Za lepszy nowy rok!

para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
Załamałam się. Od roku nie mogłam znaleźć pracy. Czułam się niepotrzebna i bezwartościowa. Okazało się jednak, że jest wyjście z tej sytuacji.
/ 31.12.2008 12:46
para, kobieta, mężczyzna, para, miłość, seks, zakochanie
W moim życiu wszystko było nie tak. Z mężem układało mi się coraz gorzej. Nie miałam pracy ani nadziei na jakiekolwiek zajęcie.
"A po nocy przychodzi dzień..." – przypomniały mi się słowa wielkiego przeboju Budki Suflera. "Tylko dlaczego dla mnie ta noc trwa tak długo?" – myślałam ze smutkiem.
Studia na pedagogice skończyłam z wyróżnieniem, zdobyłam doświadczenie podczas praktyk w domu dziecka. Ale co z tego? W naszym miasteczku i okolicy nie było wolnego etatu. Mogłam, co najwyżej, zostać opiekunką dla cudzych pociech. Nawet próbowałam, ale ludzie wszędzie biedni. Szukali raczej pomocy u krewnych, bo im nie musieli płacić. Zarejestrowałam się więc w urzędzie pracy. Mimo że nie miałam prawa do zasiłku, musiałam się tam pokazać raz w miesiącu. To było upokarzające. Wąski korytarz, obdrapane lamperie, tłumy ludzi pokornie czekających na swoją kolejkę i zawsze tak samo beznamiętnie brzmiący głos urzędniczki:
– Nie mamy dla pani żadnej oferty. Proszę się zgłosić za miesiąc – i następna parafka przy moim nazwisku.
Gdyby nie ubezpieczenie zdrowotne, jakie zapewniał mi urząd, nikt by mnie tam siłą nie zaciągnął. Z każdej takiej wizyty wychodziłam jeszcze bardziej przygnębiona. W całej Polsce bezrobocie spadało, a u nas wciąż mnóstwo ludzi nie miało pracy. Ale czy to mogło stanowić dla mnie jakieś pocieszeniem? Że nie byłam jedyna? Że takich jak ja było tysiące? Wcale.

Gdyby nie Jacek, nie wiem, jak byśmy żyli. Na szczęście on na brak zajęć nie narzekał. Zawsze przecież znajdzie się ktoś, kto będzie chciał odmalować mieszkanie, położyć nowe płytki w łazience, polakierować podłogę, a mój mąż był naprawdę świetnym fachowcem.
On więc harował całymi dniami, a ja siedziałam w domu. Gotowałam obiady, sprzątałam, czytałam książki, oglądałam seriale i czułam się coraz gorzej. Bezwartościowa i nikomu niepotrzebna. Powoli traciłam wszelką nadzieję.

Nie najlepiej działo się też w moim związku. Denerwowało mnie u męża wszystko: jego optymizm, energia, nawet pieszczoty. Chodziłam przybita, a jednocześnie rozdrażniona jak nigdy dotąd. Wystarczyło nawet jedno niewinne słowo, żeby mnie rozgniewać albo zranić. Może dlatego Jacek zdecydował się jeździć do pracy do Warszawy. To była jakaś forma ucieczki. Wcale mnie to nie zdziwiło. Samej z sobą było mi już ciężko czasami wytrzymać. A co dopiero jemu. Jak ma się żonę frustratkę, to chyba jedyne wyście.
Ze stolicy Jacek wracał do domu tylko na weekendy. Zmęczony, markotny. Prawie przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a kochaliśmy się sporadycznie. Gdyby nie papiery i zasuszona ślubna wiązanka, chyba zapomniałabym, że w ogóle mam męża. Zaczęłam zastanawiać się nad sensem naszego związku. Byłam coraz bardziej przygnębiona. Już nie potrafiłam sobie sama z tym wszystkim poradzić.

Rozwiązanie przyszło znienacka. Pewnego dnia na ulicy spotkałam dawno niewidzianą koleżankę. Z Justyną chodziłyśmy razem do liceum, nawet na studiach byłyśmy na tym samym roku. Potem ona gdzieś wyjechała i kontakt się urwał. Nie miałam ochoty na rozmowę. O czym miałabym jej opowiadać? W moim życiu nic się nie działo. W każdym razie nic dobrego. Zaproponowała kawę. Zgodziłam się, chyba tylko z grzeczności.
W Staromiejskiej, najprzyzwoitszej kawiarni w naszym mieście, było o tej porze zupełnie pusto. Jak ja tu dawno nie zachodziłam – myślałam, rozglądając się po sali. Czasy świetności kawiarnia miała już za sobą, ale nadal było tu całkiem przytulnie.
Zamówiłyśmy cappuccino. Justyna wszystkiego była ciekawa. Wypytywała mnie o Jacka, dom, pracę. Przyznałam się, że jestem na bezrobociu.
– Anetka, ty mi z nieba spadłaś! – powiedziała uradowana. – Słuchaj, ja mogę mieć dla ciebie pracę.
Przyglądałam się jej nieufnie. Już nieraz znajomi proponowali mi jakąś posadę. Tylko ja nie chciałam zatrudniać się byle gdzie. Być sprzedawczynią w mięsnym czy sprzątaczką. Nie po to kończyłam uniwersytet. Pragnęłam pracować z dziećmi.
– Wiesz – ciągnęła Justyna – zaraz po studiach wyjechałam do Paryża jako opiekunka do takiej jednej francuskiej rodziny. To są bardzo przyzwoici ludzie, wykształceni, inteligentni, tyle że zapracowani. On – bankowiec, ona – lekarka. Sama rozumiesz. Mają trzech małych chłopców. Trochę rozkapryszonych, jak to na Zachodzie. Wiadomo, bezstresowe wychowanie – westchnęła. – Ale w sumie sympatycznych – dodała szybko. – Pracuję u nich już rok. Podszkoliłam francuski. Madame Irena byłaby ze mnie dumna – wspomniała naszą lektorkę ze studiów. – Sporo zwiedziłam, no i przede wszystkim nieźle zarabiam.

Ciągle nie rozumiałam dlaczego mi to wszystko opowiada. Chce się pochwalić?
– Ale co ci będę dłużej mówić – Justyna jakby odgadła moje myśli. – Chodzi o to, że w styczniu i lutym muszę być w Polsce. Takie tam rodzinne sprawy – machnęła ręką. – Francuzi na początku w ogóle nie chcieli słyszeć o moim wyjeździe, w końcu się zgodzili pod warunkiem, że polecę im jakąś zaufaną osobę – wyjaśniła.
– I co? – zapytałam mało inteligentnie.
– Jak to, co? – podniosła głos. – Byłabyś idealna. Też po pedagogice opiekuńczo-wychowawczej, no i z francuskim. W końcu dwa miesiące to nie tak długo, a Jacek jak kocha, to poczeka – zażartowała.

Oferta Justyny była moim wybawieniem. Tymczasowym, ale jednak. Po raz pierwszy od dłuższego czasu obudziła się we mnie nadzieja. Powiedziałam Justynie, że przemyślę sprawę, ale tak naprawdę od razu byłam zdecydowana. Chciałam jeszcze tylko rozmówić się z Jackiem.
Kiedy mu o tym powiedziałam, nie był zachwycony, ale też nie protestował. Gdzieś w głębi duszy byłam zawiedziona. Myślałam, że będzie próbował mnie zatrzymać. Nic takiego. Widać, że w Warszawie przyzwyczaił się do życia beze mnie.
Będę miała czas, żeby to wszystko dokładnie rozważyć – myślałam sobie. Wyrwę się na trochę z tego marazmu. Nareszcie zarobię jakieś pieniądze, potrenuję francuski. To nic, że po powrocie znowu będę w punkcie wyjścia. Chciałam spróbować. Może coś się jednak zmieni. Jeśli nie moje życie, to chociaż ja sama.
W końcu coś się działo, miałam jakiś cel, byłam podekscytowana. Na początku Jacek przyglądał się moim poczynaniom z pobłażliwym zainteresowaniem, potem z coraz większym niepokojem. Chyba nie mógł uwierzyć, że naprawdę wyjadę. Ale ja byłam zdecydowana. "Nic mnie już nie jest w stanie powstrzymać" – myślałam.

Minęły święta Bożego Narodzenia, zbliżał się koniec roku i czas mojego wyjazdu. Dwa dni przed planowaną podróżą musiałam odebrać w ambasadzie ostatnie dokumenty. Czekała mnie więc jeszcze wizyta w stolicy. Jacek zaoferował się wyjechać po mnie na dworzec. On sam do Warszawy pojechał zaraz po świętach. Właściciele mieszkania, które właśnie wykańczał, chcieli tam urządzić sylwestra, więc sprawa była pilna, a i zarobek konkretny.
Kiedy wysiadłam z pociągu, mąż czekał już na peronie. Przywitaliśmy się bez wylewności.
– Sprawdziłem, gdzie jest ta twoja ambasada – zakomunikował mi już w samochodzie. – Podwiozę cię tam, ale przedtem muszę jeszcze gdzieś zajechać.
Był korek. Dość długo trwało, zanim wydostaliśmy się z centrum. Jechaliśmy jeszcze jakiś kwadrans, aby w końcu zatrzymać się przed olbrzymim nowoczesnym budynkiem. Wydawał się wyższy niż Pałac Kultury, ale może nie miałam racji.
– To tu – powiedział Jacek, wysiadając z samochodu. – Chodź ze mną.
Do środka wieżowca prowadziło okazałe wejście. Mój mąż wystukał kod na domofonie i pchnął lekko drzwi. Przepuścił mnie przodem. Ogromny hall był cały w marmurach, na środku pod okazałym fikusem znajdowała się portiernia.
Wjechaliśmy windą na samą górę. Nie wiem, które to mogło być piętro. Szesnaste? A może jeszcze wyżej. Jacek pewnym krokiem ruszył w głąb długiego korytarza. Szłam za nim trochę onieśmielona. Te marmury, portier, szybkobieżne windy całe w lustrach. Gdzie ja jestem? – myślałam sobie.
Mieszkanie było ogromne.
– Tu pracuję – wyjaśnił, oprowadzając mnie po wnętrzu. – Jeszcze nie wszystko jest skończone – wskazał na drabinę i puszki z farbami w kuchni, a potem poprowadził mnie dalej. – Łazienka, sypialnia rodziców, pokój dzieci – prezentował kolejne pomieszczenia. – A tu – otworzył ostatnie drzwi – jest moja sypialnia.

W rogu na parkiecie leżał nasz stary dmuchany materac, a na nim śpiwór i jasiek. Na parapecie stała prowizoryczna lampka i kubek w kratkę. Jacek dostał go ode mnie na urodziny. Myślałam, że dawno się zbił, a tymczasem... Tak wyglądał teraz dom mojego męża.
– Chciałeś mi pokazać to mieszkanie? – zapytałam, próbując ukryć smutek.
– Nie, niezupełnie – pociągnął mnie za rękę w kierunku salonu.
Jedna ze ścian była prawie całkowicie przeszklona. Roztaczał się stąd niezwykły widok.
– Zaraz wracam – szepnął, zostawiając mnie samą.
Wyjrzałam przez okno. Na prawo, jak na dłoni, widać było Stare Miasto. Wieże kościołów wznosiły się ponad czerwonymi dachami kamienic.
– Już jestem.
Mój mąż stał przede mną z szampanem i dwoma kieliszkami.
– Możesz potrzymać? – podał mi je. – Nie będzie cię w sylwestra, więc pomyślałem... – tłumaczył się, wyciągając korek, który strzelił z hukiem.
Stałam kompletnie zaskoczona, patrząc jak nalewa złocisty płyn.
– Żeby nowy rok był lepszy! – wzniósł toast. – Dla ciebie, dla nas...
– Jacek... – zaczęłam i nie dokończyłam. Piłam szampana, połykając łzy.
Objął mnie i przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego mocno. Był tylko on.

Zapomniałam o widoku za oknem, wyjeździe i ambasadzie. Zapomniałam o kieliszku. Brzdęk! Dźwięk tłuczonego szkła przywołał mnie do rzeczywistości.
– Na szczęście! – uśmiechnął się Jacek.
– Jak ty możesz na tym spać? – zapytałam, kiedy już nasyciliśmy się sobą nawzajem.
Materac był strasznie niewygodny, a w dodatku popiskiwał przy każdym najmniejszym ruchu.
– Jeszcze przed chwilą ci to nie przeszkadzało – zaśmiał się Jacek i pocałował mnie w ramię. Popatrzyłam na niego czule. Już dawno nie było mi tak dobrze.
– Muszę już iść – uwolniłam się z jego ramion – bo zamkną mi ambasadę.
– Ja cię nigdzie nie puszczam – znów przyciągnął mnie do siebie – naprawdę chcesz jechać? – zapytał poważnie.
– Teraz już mniej, ale obiecałam, więc nie mogę się wycofać – powiedziałam stanowczo. – Zresztą, czy mam inne wyjście?
– Zawsze jest jakieś inne wyjście – uśmiechnął się tajemniczo.
– Jacek! Od roku nie mogę znaleźć pracy. To pierwsza sensowna propozycja – wysunęłam się spod śpiwora i ubierałam powoli.
– A jeśli jest druga?
Spojrzałam na niego ciepło. Po tym co się dzisiaj wydarzyło, mnie też nie było łatwo wyjeżdżać, ale obiecałam sobie być konsekwentna. Jeśli naprawdę chcemy być dalej razem, to te dwa miesiące rozłąki mogą nas tylko w tym upewnić – myślałam.
– Posłuchaj! – przerwał moje rozważania Jacek. – Żona właściciela tego mieszkania jest dyrektorem w społecznej szkole podstawowej. Zgadaliśmy się pewnego razu. Okazało się, że od nowego roku chce zatrudnić kogoś do szkolnej świetlicy. Z wykształceniem pedagogicznym. Na początku na trzy godziny, później może będzie z tego pół etatu. Opowiadałem jej o tobie, była bardzo zainteresowana.
– Mam codziennie dojeżdżać do pracy 150 kilometrów? Żartujesz?
– Nie myślę o dojazdach, ale o przeprowadzce – odpowiedział. – Moglibyśmy wynająć małe mieszkanie. Zawsze to lepsze niż kąt u rodziców – przekonywał. – No i cały tydzień bylibyśmy razem. Ja mam tu mnóstwo zleceń i to za dużo lepsze pieniądze niż w naszym miasteczku, utrzymałbym nas bez problemu. No i ty miałabyś pracę taką, jak chciałaś. To najważniejsze. Zaczęlibyśmy wszystko od nowa.

Nie miałam wątpliwości, że plany Jacka były jak najbardziej poważne.
"No to mi teraz dopiero namieszał" – pomyślałam. "Chciałaś mieć zmiany? Proszę. Wcale nie musisz wyjeżdżać do Paryża, wystarczy do Warszawy. No i co ja mam teraz zrobić?". Rozejrzałam się po pokoju, tak jakbym tam mogła znaleźć jakąś podpowiedź.
I wtedy zobaczyłam zdjęcie. Stało na parapecie. Ona w welonie, on z różą w butonierce. Spoglądali na siebie, uśmiechając się lekko. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka, ale patrzyli w przyszłość z nadzieją... To była nasza ślubna fotografia.
– Zgoda – powiedziałam zdziwiona własną odpowiedzią – ale do Francji pojadę – byłam zdecydowana. – Tamta rodzina już na mnie czeka. To nieodpowiedzialne wycofać się tak w ostatniej chwili.
Jacek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Spróbuję przekonać właścicielkę, żeby poczekała na ciebie do marca.
– A ty będziesz czekał? – spytałam.
Zamiast odpowiedzi mój mąż przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA