Na miejscu Marzeny…

Na miejscu Marzeny fot. Panthermedia
Idealne życie Marzeny nagle zmieniło się, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż, a ona została sama z dwójką dzieci. Czy w takiej sytuacji Marzena powinna otworzyć się na nowy związek?
/ 17.03.2011 14:32
Na miejscu Marzeny fot. Panthermedia
Pobrali się na studiach. Marzena miała już zaliczony pierwszy roku prawa, przed Miłoszem były jeszcze dwa lata politechniki. Z nauką nie mieli najmniejszych problemów, bo zdawali wszystkie egzaminy w pierwszym terminie, więc dość szybko postarali się o dziecko. W nagrodę rodzice kupili im przepiękne mieszkanie. To był prezent, o jakim nawet nie śmieli marzyć. Miłość, wyśniony własny kąt i potomek w drodze. Gdy urodził się Julek, Marzena kończyła trzeci rok nauki, a jej mąż był tuż po obronie dyplomu. Po prostu szczęściarze. Po dwóch latach na świat przyszła Klara. Akurat urodziła się tuż po obronie magisterium mamy. Wtedy też podjęli decyzję, że póki dzieci są małe Marzena nie podejmie pracy zawodowej. Pomyśli o tym, gdy Klarcia pójdzie do przedszkola, a starszy brat do pierwszej klasy. Marzena w tym czasie nie tylko zajęła się domem i dziećmi, ale fantastycznie zdała egzaminy na aplikację notarialną. – Gdy skończę naukę zawodu – mówiła – dzieci pójdą do przedszkola i szkoły, a ja będę mogła podjąć pracę.

Rzeczywiście,  wszystko szło po jej myśli.
Szkraby chowały się wspaniale, rozwijały jeszcze lepiej, Marzena krok po kroku zdobywała szlify przyszłej pani notariusz.  I właśnie wtedy, gdy zdawała już ostatni egzamin, wydarzyło się nieszczęście.  Miłosz akurat wracał z konferencji. Zależało mu na tym, aby jak najszybciej dotrzeć do domu. Nie lubił przebywać poza domem, więc gdy już musiał wyjeżdżać, robił wszystko, aby jak najszybciej zobaczyć się z rodziną. Poza tym chciał się pochwalić żonie, że nie tylko ona zaliczyła sukces, on także miał dobre wiadomości. Szef zaproponował mu stanowisko wiceprezesa firmy, co wiązało się także z dużo lepszymi zarobkami. Może wreszcie zabiorą się za budowę własnego domu pod miastem, o czym marzyli od początku małżeństwa. Nie dotarł. Noc, fatalna pogoda, poślizg, śmierć na miejscu.

Marzenie zawalił się cały świat. Gdyby nie Klara i Julek, nie wie, co by zrobiła. Nie poradziłaby też sobie bez pomocy rodziny i znajomych. Ustosunkowany szef Miłosza pomógł jej zawodowo. To dzięki niemu dość szybko założyła własne biuro notarialne i zajęła się pracą. W sprawach domowych wspierali ją rodzice oraz teściowie. Byli na każde zawołanie. Szef zmarłego męża także od czasu do czasu telefonował, pytał, radził, wspierał. Po czterech latach samotności, rozpamiętywania, emocjonalnej niemocy, rodzice Miłosza powiedzieli, że nie mogą patrzeć na to, jak Marzena gaśnie jako kobieta.
- Może powinnaś kogoś poznać – zapytała któregoś dnia teściowa. – Nie możesz być sama. Dzieci są cudowne, ale nie wszystko możesz z nimi obgadać, nie o wszystkim możesz im powiedzieć. Przydałaby ci się córeczko jakaś bratnia dusza, ktoś, komu mogłabyś się wypłakać, lub komu mogłabyś się zwierzyć.
- Nie mogę pojąć – odpowiedziała wtedy, jak możecie mnie do tego namawiać. Czy już zapomnieliście Miłosza, przecież to wasz jedyny syn.
- Właśnie dlatego, on nigdy by nie pozwolił na to, abyś się tak męczyła.
I wtedy zatelefonował Janusz, szef zmarłego męża Marzeny. – Chciałbym się spotkać, nie dzwoniłem dość długo, ale miałem sporo kłopotów, teraz chciałbym pogadać, bardzo mi to jest potrzebne.
Po piętnastu latach odeszła jego żona, która zdradziła go z jego własnym asystentem. I w dodatku dziesięć lat młodszym od niej. To był prawdziwy szok. To prawda, że nie mieli dzieci, ale byli naprawdę udanym małżeństwem. Przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało.

Marzena chętnie się z Januszem spotkała. W końcu zachował się wobec niej jak prawdziwy przyjaciel. Pomagał, gdy była w potrzebie, wycofał się, gdy zobaczył, że zaczyna sobie wspaniale radzić.  Od tej pory spotykali się przynajmniej raz w tygodniu, telefonicznie rozmawiali prawie codziennie. Któregoś dnia Janusz zaproponował wspólny wyjazd na weekend, koniecznie z dziećmi. Zgodziła się, choć nie była pewna, czy robi dobrze. Gdy zapytała teściową, ta uśmiechnęła się tylko i powiedziała. – Jedź, masz moje błogosławieństwo. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
Nie był to jednak wyjazd dwojga zakochanych ludzi. To był wyjazd dwojga przyjaciół, których połączyło nieszczęście. Ale czy rzeczywiście tylko nieszczęście?
Janusz dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że zależy mu na tej znajomości, że z Marzeną czuje się pewniej, że lubi z nią rozmawiać, że wreszcie uwielbia spotkania z jej dziećmi. Udawała, że nie rozumie, nie podejmowała tematu, nie przyznawała do tego, że jej także sprawiają przyjemność te rozmowy. Nie była gotowa na nowy zawiązek. Nie była gotowa na żaden związek. Przestała odbierać telefony od Janusza, odmawiała, gdy prosił o spotkanie, zaczęła go zwyczajnie unikać. Bała się.

Wreszcie zadzwoniła sama. Poprosiła o rozmowę i powiedziała, że nie powinni się już spotykać, bo to wcale nie jest dobry pomysł, aby budować coś na gruzach. Janusz był załamany, ona zaczęła myśleć o wyprowadzce do innego miasta.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA