Mam swojego Anioła Stróża

deszcz, pogoda, pada, parasol
Choć zawsze mówiło się o aniołach, które stoją u boku każdego człowieka i pomagają mu w życiu, nie wierzyłam w to. Aż do momentu, gdy doświadczyłam jego obecności. Już teraz wiem, że ktoś nade mną stale czuwa i mogę czuć się bezpieczna.
/ 01.08.2008 14:58
deszcz, pogoda, pada, parasol
Jesteś pewna, że nie prześpisz się dziś u mnie? – moja przyjaciółka Jagoda odsłoniła ciężkie, aksamitne zasłony, zerkając na ciemne, zalane deszczem podwórze.
– Chętnie bym została, ale muszę jeszcze przejrzeć ważny tekst. Jutro wysyłam tłumaczenie, a jest jeszcze kilka zdań, które chciałabym dopieścić – westchnęłam, wkładając kurtkę.
Przyznaję – nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić na deszcz, ale nie było innego wyjścia.
– Może podrzucę cię chociaż na przystanek? – nalegała Jagoda, ale kategorycznie odmówiłam.
– Przejdę się, mam parasol. A ty w siódmym miesiącu ciąży powinnaś zapomnieć o wsiadaniu za kółko przy takiej koszmarnej pogodzie.
– Powoli zamieniasz się w niezłą zrzędę – zaśmiała się Jagoda, dodając, że w ciąży z pierwszym dzieckiem jeździła prawie do ostatniego dnia.
– To nie jest zbyt mądre. Zresztą zaraz powinien jechać ten pospieszny PKS – uspokoiłam ją, wychodząc na ganek. – Dbaj o siebie! Zadzwonię – obiecałam, ruszając przez podwórze.


Lało jak z cebra, w dodatku zerwał się porywisty wiatr.
Nasunęłam na głowę kaptur, szarpiąc się z niesforną parasolką i ruszyłam w stronę przystanku. Było ciemno i wietrznie. Po kilku minutach szybkiego marszu ostatnie domy zostały za mną. Przede mną ciągnęła się droga z drzewami po obu stronach. Poczułam się trochę nieswojo, jakby nagle przebudziły się wszystkie znane mi z dzieciństwa strachy. Samochody pryskały wodą spod kół i ich obecność dodawała mi otuchy, ale i tak wolałabym już być w Bielsku, w domu...

Przystanek był pusty. Stanęłam pod wąską wiatą, tak aby deszcz nie zacinał mi prosto w twarz. Niewiele to jednak dało. Po kilku minutach, mimo parasola, byłam przemoczona do suchej nitki. Dopiero teraz poczułam, jak jest zimno. Musi być koło zera – pomyślałam, rozcierając skostniałe ręce. Jak zawsze zapomniałam rękawiczek i przeklinałam w duchu polski klimat, PKS do Bielska, który już powinien podjechać i cały ten cholerny wieczór. Powinnam teraz siedzieć nad tłumaczeniem, popijając gorącą czekoladę, ale Jagoda tak bardzo chciała się ze mną spotkać, że nie mogłam odmówić.
– Jedzie pani?! – rzucił w moim kierunku kierowca małego, osobowego busa, który zatrzymał się tuż przy mnie, ale pokiwałam przecząco głową.
– Ja na Bielsko! – krzyknęłam głośno, bo wiatr zagłuszał słowa.
Odjechał. Dwie roześmiane pasażerki, które przed chwilą wysiadły, były już kilkanaście metrów ode mnie i ponownie zostałam na przystanku sama. Zerknęłam po raz kolejny na zegarek. Dochodziła osiemnasta dwadzieścia trzy, niedobrze... Wygląda na to, że mój autobus wypadł po prostu z kursu – pomyślałam, przytupując w miejscu dla rozgrzania przemarzniętych palców od nóg.
– Francowata pogoda – mruknęłam pod nosem, jakby chcąc sobie dodać odwagi swoim głosem.

Drzewa za wiatą szumiały nieprzyjemnie, niepokojąco. Deszcz wzmógł się jeszcze bardziej. Moja twarz była cała mokra, a policzki lodowate. Po kwadransie zaczęłam się zastanawiać, czy po prostu nie wrócić do Jagody. Prześpię się u niej, a rano wstanę wcześniej i zdążę wrócić do domu, aby przejrzeć tłumaczenie przed wysłaniem – zdecydowałam. Złożyłam szybko parasolkę, która nie chroniła mnie już przed zacinającym deszczem, i obróciłam się na pięcie z zamiarem ruszenia w stronę domu przyjaciółki. W tym momencie zatrzymało się przy mnie białe, stare kombi. Wjechało na zakole przystanku, a drzwi od strony pasażera otworzyły się zachęcająco.
– Jeśli na Bielsko, to chętnie panią podrzucę! Parę kilometrów wcześniej był jakiś karambol. Korek na kilkaset metrów, na autobus może pani czekać w nieskończoność! – krzyknął w moją stronę młody człowiek.
Sprawiał wrażenie sympatycznego. Miał na oko trzydzieści lat i krótko obcięte włosy. Pod ciemnoszarym, zapinanym swetrem nosił błękitną koszulę z krawatem. Wygląda jak wracający z pracy urzędnik, może nauczyciel – pomyślałam. Wzbudzał zaufanie, a ja byłam przemarznięta na kość. Chętnie skorzystam! – miałam na końcu języka, kiedy zobaczyłam obok jakiś ruch i znalazłam się oko w oko z młodym mężczyzną w czarnej puchowej kurtce.
– Nie wsiadaj do tego samochodu! – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Słucham?! – oburzyłam się nieco.
Niby jakim prawem ten facet ma mnie pouczać, co mam robić?! A tak w ogóle, to skąd on się tutaj wziął? – zdziwiłam się.
– To jak, jedzie pani?! Trochę się spieszę! – krzyknął kierowca kombi.
Miałam już zrobić krok w stronę samochodu, kiedy młody brunet powtórzył:
– Nie wsiadaj! – powiedział w taki sposób, że przeszły mnie ciarki.
Wahałam się tylko przez moment.
– Dziękuję, zaraz zadzwonię po znajomego! – krzyknęłam w stronę młodego człowieka z kombi. On wzruszył ramionami, zamknął drzwi i szybko odjechał z piskiem opon.
– Dlaczego miałam... – zaczęłam, obracając się w stronę bruneta w puchowej kurtce, ale... już go przy mnie nie było.

Kiedy światła przejeżdżającej ciężarówki na moment oświetliły pobocze, zobaczyłam, że idzie w stronę domów, tam, gdzie mieszka Jagoda. Nie był daleko, dogoniłabym go bez trudu. Już miałam za nim ruszyć, kiedy zobaczyłam charakterystyczne światła PKS-u. Wsiadłam do autobusu, zajmując jedno z wolnych miejsc z przodu, po prawej. Chociaż w środku było ciepło, nadal trzęsłam się z zimna. Zadzwoniłam do Jagody.
– Słuchaj, przytrafiło mi się coś dziwnego – zaczęłam, a potem opowiedziałam jej o brunecie, który odradził mi autostop.
– Metr osiemdziesiąt, ciemne oczy i przystojny? Nikt taki nigdy tu nie mieszkał. Uwierz mi, pamiętałabym takiego przystojniaka – zaśmiała się Jagoda.
– Ale poszedł w stronę domów! – upierałam się.
– To o niczym nie świadczy. Mógł do kogoś przyjechać, w każdym razie to nikt miejscowy – powiedziała przyjaciółka.
Schowałam telefon do torebki i oparłam głowę o zagłówek, kiedy autobus wyraźnie zwolnił.
– A tam znowu co? Jeżdżą jak wariaci, a potem rozbijają się o drzewa – żachnął się kierowca, jeszcze bardziej zwalniając.
Spojrzałam za okno. Stare białe kombi wbiło się w pień wielkiego przydrożnego drzewa. Przód był kompletnie wgnieciony, zwłaszcza od strony pasażera.
– No, jeśli ktoś siedział obok kierowcy, to już po nim – mruknął siedzący za mną mężczyzna, a mnie zabrakło tchu.

Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Płakałam. Cały czas przed oczami miałam sympatyczną twarz mężczyzny proponującego mi podwiezienie i poważną minę bruneta, który uratował mi życie. Zadzwoniłam do najbliższego szpitala.
– Jest pani rodziną? – zapytała pielęgniarka niemiłym, chropowatym głosem.
– Tak – skłamałam. Musiałam wiedzieć, czy chłopak żyje.
– Proszę chwilę poczekać. Zaraz poproszę lekarza dyżurnego – odparła i w słuchawce rozległa się melodyjka.
Lekarz powiedział, że mężczyzna będzie żył. Był w dość ciężkim stanie, ale stabilnym. Odłożyłam słuchawkę i zrobiłam sobie drinka. Postanowiłam, że rano pojadę odwiedzić w szpitalu chłopaka z białego kombi i postaram się odszukać nieznajomego z przystanku.

Od tamtego wydarzenia minęło pół roku. Nie udało mi się, niestety, odnaleźć tajemniczego bruneta, za to dobrze poznałam mężczyznę z wypadku. Odwiedziny w szpitalu przerodziły się w przyjaźń, wciąż spotykamy się przynajmniej kilka razy w miesiącu. Maciek stał się dla mnie bardzo bliski. No i jest jeszcze coś – za każdym razem, kiedy czegoś się boję lub czeka mnie jakieś ważne zadanie, wiem, że ktoś nade mną czuwa.
– Daj spokój, to jakaś kolosalna bzdura. Facet tamtędy przechodził i odradził ci branie stopa, nic więcej – śmiała się Jagoda, kiedy jej opowiedziałam o tym całym wydarzeniu, ale ja wiem swoje.
Mam swojego własnego Anioła Stróża. Zresztą i wy go macie. Jeszcze go nie spotkaliście? Tym lepiej dla was. Widocznie jeszcze nie nadszedł moment, w którym byłby wam naprawdę potrzebny...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA