i młodszym bratem, co go chyba krępowało.

Któregoś dnia przechodziłam obok teatru, odruchowo spojrzałam na afisz i zamurowało mnie. Grano "Dwoje na huśtawce". Wybrałam się na spektakl jeszcze raz. Sama, bo Adam musiał zostać dłużej w pracy. Wtedy wszystko zrozumiałam. Jerry i Gizella, to prawie Adam i ja! Mamy za sobą przykre doświadczenia, nieudane związki. Spotykamy się, myślimy o sobie, pragniemy więcej czułości, a jednak każde z nas się boi, żeby to nie było kolejne rozczarowanie, kolejny zawód, kolejna życiowa porażka!
Dość tego! – postanowiłam w duszy – czuję, że Adam mnie kocha! Ja go też kocham! Po prostu oboje się boimy! Więc nie będę się bać, tylko mu powiem, że go kocham!
I zaraz zadzwoniłam do niego z komórki.
– Adam – powiedziałam szybko – muszę się zaraz z tobą spotkać... Tak, to coś bardzo ważnego... Koniecznie muszę ci coś powiedzieć! Co? Że cię kocham... Pragnę cię, chcę być z tobą przez resztę życia. Właśnie to zrozumiałam! Ty też mnie kochasz? Wiedziałam... Czułam to... Tak, czekam w domu, przyjdź jak najszybciej.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA