Boję się mojego sąsiada!
Zawsze marzyłam o małym domku pod miastem! Myślałam, że mieszkanie w nim będzie sielanką. I pewnie by było. Gdyby nie mój sąsiad - potwór! Na pozór miły i łagodny, ale okazało się, że pod maską kryje się istna bestia!

- Honorata J., 34 lata, dziennikarka
Na obrzeżach miast, jak grzyby po deszczu wyrastają osiedla domków jednorodzinnych. Przyjemnie się tam mieszka. Zieleń, spokój i świeże powietrze sprawiają, że człowiek czuje się jak na wsi. Szczególnie miło jest wiosną, gdy pachną bzy i jaśminy, a słodka maciejka zachęca wieczorem do posiedzenia na leżaczku ze szklanką herbaty lub innego napoju.
W ogródkach wielkości chustki do nosa mieszkańcy sadzą róże i peonie; bardziej ambitni i doświadczeni w ogrodnictwie pielęgnują hortensje i klematisy. Im więcej kolorów, zapachów i kształtów, tym częściej przechodnie zatrzymują się za ogrodzeniem i mówią: "Ooo! Tutaj, to ślicznie! Jak w raju!..."
Mój ogródek jest skromniutki, bo kompletnie nie znam się na roślinach. Kocham je i podziwiam, ale oprócz zielonej trawy i klombu strzępiastego nic u mnie nie rośnie. Zresztą, nie mam czasu na zabawę w ogrodnika. Dopiero niedawno się przeprowadziłam i na razie pochłania mnie urządzanie nowego gniazdka. Na rośliny przyjdzie jeszcze czas!
Na tej równiutko ostrzyżonej trawie widać każdy listek, każdy kamyk i dołek; więc, kiedy pewnego dnia rano odsunęłam rolety, natychmiast zobaczyłam krecie domki, podobne do wielkich babek z czarnego piasku. Ich budowniczy szedł pod ziemią równo, jak po sznurku, zostawiając na powierzchni czarne, wilgotne kopczyki. To mogło świadczyć tylko o jednym – pod moim trawnikiem jest już cała sieć korytarzy oraz gniazdo z mchu i trawy, a także na pewno wielka spiżarnia, której nie powstydziłaby się nawet moja ciotka Józia, znana z wielkiej gospodarności!
Wyobraziłam sobie, że mały, aksamitnie czarny kret ciężko pracuje przez całą noc, a potem śpi po robocie, nie mając pojęcia, że jego dzieło może nie podobać się komuś na powierzchni!
A nie podobało się! I to bardzo!
Wyszłam do ogródka, żeby pooddychać mokrym od rosy powietrzem i posłuchać porannego śpiewu ptaków. Po drugiej stronie parkanu stał mój sąsiad – dość młody jeszcze pan z lekko siwiejącą czupryną i z szerokimi ramionami. Sprawiał wrażenie mężczyzny silnego, wysportowanego i pewnego siebie.
– Ho, ho – zawołał. – Ma pani kłopot!
– Ja? Dlaczego? Stało się coś, o czym nie wiem?
– Noo, jakżeż... Dziki lokator się u pani zagnieździł!
– Aaa, to się wyrówna! – machnęłam ręką. – W końcu on ma swoje apartamenty pod ziemią, a ja nad nią! Pewnie sądzi, że to ja się u niego zagnieździłam i też traktuje mnie jak dzikiego lokatora! Nie mamy wyjścia, musimy się jakoś pogodzić – zaśmiałam się.
Ale sąsiad nawet się nie uśmiechnął.
– Widzę, że pani to taka nawiedzona ekolożka – stwierdził. – No, cóż... u siebie ma pani prawo robić, co chce! Ale, jak ten drań przeniesie się do mnie, szybko sobie z nim poradzę. I pani też mi wtedy podziękuje!
Odwrócił się na pięcie i sprężyście maszerował do swoich drzwi, ale nagle się zatrzymał, znowu się odwrócił, popatrzył na mnie i zawołał.
– Tylko, gdyby pani chciała sadzić jakieś kwiaty pod naszym parkanem, to proszę to ze mną skonsultować. Ludzie mają różne gusta! Czasami zapuszczą w swoim ogrodzie takie zielsko, które przewinie się na druga stronę i żywym ogniem się tego nie wypali!
Boże drogi! A ja wyobrażałam sobie, że właśnie pod parkanem dzielącym nasze ogródki będą rosły dziewanny, lobelie i łubiny, że posieję tam różnokolorowe cynie i wesołe niezapominajki! Okazuje się, że muszę "konsultować" moje plany, bo sąsiad najwyraźniej nie lubi wiejskich ogródków i gardzi tymi, którzy w nich gustują. "Jestem pewna, że u niego żadne źdźbło trawy nie rośnie tak, jak chce!" – pomyślałam.
Miałam rację! Wystarczyło podejść bliżej do ogrodzenia i się rozejrzeć. Ogródek mojego sąsiada był imponujący – zadbany, przemyślany kolorystycznie, naprawdę piękny! Była tam gustowna fontanna z kamienną muszlą, do której spływała woda, poidełka dla ptaków, ceramiczne figurki zwierząt wychylające się spośród klombów i chińskie dzwonki śpiewające przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Czuło się, że właściciel kocha swój ogród i pracuje nad utrzymaniem w nim porządku z wielką przyjemnością. "No, skoro tak jest, to chyba nie będzie problemu? Udaje surowego twardziela, ale najwidoczniej jest wrażliwcem o gołębim sercu... Zaprzyjaźnimy się!" – karmiłam się nadzieją. Jakże się myliłam!!
Któregoś dnia zobaczyłam i usłyszałam, jak mój sąsiad pistoletem na kapiszony płoszy młode szpaki nadlatujące stadami w poszukiwaniu pożywienia. Faktycznie rozgrzebywały grządki! Faktycznie znaczyły ceramiczną dachówkę! Faktycznie mogły być wkurzające! Ale, żeby zaraz wyskakiwać na nie z pistoletem?
I z taką zaciętą twarzą, z taką złością, z takimi słowami: "Wy dranie! Powytruwam was wszystkie, jak się nie wyniesiecie!"
Potem walczył ze ślimakami. Były piękne, ogromne, ostrożne wysuwały przeźroczyste czułki, badając teren i wachlowały gąbczastą sukienką w powolnym, majestatycznym tańcu. Rzeczywiście, miały trochę za duży apetyt i obgryzały liście kwiatów, przy okazji uszkadzając albo wręcz urywając ich pąki, ale to jeszcze nie powód, żeby je tak okrutnie i bestialsko potraktować!
Mój sąsiad wrzucał je do garnka pełnego wrzątku... Gdy się o tym dowiedziałam pokłóciliśmy się po raz pierwszy. Kompletnie nie rozumiał, o co mi chodzi?
– Czepia się pani! – perorował – Niektórzy przecież to świństwo jedzą, a więc też muszą je ugotować albo przesmażyć. Jakby gryźli na surowo, byłoby jeszcze gorzej! A raki? Lubi pani?
– Nigdy nie jadłam...
– Trudno. Nie wie pani, co dobre, bo to rarytas, tak jak homary! A homary podaje się w najelegantszych knajpach i kosztują majątek. Więc, skoro ludzie za nie płacą, to widocznie wiedzą, za co!
Uciekłam do domu, bo uznałam, że dyskusja jest pozbawiona sensu. Wiedziałam, że już się z nim nie zakoleguję, i że nigdy nie zaproszę go do własnego mieszkania. Ale on sam przyszedł. Przyniósł pudełko po butach do połowy wypełnione drobno potłuczonym szkłem.
– To dla pani – powiedział. – Niech pani odgarnie ziemię z tych krecich kopców i odsłoni wlot do jamy. Potem trzeba wsypać tam to szkło. Jak najgłębiej!
– Pan chyba oszalał! Dlaczego ja mam robić takie straszne rzeczy?
– Jak to, dlaczego? Dlatego, że ten kret od pani za chwilę będzie u mnie! Już jest prawie przy siatce. To najlepsza metoda. Sprawdzona!!
– Ale przecież to zwierzę się pokaleczy. Ja rozumiem, że pan chciałby go przegonić, ale to jest bestialstwo!
– To przyjdzie do pani po opatrunek! – krzyknął ze złością. – Głupia baba! Kreta żałuje, a ludzkiej pracy jej nie żal! Pani wie, ile ja kasy włożyłem w swój ogród?
Był wściekły. Wrzeszczał. Miał czerwoną twarz i zaciśnięte pięści. Przestraszyłam się, bo wyglądał, jakby chciał mnie uderzyć. Na szczęście nasza rozmowa szybko się skończyła, bo sąsiad wyszedł, trzaskając drzwiami.
W ogrodzie mojego sąsiada jest pięknie. Wszyscy, którzy przechodzą naszą uliczką, zachwycają się urodą umiejętnie dobranych i sadzonych roślin, wdychają zapach cudownych róż, które rosną i kwitną, jak u nikogo więcej.
– O! Tutaj musi mieszkać prawdziwy mistrz i znawca! Jakie oko, jaka wrażliwość, jaki artystyczny zmysł!
Mój sąsiad siedzi na krzesełku przed swoim domem i się uśmiecha. Przyjaźnie, dobrodusznie, miło. Ja się już na ten uśmiech nie nabiorę. Przy pierwszej lepszej okazji wyprowadzę się stąd, chociaż mieszkanie na przedmieściu to wielka wygoda.