Na miejscu Marty…

Na miejscu Marty fot. Panthermedia
Pewnego dnia Marta spotkała swoją przyjaciółkę, która zniknęła dwa lata temu. To była całkowicie inna osoba. Czy Marcie uda się jej pomóc i czy Beata będzie chciała pomoc przyjąć.
/ 21.10.2010 14:10
Na miejscu Marty fot. Panthermedia
Marta była wyraźnie zaniepokojona. Od dwóch lat usiłowała się skontaktować z Beatą. Łączyła je nie tylko znajomość z pracy, ale i głęboka przyjaźń. Nagle któregoś dnia Beata zniknęła. Tak bez słowa. Było jej przykro, bo nie wiedziała, co się stało. Poza tym zawiodła się na przyjaciółce, przecież wszystko sobie mówiły. Zaczęła szukać, wydzwaniać, rozpytywać. Poszła nawet do kadr, by dowiedzieć się, dlaczego odeszła z pracy. Nie chcieli zdradzać szczegółów. Powiedzieli tylko, że zwolniła się z dnia na dzień, nie podała powodu odejścia, nie tłumaczyła. Marta nie uwierzyła. Ktoś kiedyś powiedział, że Beata wpadła w złe towarzystwo, ale i w to nie uwierzyła. Beata? Taka zrównoważona, uważająca na każde słowo, nie zawierająca niepewnych znajomości… To raczej niemożliwe.

Wreszcie zobaczyła ją na ulicy. Szła byle jak ubrana, wychudzona i przerażona. Pobiegła za nią. Beata też ją zauważyła i przyspieszyła kroku. Wyraźnie chciała uciec przed przyjaciółką. Marta nie dała za wygraną. Podbiegła i zapytała:
- I co masz mi do powiedzenia. Po dwóch latach milczenia. Musisz wymyśleć jakiś wiarygodny pretekst.
Beata milczała. W pewnej chwili zaczęła płakać. Marta przytuliła ją do siebie i powiedziała, już ciepło, że chyba powinny pogadać. Jak na spowiedzi.
O wszystkim.
- Chodź do mnie, w domu jest o tej porze cicho. Nie ma męża, bo dziś wyjątkowo późno wraca z pracy. Będziemy mieć dla siebie dużo czasu. Zrobimy coś do jedzenia, a później usiądziemy jak za dawnych lat i pogadamy.
Beata znowu zaczęła płakać. Przez łzy tylko wyszeptała, że z Marty to prawdziwa szczęściara.
- Acha, pomyślała Marta, znamy już problem. Teraz pójdzie łatwiej.

Marta zrobiła szybki obiad. Beata jadła łapczywie. Właściwie to połykała kawałki jedzenia. Przyjaciółka była przerażona. Zaparzyła jednak mocną kawę i zaczęła pytać. Beata początkowo dawała dość wymijające odpowiedzi, w końcu nerwy jej puściły i zaczęła gadać.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale przed naszym ostatnim spotkaniem mówiłam ci, że nie wybiorę się z tobą na urlop, bo mam inne plany. Już wtedy wiedziałam, że źle robię, ale to było silniejsze ode mnie. Nie przyznałam się także, że jestem śmiertelnie zakochana, bo bałam się, że będziesz mi chciała tę moją miłość wybić z głowy. Artura poznałam na jakiejś dyskotece. Wyciągnęła mnie tam sąsiadka. Szła ze swoim chłopakiem, a ja akurat tego wieczora miałam okropną chandrę i szybko na jej pomysł przystałam. Wiesz, ty miałaś swojego chłopaka, a ja byłam zupełnie sama. Nie chciałam ci o tym mówić, bo nie chciałam, aby się ktoś nade mną litował. Nawet ty.
Poszłam i zobaczyłam jego. Artur stał oparty o ścianę i lustrował wchodzące dziewczyny. Spojrzał na mnie, ale nie zauważyłam, aby się mną zainteresował. Do tańca jednak poprosił mnie. Byłam w siódmym niebie.. Tańczyliśmy jednak krótko, bo Artur wolał spędzać czas przy barze. Pił sporo. Nawet w pewnej chwili chciałam odejść, ale coś mnie do tego człowieka ciągnęło. A później były już codzienne spotkania, na które po prostu pędziłam. Byłam po uszy zakochana.
- To wtedy tak się ode mnie odsunęłaś. Dlaczego nie powiedziałaś? I dlaczego później nagle zniknęłaś?
- I do tego dojdę, daj mi odrobinę czasu. Któregoś dnia zobaczyłam swojego wybranka ze sporo starszą damą. Szli trzymając się za ręce. Zrobiło mi się cieplutko. Zatelefonowałam na drugi dzień do Artura i zapytałam, kim była ta starsza pani. Roześmiał się i powiedział, że zwaliła mu się na głowę ciotka z Kanady, nie miał czasu mnie nawet o tym poinformować. Uwierzyłam. Gdy jednak po kilku miesiącach spotkałam go z tą samą ciotką, mocno się zdziwiłam. Miałam sporo szczęścia, bo widywałam go dość często, ciągle z innymi paniami, w określonym wieku. Wtedy też postanowiłam z nim porozmawiać. Wymyślił na poczekaniu jakąś historyjkę, na tyle wiarygodną, że uwierzyłam. A później już zaczęłam się staczać. Spotykałam się z ukochanym wyłącznie na jego warunkach. On pił i robił awantury, a ja znosiłam wszystko. Odeszłam z pracy, zaczęłam pić razem z nim. Może nie tyle co Artur, ale tak naprawdę nie trzeźwiałam. Wyczerpały mi się zapasy, nie miałam z czego żyć.
Trwało to blisko dwa lata. W końcu mnie rzucił.

A ja zaszyłam się w domu u mamy, bo mieszkanie swoje też przepuściliśmy i tak wegetuję słuchając jęków rodziny. Nie mam siły, nie mam ochoty na życie, nie mam środków do życia i nie wiem, co ze sobą zrobić.
- Trzeba się będzie z tego szamba wygrzebać. Pierwszy krok już zrobiłaś. Teraz pora na następne.
- Łatwo ci mówić, bo masz pracę, dom, kochającego męża. A ja wszystko zmarnowałam. I szczerze mówiąc nie mam ochoty niczego odbudowywać.
- Ale musisz. Jutro się spotkamy i razem coś wspólnie wymyślimy.
- Masz pomysł? Bo ja nie.


Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA