W ogródkach wielkości chustki do nosa mieszkańcy sadzą róże i peonie; bardziej ambitni i doświadczeni w ogrodnictwie pielęgnują hortensje i klematisy. Im więcej kolorów, zapachów i kształtów, tym częściej przechodnie zatrzymują się za ogrodzeniem i mówią: "Ooo! Tutaj, to ślicznie! Jak w raju!..."
Mój ogródek jest skromniutki, bo kompletnie nie znam się na roślinach. Kocham je i podziwiam, ale oprócz zielonej trawy i klombu strzępiastego nic u mnie nie rośnie. Zresztą, nie mam czasu na zabawę w ogrodnika. Dopiero niedawno się przeprowadziłam i na razie pochłania mnie urządzanie nowego gniazdka. Na rośliny przyjdzie jeszcze czas!
Na tej równiutko ostrzyżonej trawie widać każdy listek, każdy kamyk i dołek; więc, kiedy pewnego dnia rano odsunęłam rolety, natychmiast zobaczyłam krecie domki, podobne do wielkich babek z czarnego piasku. Ich budowniczy szedł pod ziemią równo, jak po sznurku, zostawiając na powierzchni czarne, wilgotne kopczyki. To mogło świadczyć tylko o jednym – pod moim trawnikiem jest już cała sieć korytarzy oraz gniazdo z mchu i trawy, a także na pewno wielka spiżarnia, której nie powstydziłaby się nawet moja ciotka Józia, znana z wielkiej gospodarności!
Wyobraziłam sobie, że mały, aksamitnie czarny kret ciężko pracuje przez całą noc, a potem śpi po robocie, nie mając pojęcia, że jego dzieło może nie podobać się komuś na powierzchni!
A nie podobało się! I to bardzo!
Wyszłam do ogródka, żeby pooddychać mokrym od rosy powietrzem i posłuchać porannego śpiewu ptaków. Po drugiej stronie parkanu stał mój sąsiad – dość młody jeszcze pan z lekko siwiejącą czupryną i z szerokimi ramionami. Sprawiał wrażenie mężczyzny silnego, wysportowanego i pewnego siebie.
– Ho, ho – zawołał. – Ma pani kłopot!
– Ja? Dlaczego? Stało się coś, o czym nie wiem?
– Noo, jakżeż... Dziki lokator się u pani zagnieździł!
– Aaa, to się wyrówna! – machnęłam ręką. – W końcu on ma swoje apartamenty pod ziemią, a ja nad nią! Pewnie sądzi, że to ja się u niego zagnieździłam i też traktuje mnie jak dzikiego lokatora! Nie mamy wyjścia, musimy się jakoś pogodzić – zaśmiałam się.
Ale sąsiad nawet się nie uśmiechnął.
– Widzę, że pani to taka nawiedzona ekolożka – stwierdził. – No, cóż... u siebie ma pani prawo robić, co chce! Ale, jak ten drań przeniesie się do mnie, szybko sobie z nim poradzę. I pani też mi wtedy podziękuje!
Odwrócił się na pięcie i sprężyście maszerował do swoich drzwi, ale nagle się zatrzymał, znowu się odwrócił, popatrzył na mnie i zawołał.
– Tylko, gdyby pani chciała sadzić jakieś kwiaty pod naszym parkanem, to proszę to ze mną skonsultować. Ludzie mają różne gusta! Czasami zapuszczą w swoim ogrodzie takie zielsko, które przewinie się na druga stronę i żywym ogniem się tego nie wypali!
Boże drogi! A ja wyobrażałam sobie, że właśnie pod parkanem dzielącym nasze ogródki będą rosły dziewanny, lobelie i łubiny, że posieję tam różnokolorowe cynie i wesołe niezapominajki! Okazuje się, że muszę "konsultować" moje plany, bo sąsiad najwyraźniej nie lubi wiejskich ogródków i gardzi tymi, którzy w nich gustują. "Jestem pewna, że u niego żadne źdźbło trawy nie rośnie tak, jak chce!" – pomyślałam.
Miałam rację! Wystarczyło podejść bliżej do ogrodzenia i się rozejrzeć. Ogródek mojego sąsiada był imponujący – zadbany, przemyślany kolorystycznie, naprawdę piękny! Była tam gustowna fontanna z kamienną muszlą, do której spływała woda, poidełka dla ptaków, ceramiczne figurki zwierząt wychylające się spośród klombów i chińskie dzwonki śpiewające przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Czuło się, że właściciel kocha swój ogród i pracuje nad utrzymaniem w nim porządku z wielką przyjemnością. "No, skoro tak jest, to chyba nie będzie problemu? Udaje surowego twardziela, ale najwidoczniej jest wrażliwcem o gołębim sercu... Zaprzyjaźnimy się!" – karmiłam się nadzieją. Jakże się myliłam!!
Któregoś dnia zobaczyłam i usłyszałam, jak mój sąsiad pistoletem na kapiszony płoszy młode szpaki nadlatujące stadami w poszukiwaniu pożywienia. Faktycznie rozgrzebywały grządki! Faktycznie znaczyły ceramiczną dachówkę! Faktycznie mogły być wkurzające! Ale, żeby zaraz wyskakiwać na nie z pistoletem?
I z taką zaciętą twarzą, z taką złością, z takimi słowami: "Wy dranie! Powytruwam was wszystkie, jak się nie wyniesiecie!"
Potem walczył ze ślimakami. Były piękne, ogromne, ostrożne wysuwały przeźroczyste czułki, badając teren i wachlowały gąbczastą sukienką w powolnym, majestatycznym tańcu. Rzeczywiście, miały trochę za duży apetyt i obgryzały liście kwiatów, przy okazji uszkadzając albo wręcz urywając ich pąki, ale to jeszcze nie powód, żeby je tak okrutnie i bestialsko potraktować!
Mój sąsiad wrzucał je do garnka pełnego wrzątku... Gdy się o tym dowiedziałam pokłóciliśmy się po raz pierwszy. Kompletnie nie rozumiał, o co mi chodzi?
– Czepia się pani! – perorował – Niektórzy przecież to świństwo jedzą, a więc też muszą je ugotować albo przesmażyć. Jakby gryźli na surowo, byłoby jeszcze gorzej! A raki? Lubi pani?
– Nigdy nie jadłam...
– Trudno. Nie wie pani, co dobre, bo to rarytas, tak jak homary! A homary podaje się w najelegantszych knajpach i kosztują majątek. Więc, skoro ludzie za nie płacą, to widocznie wiedzą, za co!
Uciekłam do domu, bo uznałam, że dyskusja jest pozbawiona sensu. Wiedziałam, że już się z nim nie zakoleguję, i że nigdy nie zaproszę go do własnego mieszkania. Ale on sam przyszedł. Przyniósł pudełko po butach do połowy wypełnione drobno potłuczonym szkłem.
– To dla pani – powiedział. – Niech pani odgarnie ziemię z tych krecich kopców i odsłoni wlot do jamy. Potem trzeba wsypać tam to szkło. Jak najgłębiej!
– Pan chyba oszalał! Dlaczego ja mam robić takie straszne rzeczy?
– Jak to, dlaczego? Dlatego, że ten kret od pani za chwilę będzie u mnie! Już jest prawie przy siatce. To najlepsza metoda. Sprawdzona!!
– Ale przecież to zwierzę się pokaleczy. Ja rozumiem, że pan chciałby go przegonić, ale to jest bestialstwo!
– To przyjdzie do pani po opatrunek! – krzyknął ze złością. – Głupia baba! Kreta żałuje, a ludzkiej pracy jej nie żal! Pani wie, ile ja kasy włożyłem w swój ogród?
Był wściekły. Wrzeszczał. Miał czerwoną twarz i zaciśnięte pięści. Przestraszyłam się, bo wyglądał, jakby chciał mnie uderzyć. Na szczęście nasza rozmowa szybko się skończyła, bo sąsiad wyszedł, trzaskając drzwiami.
W ogrodzie mojego sąsiada jest pięknie. Wszyscy, którzy przechodzą naszą uliczką, zachwycają się urodą umiejętnie dobranych i sadzonych roślin, wdychają zapach cudownych róż, które rosną i kwitną, jak u nikogo więcej.
– O! Tutaj musi mieszkać prawdziwy mistrz i znawca! Jakie oko, jaka wrażliwość, jaki artystyczny zmysł!
Mój sąsiad siedzi na krzesełku przed swoim domem i się uśmiecha. Przyjaźnie, dobrodusznie, miło. Ja się już na ten uśmiech nie nabiorę. Przy pierwszej lepszej okazji wyprowadzę się stąd, chociaż mieszkanie na przedmieściu to wielka wygoda.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!