Tylko mnie poproś do tańca

Tylko mnie poproś do tańca
Niechby mnie objął choć raz – marzyłam. Aż wymyśliłam, jak zdobyć tę moją gwiazdkę z nieba.
/ 14.04.2008 12:50
Tylko mnie poproś do tańca
Miałam na sobie perukę i strój, o jaki nikt ze znajomych nigdy by mnie nie podejrzewał – seksowną czarną kieckę. Nawet w pełnym świetle sama siebie ledwie poznawałam – profesjonalny makijaż nawet szarą myszkę przemienia w królewnę. A co dopiero taką myszkę jak ja, dla której pociągnięcie rzęs tuszem to już doznanie ekstremalne. Mańka, moja przyjaciółka, z zawodu kosmetyczka, obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem.
– Nie ma mowy. Nawet własna matka przeszłaby obok ciebie obojętnie. Zjem własny kuferek, jeśli on cię pozna – zawyrokowała.
– A tam będzie ciemnawo, no i przecież mam maskę – przytaknęłam trochę niepewnie. – Nie powinien mnie poznać.

O to właśnie chodziło – żeby nie poznał. Wiem, trochę to wszystko głupie. Nie mam już przecież szesnastu lat, ale... No właśnie – ale. Głupia miłość nie wybiera. Znałam Krzysztofa prawie 10 lat. I dokładnie tyle czasu byłam w nim śmiertelnie zakochana. Pracowaliśmy razem, znaliśmy się i lubiliśmy. To znaczy – on mnie lubił. Ja długo się oszukiwałam, aż wreszcie musiałam przyznać, że czuję do niego więcej. O wiele więcej. Tylko co z tego, skoro w tej dziedzinie życia dla niego nie istniałam. I nawet zachowałam tyle rozsądku, żeby tego nie pragnąć. Bo Krzysztof – porządny, fajny facet, był takim wiecznym chłopcem. Istny Piotruś Pan. Nigdy nie związał się z nikim na poważnie i było mu z tym dobrze. Nie raz i nie dwa zwierzał mi się z sercowych perypetii. Bo wszystkie jego dziewczyny – jak to dziewczyny – prędzej czy później zaczynały marzyć o ślubnej sukni albo chociaż o wspólnym mieszkaniu, wakacjach... A on nie chciał i już.

Więc nie marzyłam nawet o romansie z Krzyśkiem. Miałam tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że to mnie tylko unieszczęśliwi. Z drugiej strony... Przez tę niespełnioną miłość nie mogłam ułożyć sobie życia. Każdego faceta porównywałam do Krzyśka i każdego odrzucałam – właśnie dlatego, że nie był Krzyśkiem.
"Muszę coś z tym zrobić, bo jak nic, zostanę starą panną" – myślałam. Łatwo powiedzieć – coś zrobić. Tylko co?

To Mańka podsunęła mi pomysł. Siedziałyśmy któregoś wieczora przy winie i ona ciosała mi kołki na głowie, że znowu nie chciałam się z kimś tam umówić.
– Wszystko przez tego twojego Krzyśka – burknęła. – Daj sobie z nim spokój.
– Łatwo ci mówić – westchnęłam.
– Pewnie, że łatwo. Ile ty masz lat? trzydziestka już dawno minęła. Od 10 lat do niego wzdychasz. I już nie wiem, czy naprawdę do niego. Wymyśliłaś sobie jakieś cudo i uznałaś, że to on. Założę się o co zechcesz, że gdyby zwrócił na ciebie uwagę szybko przejrzałabyś na oczy. Wzdychasz do niego, bo jest taki niedostępny...
– Ty wiesz. że coś w tym jest... – zaczęłam się zastanawiać. – Możesz mieć rację. Tylko co z tego? Przecież ja dla niego jestem kumplem i tyle. Wcale nie widzi we mnie kobiety.
– No, o to to sama starasz się jak możesz – burknęła Mańka. – Gdybym ja miała taką figurę... A ty co? Mogłabyś przestać nosić te bezkształtne wory, które nazywasz swetrami... Słuchaj! – krzyknęła nagle. – A jakbyś tak przeszła metamorfozę?

Wytrzeszczyłam na nią oczy, a ona wyjaśniła mi o co chodzi – generalna zmiana stylu. Makijaż, obcisłe kiecki, szpilki...
– Zwariowałaś? – wzruszyłam ramionami. – Prędzej umarłabym ze wstydu. Chyba, że... że on nie wiedziałby, że to ja.
Tak zrodził się pomysł. Od razu opracowałyśmy plan. Postanowiłam dowiedzieć się, gdzie Krzysiek spędza Sylwestra i pójść tam, jako tajemnicza nieznajoma. Udało się wszystko. Łącznie z tym, że brat Mańki zgodził się pójść ze mną i poderwać dziewczynę, która będzie z Krzyśkiem.
No i teraz byłam tutaj, w najelegantszej knajpie w mieście – wystrojona, umalowana, zupełnie do siebie niepodobna. Trochę wystraszona, a z drugiej strony pełna jakiejś dziwnej determinacji.
– Tyyy, ale z ciebie laska – pół godziny wcześniej Mikołaj, brat Mańki zamarł na mój widok. – Ja wcale nie wiem, czy chcę podrywać jakieś obce baby – dorzucił.

Niekłamany podziw w jego oczach dodał mi pewności siebie. Znikło drżenie kolan, kołatanie serca. W tłumie gości na restauracyjnym parkiecie szybko wypatrzyłam Krzysztofa. Tańczył tango z tlenioną blondynką w ramionach. Kiepsko tlenioną.
– Jesteś o dwie klasy lepsza. Wyjmiesz go jej, jak nic – szepnął mi Mikołaj i poprowadził w tańcu prosto do Krzysztofa.
– Proszę państwa, uwaga! Odbijany – zawołał wodzirej do mikrofonu, a ja zrozumiałam, dlaczego parę minut temu Mikołaj zostawił mnie samą przy stoliku i o czym konferował z orkiestrą.
– To cwaniak – pomyślałam ciepło.
– Pani pozwoli? Odbijany – usłyszałam nad uchem.

Odwróciłam głowę i spojrzałam prosto w wyraźnie teraz pełne podziwu oczy Krzyśka. Mikołaj puścił mnie i skłonił się przed partnerką Krzysztofa. Chwilę później odpłynął z nią na drugi koniec sali.
Krzysiek objął mnie i... nic. Nie oblał mnie rumieniec, serce nie zaczęło mi walić jak szalone, kolana pode mną nie drżały. Prowadził mnie w szalonych, prawie akrobatycznych figurach wymyślnego tanga, a ja... jakbym dostała skrzydeł – bez trudu dotrzymywałam mu kroku.
"Przydał się ten piekielny kurs tańca do którego przymusiła mnie Mańka" – pomyślałam z nieoczekiwanym rozbawieniem.

Reszta wieczoru była moim osobistym triumfem. Krzysztof przynosił mi szampana, zagadywał, próbował wyciągnąć numer telefonu. Nagle okazało się, że umiem prowadzić dowcipną rozmowę pełną niedomówień i podtekstów. Muszę przyznać, że nie było to trudne zadanie – znam go przecież tak dobrze. Kończyłam za niego zdania, które zaczął, "zgadywałam", jaką muzykę lubi i na jakim filmie zawsze zasypia. I intrygowałam go coraz bardziej. O trzeciej nad ranem miałam dosyć.
– Znikamy – zarządziłam.

Dla lepszego efektu wyszliśmy z Mikołajem niepostrzeżenie, akurat wtedy, gdy Krzysztof rozglądał się za mną w zupełnie innym zakątku sali. Mieszkam niedaleko tej knajpy, poszliśmy więc do domu na piechotę. Zaprosiłam Mikołaja na herbatę i zaśmiewając się wspominaliśmy co zabawniejsze momenty minionej nocy.
Po sylwestrze miałam jeszcze dwa dni urlopu, a kiedy przyszłam do pracy cała firma nie mówiła o niczym innym.
– Słuchaj, trafiła kosa na kamień – wrzasnęła Karolina, ledwie zdjęłam kurtkę.
– Jaka kosa? Co się stało? – spytałam.
– Kosa-Krzyś, kamień nieznany – zaśmiała się Justyna, która weszła zaraz za mną. – Krzysztof był na sylwestrze w tej knajpie przy rynku i tam spotkał cud-istotę. Przetańczył z nią parę tańców i oszalał. Zanim zdążył przystąpić do ofensywy czy choćby zdobyć telefon, nieziemska piękność zniknęła, jak sen jaki złoty. I teraz on usycha z miłości i zamęcza nas planami odszukania ukochanej – relacjonowała.

Odwróciłam głowę, żeby ukryć uśmiech. Kilkanaście minut później przyszedł Krzysiek i wyciągnął mnie na korytarz na papierosa. Buzia mu się nie zamykała. Słuchałam i... nic. Czułam rozbawienie i żadnej ochoty pocieszenia go w jego rozterkach. Nagle, w samym środku opowieści rozdzwoniła się moja komórka. Rzuciłam okiem na wyświetlacz – Mikołaj.
– Halo, chłopcze – rzuciłam do słuchawki, przerywając Krzyśkowi w pół słowa.
– Halo, piękna nieznajoma – podchwycił. – Mam bilety na bal przebierańców i pomyślałem, że jeśli zaspokoiłaś już drapieżne instynkty, to może pójdziesz potańczyć tym razem już naprawdę ze mną.
– Raczej... – zaczęłam, żeby odmówić i nagle zorientowałam się, że mam okropną ochotę zobaczyć się z Mikołajem.
– A wiesz, że tak. Zaspokoiłam i pójdę. Tylko musisz namówić swoją siostrę, żeby znów zrobiła mnie na bóstwo.
– Nie ma sprawy. To zadzwonię wieczorem i pogadamy, a może wpadnę?
– Wpadnij, mam jeszcze świątecznego indyka – zgodziłam się.

Spojrzałam na Krzyśka i przez chwilę chciałam powiedzieć mu prawdę, ale zmieniłam zdanie. Tyle dziewczyn przez niego cierpiało, niech teraz on trochę pocierpi. Przyda mu się. Za jakiś czas mu powiem i wtedy razem się z tego pośmiejemy. Tak, kiedyś mu powiem. A może i nie...

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA